• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    akompaniamencie wycia szrapneli. Wiedziałem, że musimy się stamtąd wydostać, ale
    żadne moje wrzaski nie mogły zmusić tych dwóch, żeby się ruszyli z błocka. Domyślałem
    się, że są tak samo przerażeni jak ja. W desperacji wystrzeliłem dwukrotnie tuż nad ich
    głowami.
    Robię pauzę i patrzę na moją cudowną rodzinę zebraną wokół nie wykończonego
    stołu w świetle francuskiego zmierzchu. Zaczynam żałować, że w ogóle opowiadam im tę
    historię, która nawiedza mnie w godzinach przedświtu. Ale wiem jednocześnie, że nie mo-
    gę przerwać w tym miejscu. Zacząłem, więc muszę jakoś skończyć.
    - Od tej chwili wszystko zaczyna mi się mieszać. Odzyskuję przytomność pokryty
    błotem i krwią. W pierwszej chwili nie mogę się ruszyć, po prostu boję się to zrobić. Mam
    ograniczoną widoczność. Widzę swoich Niemców rozpłaszczonych na ziemi; wyglądają jak
    dwie kukły. Z ich nienaturalnych pozycji wnioskuję, że już nie biorą udziału w tej obłędnej
    wojnie. Przezwyciężając potworny ból, podpełzam do nich z wysiłkiem i sprawdzam
    prawdziwość swojego przypuszczenia. I wtedy uświadamiam sobie, że ja sam oberwałem.
    Też jestem cały zakrwawiony. Okazuje się, że to głównie ich krew, która chlusnęła na mnie
    podczas wybuchu. I chyba właśnie wtedy mdleję, a w każdym razie na dłuższy czas tracę
    świadomość.
    Ocknąłem się z głową na kolanach nie znanego mi amerykańskiego żołnierza.
    Wciska mi do ust pigułki i poi wodą tak intensywnie, że o mało mnie nie topi. Widzę, że
    porusza ustami, ale nic nie słyszę. Układa mnie delikatnie z powrotem i odchodzi.
    W chwilę pózniej pojawiają się inni amerykańscy żołnierze i są to lekarze: mają na
    hełmach znak czerwonego krzyża. Bardzo się śpieszą. Sprawdzają bandaże, którymi jestem
    owinięty od pasa w dół. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy mnie tak obandażowali. Po
    pewnym czasie okazuje się, że odłamek trafił mnie w brzuch, i moje wnętrzności utrzymuje
    tylko ten bandaż. Ale tego dowiaduję się pózniej.
    Następną rzeczą, jaką pamiętam, jest to, że leżę w jeepie przywiązany do noszy i
    pędzimy, podskakując na wybojach, do punktu pomocy medycznej. Znów tracę
    przytomność.
    Siedząc tak pod młynem w ciemnościach, zastanawiam się, ile tak naprawdę mogę
    im powiedzieć. Czuję, że powinienem zostawić dalszy ciąg na jakąś inną okazję, kiedy nie
    będę tak pochłonięty swoimi osobistymi problemami, ale ciągnę dalej. Nabieram tchu.
    - Jakoś dowożą mnie do ambulansu. Nie ma żadnych dróg, same wyboje.
    Uprzytamniam sobie, że leżę w ambulansie i coś mi kapie na gołe plecy. Znów mdleję. Kie-
    dy wraca mi przytomność, jestem już w punkcie medycznym i wprost nie wierzę własnym
    oczom: jakaś pielęgniarka usiłuje mnie napoić. Tym razem omal nie tonę w kawie.
    Krztuszę się, a wtedy jakiś lekarz unosi koc, którym jestem owinięty, i patrzy na moje
    bandaże. Spogląda na pielęgniarkę i gestem daje jej znak, żeby wyszła. Nie wiem, czemu
    przychodzi mi do głowy, że już położył na mnie krzyżyk. Próbuję z powrotem zasnąć.
    Lekarz daje mi jakiś zastrzyk w ramię i znów odpływam.
    Nie wiem, dlaczego wam to opowiadam. Jestem przecież tu z wami, tamten koszmar
    się skończył. Chciałbym jednak, żebyście wiedzieli, jak to wszystko przebiegało; może to
    sprawi, że coś takiego już nigdy się nie powtórzy.
    Siedzimy przez chwilę w milczeniu. Trudno uwierzyć, że jestem tu, gdzie jestem, tak
    daleko od wydarzeń, o których myślę i mówię. Ciszę przerywa nasza dzielna Camille.
    - Czy to właśnie dlatego masz teraz kłopoty z chodzeniem? Wiesz, co się właściwie
    wtedy stało?
    - Spróbuję wam odpowiedzieć krótko: rana brzucha była poważna, ale w Paryżu
    pięknie ją zaszyli. Wyjęli też kilka odłamków. Pozostał jednak wielki problem z
    chodzeniem. Kiedy po zagojeniu się ran próbowałem wstać, przewracałem się po prostu.
    Początkowo lekarze myśleli, że to wstrząs mózgu, że uszkodził mi go pocisk, który
    wybuchnął tuż za mną, więc zaczęli robić różne badania, między innymi encefalografię, ale
    na szczęście nie znalezli tam nic niepokojącego.
    -I co zrobili?
    - Niewiele, Matt. Poddali mnie różnym innym badaniom i kiedy obie wojny się
    skończyły, ta, w której brałem udział, i wojna japońska, zakończona zrzuceniem bomby
    atomowej, zwolnili mnie do cywila jako pięćdziesięcioprocentowego inwalidę i kazali się
    zgłosić za dwa lata, żeby mogli powtórnie mnie przebadać. Nawet mi to odpowiadało;
    chciałem po prostu wracać do domu - i wróciłem. Oni nigdy nie wykryli przyczyny moich
    zaburzeń. Po całych latach badań, kiedy już studiowałem na UCLA, uznali, że uległy
    uszkodzeniu przewody półkoliste i że drobiny czegoś, co określali jako cilia, czyli rzęski,
    krążą tam, powodując wszystkie moje kłopoty. Nic nie mogli na moje dolegliwości
    poradzić. Wszystko to było bardzo skomplikowane, ale powiedzieli mi, że mogło być
    gorzej, że mają inne przypadki znacznie poważniejsze od mojego.
    Tu kończę i zapada głucha cisza. Kathleen płacze. Podchodzę do niej.
    - Już dobrze, kochanie. Ze mną już wszystko jest w porządku, tyle że mam trudności
    z utrzymaniem równowagi. Nic mnie nie boli i jestem pewien, że wszyscy możemy się
    pogodzić z tym, że nie jestem supermanem, i jakoś z tym żyć. Może będę potrzebował za
    jakiś czas laski, ale o to będziemy się martwić pózniej. Na razie jestem okej i wy wszyscy
    też i siedzimy sobie razem w tym starym chlewiku, który zamierzamy przerobić na
    najładniejsze pomieszczenie w całym młynie, i pałaszujemy pod niebem la belle France
    francuskie przysmaki ugotowane przez waszą cudowną mamę. Już dobrze? I pamiętaj,
    Kate, że jesteśmy bogaci, dopisuje nam zdrowie i nie mamy się czym martwić.
    Czuję, że najgorsze za nami. Obejmujemy się wszyscy i już wiem, że wszystko będzie
    dobrze. Najgorsze było to, że musiałem o tym powiedzieć, a potem napisać, i oto mam to
    za sobÄ…. Hip hip, hurra!
    Sprzątamy w ciemnościach ze stołu. Czuję się znacznie lepiej. A takie tłamszone w
    sobie zmartwienie, bez względu na to, czy usprawiedliwione i racjonalne, może naprawdę
    człowieka wykończyć. Nie mówimy już wiele; właściwie wszystko zostało powiedziane.
    Wpełzamy każdy do swojego kokonu na zbudowanej samodzielnie antresoli. Zasypiam
    szybciej, niżbym się spodziewał. Nie mam żadnych snów, ani dobrych, ani złych.
    Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę urządzać pracownię, ale jeszcze bardziej
    podnieca mnie idea, która prześladuje wszystkich członków rodziny.
    A może by się tak rozejrzeć za jakimś budynkiem, w którym wystawialibyśmy moje
    prace, nie tylko je przechowywali? Miałbym nawet nazwę dla takiego miejsca: ośrodek
    pracy twórczej. Byłoby to ogólnie dostępne miejsce, w którym każdy mógłby się zająć ma-
    lowaniem, pisaniem i tak dalej.
    Przy śniadaniu dzielę się z rodziną swoim pomysłem i moje podniecenie udziela się
    wszystkim. Rosemary podejmuje się poszukać odpowiedniego miejsca, takiego, na którego
    kupno będzie nas stać.
    - Pomijając wszystko inne, Will, to będzie dobra inwestycja. Nie chcemy przecież
    ryzykować i stawiać wszystkiego na jedną kartę. Nie jesteś jeszcze taki stary, dzieci są przy
    nas i mogą pomóc, więc damy sobie radę.
    - Mógłbym zrobić doskonałą instalację oświetleniową dla moich obrazów. Jestem
    też pewien, że zapełnimy półki książkami, które z czasem napiszemy. Stworzymy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl