• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    drzewcem długiej strzały tkwiącym w czaszce.
    Dwa ocalałe pająki rzuciły się do ataku. Ponownie rozległ się świst i został już tylko jeden. Camille
    patrzyła, jak potwór zbliża się z dwiema zabójczymi mackami wycelowanymi w jej twarz. Otworzyła
    usta do bezużytecznego krzyku, gdy nagle Salim zanurkował w powietrzu i powalił przyjaciółkę na
    ziemiÄ™.
    Zerwał się błyskawicznie i stanął twarzą do pająka, który rzucił się na niego.
    Właśnie wtedy do starcia włączył się wysoki mężczyzna. Zalśniło stalowe ostrze i stwór runął. Salim
    wydał przeciągłe westchnienie i przykucnął przy Camille.
    Człowiek, który uratował im życie, odepchnął pająka nogą, następnie upewnił się, że dwa pozostałe
    faktycznie sÄ… martwe.
    Nawet nieruchome, potwory nadal wyglądały zatrważająco. Miały po osiem odnóży, ale na tym
    kończyło się ich podobieństwo do prawdziwych pająków. Ciała bestii pokrywał ciemny, błyszczący
    oleiście pancerz, a dwie cha-rakterystyczńe macki odróżniały je od wszystkich znanych Camille i
    Salimowi stawonogów. Na zakończeniach macek, z kilkucentymetrowych żądeł sączył się białawy
    płyn, z pewnością jad.
    Mężczyzna przez chwilę szukał czegoś na ziemi. Z szablą w dłoni przemieszczał się z prawie kocią
    zwinnością, tak że pod jego stopami nie trzasnęła najmniejsza gałązka. W końcu podniósł coś z ziemi i
    rzucił Salimowi. Chłopak chwycił to w locie i rozpoznał jeden ze swych warkoczyków.
    - Przepraszam - powiedział z uśmiechem mężczyzna.  Znalazł się na trajektorii lotu mojej
    pierwszej strzały.
    Przed schowaniem szpady do pochwy mężczyzna wytarł starannie ostrze, po czym odwrócił się ku
    dwójce przyjaciół, którzy przypatrywali mu się oniemiali ze zdumienia.
    - Chętnie dowiedziałbym się, z jakich powodów znalezliście się tutaj i co tacy młodzi ludzie jak
    wy mają wspólnego z piechurami, ale nie jest to idealny moment na rozmowy. Najpierw musimy się
    stąd wynieść. Trupy tych stworzeń przyciągną padlinożerców, którzy nie wzgardzą także świeżym
    mięsem...
    Mężczyzna mówił spokojnym głosem kogoś, kto przyzwyczajony jest do posłuchu. Odzyskał użyte
    strzały i przyjrzał im się uważnie. Wyrzucił jedną, a drugą wyczyścił garścią trawy, po czym umieścił
    ją w kołczanie, który nosił przy pasie.
    - Mam na imię Edwin - powiedział. - Chodzcie ze mną.
    Salim popatrzył na Camille. Nie podobał mu się władczy
    ton mężczyzny.
    - Czy możesz sprowadzić nas do domu? - zapytał szeptem. j
    Dziewczyna skrzywiła się lekko.
    - Nie wiem jak. Przykro mi.
    Salim wzruszył ramionami.
    - Przypuszczam więc, że w naszym interesie jest trzymać się naszego wybawcy. Ten las jest
    Å‚adny, ale nie jestem pewien, czy podobajÄ… mi siÄ™ biegajÄ…ce po nim zwierzÄ…tka...
    Camille przytaknęła bezgłośnie, po czym dołączyli do wojownika, który kilka metrów dalej podnosił
    dziwną skórzaną torbę. Wystawały z niej trzy kije zakończone kępkami piór.
    - Mieliście szczęście, że tędy przechodziłem. Piechurzy to grozne bestie, żądła ich macek są
    jadowite, a do tego wszystkiego mogą wykonać przejście w bok!
    - Co to zna...  zaczęła Camille.
    Ale Edwin ruszył już wielkimi krokami przed siebie i Camille musiała odłożyć na pózniej zadawanie
    pytań. Maszerowali w ciszy przez ponad godzinę. Las nie był zbyt gęsty, ale narzucone przez Edwina
    tempo uniemożliwiało prowadzenie spójnej rozmowy. Olbrzymie drzewa sprawiały przytłaczające
    wrażenie. Kilkakrotnie wzdrygnęli się, gdy dzikie zwierzęta uciekały im z drogi. Kiedy obchodzili
    gęste zarośla, zobaczyli wspaniałe stworzenie wielkości konia, które skubało bujną trawę. Zwierzę
    spokojnie odwróciło w stronę ludzi głowę zwieńczoną imponującym porożem, chwilę na nich
    patrzyło, po czym zagłębiło się w las, nie okazując lęku.
    - Widziałeś to samo, co ja? - wyszeptała Camille.
    Salim skinął głową. Oczy powiększyły mu się ze zdumienia.
    - Zdaje się - mówiła dalej Camille - że spotkaliśmy właśnie samego króla jeleni.
    - Trzymetrowy jeleń?
    - Nie jesteśmy u siebie, Salim, i możemy zobaczyć jeszcze wiele tego rodzaju niespodzianek...
    Zapadała noc i w gęstniejącej ciemności las stawał się coraz bardziej niepokojący.
    Wkrótce dotarli na polanę, pośrodku której znajdowała się skała wysokości dwóch mężczyzn,
    porośnięta szarawym mchem. Edwin położył torbę na ziemi i zarządził postój.
    - Rozpalcie ognisko, a ja pozakładam alarmy - polecił.
    Edwin wyciągnął z torby trzy kije zakończone piórami i poszedł na skraj polany, a Camille i Salim po
    raz kolejny ze zdumieniem popatrzyli po sobie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl