• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    pewien, że nikt mnie nie śledził. A poza tym... cieszę się, że cię znowu widzę. -
    Spróbował się uśmiechnąć.
    Lina nie odpowiedziała. Zasłona drzew stawała się coraz gęstsza. Wchodzili
    głębiej w zagajnik. Otoczył ich wilgotny zapach mchu, po którym stąpali. Woń ta
    budziła wspomnienia; Lina pomyślała, że właśnie w podobnym zagajniku jej chło-
    pak po raz pierwszy dotknął jej piersi. Potem wsunął dłoń w majtki, więc uciekła.
    - Muszę już iść - powiedziała.
    Hoffman wiedział, że musi jej na to pozwolić. Ostrzegł jąjuż i każda dodatko-
    wa minuta spędzona w jego towarzystwie narażała jąna coraz większe ryzyko. Chciał
    jeszcze tylko jednego. Pochylił się ku niej tak, że wargami niemal dotknął jej ucha.
    - PotrzebujÄ™ pomocy - szepnÄ…Å‚.
    - W czym?
    - Muszę zdobyć informacje na temat Hammouda, coś, z czym będę mógł iść
    na policję. Ten człowiek jest niebezpieczny. Jeżeli ktoś czegoś nie zrobi, będzie
    terroryzował innych w nieskończoność.
    - To nie mój problem - wycedziła. - Ja tylko wysłałam Pincie kondolencje
    z powodu śmierci jego żony. Tak przecież wypada.
    Hoffman spojrzał na nią z niemą prośbą w oczach, tak jak wtedy, podczas
    przyjęcia. Zbliżali się do granicy zagajnika. Zcieżką, mniej więcej pięćdziesiąt
    metrów od nich, szedł mężczyzna z psem. Zostało im mało czasu, a Sam wiedział,
    że nie był to wyłącznie miłosierny postępek; chodziło o jego pracę. Wciąż jeszcze
    miał zobowiązania wobec klienta, nawet jeżeli tamten nie żył. Sam musiał zdobyć
    potrzebne mu informacje.
    - Kto naprawdę jest właścicielem Coyote? - zapytał szeptem. - Wiesz?
    - Przestań.
    - Proszę, potrzebuję twojej pomocy. Obiecałem Pincie, że postaram się cze-
    goś dowiedzieć. Nie mogę iść na policję z niczym. Co Hammoud robi w Iraku?
    - Przestań! - powtórzyła. Przyspieszyła kroku. Z krótko przystrzyżonymi wło-
    sami i długimi nogami przypominała wyścigowego konia.
    Hoffman rzucił na stół ostatnią kartę. W rękawie nie zostało mu już nic.
    -- Czym zajmuje siÄ™ Oscar Trading?
    Lina odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Jej twarz nagle przybrała
    barwę popiołu.
    67
    - Nie wiem - powiedziała ostro. - Zostaw mnie.
    Wychodzili właśnie z zagajnika na otwartą przestrzeń, ścieżką, która biegła
    ukosem w stronę Speaker's Comer. Wzdłuż niej co kilkanaście metrów stały ław-
    ki. Tylko kilka osób siedziało jeszcze na nich pomimo zapadającego zmroku, Hof-
    fman szybko przyjrzał się wszystkim i nagle przystanął, gdy jego oczy spoczęły
    na twarzy mężczyzny siedzącego mniej więcej trzydzieści metrów od nich. Nie-
    znajomy bezmyślnie gapił się w gazetę. Sam gdzieś już widział tę twarz. Teraz
    mężczyzna nie trzymał kasku, a na ubranie narzucił szary płaszcz. Wciąż jednak
    miał takie same włosy koloru słomy. Posłaniec na motorze, który pół godziny
    wcześniej sterczał w pobliżu pubu Anvil, teraz nagle znalazł się w parku. Hoff-
    man rozejrzał się po łące zastanawiając się, co robić. Lina dostrzegła napięcie na
    jego twarzy.
    - Co się stało? - spytała.
    - Nic - odparł, ale kłamstwo mu nie wyszło. Przez chwilę się wahał, a potem
    Strona 45
    0
    zaczął jej szeptem tłumaczyć: - Posłuchaj mnie, Lina. Proszę cię, zrób dokładnie
    tak jak powiem. Rozumiesz? Po pierwsze, masz mnie uderzyć w twarz, mocno.
    Potem najgłośniej jak potrafisz powiesz mi, żebym przestał za tobą łazić, i uciek-
    niesz. Jasne?
    Jej oczy mówiły, że zrozumiała, ale zesztywniała, gdy uświadomiła sobie, że
    ktoś ich śledził. *
    - Zrób to, na litość boską! - nakazał Hoffman. - Teraz!
    Zamachnęła się mocno, zaskoczona tonem jego głosu. Jej dłoń uderzyła w po-
    liczek Sama z głośnym plaśnięciem.
    ^- Przestań za mną chodzić! - krzyknęła. Jej oczy iskrzyły się prawdziwym
    gniewem. ^ Ty łajdaku! Mówiłam ci, że więcej się z tobą nie spotkam. Odpieprz
    się ode mnie! - Uderzyła go drugi raz, jeszcze mocniej, a potem ruszyła biegiem
    przez Å‚Ä…kÄ™ w kierunku Park Lane.
    Ludzie w parku przyglądali się scenie ze swoich ławek, motocyklista rów-
    nież. Hoffman patrzył, jak Lina ucieka, w myślach przeklinając własną głupotę.
    Palił go policzek; ale przynajmniej dziewczyna miała alibi.
    11
    Po rozstaniu z Hoffmanem Lina czuła się oszołomiona. Przeszła na drugą stro-
    nę Park Lane. Najpierw skierowała się na północ, potem na wschód do May-
    fair, a pózniej jeszcze raz na północ do Picadilly. Wędrowała bez celu, kierunki
    wybierała na chybił trafił, jakby chciała uciec, ale nie przed osobą czy miejscem,
    tylko przed czymś, co tkwiło w niej samej. Próbowała się zastanowić, co powinna
    powiedzieć profesorowi Sarkisowi, ale jej myśli paraliżował niepokój, nie pozo-
    stawiając już miejsca na żadne rozważania. Czuła się tak, jakby ktoś jej powie-
    dział, że jest nieuleczalnie chora. Kilka godzin temu samopoczucie miała świetne,
    68
    a teraz nagle zachorowała. Jedynym lekiem było ciągłe przemieszczanie się z miej-
    sca na miejsce. Wsiadła do metra przy Green Park i przejechała jeden przystanek
    do Victoria Station, gdzie na kilka minut zanurzyła się w fali podróżnych. Wie-
    działa, że ludzie Hammouda obserwują ją nawet tutaj. Byli jak światło, którego
    nie dało się zgasić, ponieważ napływało ze wszystkich kierunków. Lina wróciła
    na stację metra i pojechała jeden przystanek do Sloane Square. Jeszcze nie chcia-
    ła wracać do domu, więc wysiadła z pociągu i zaczekała na następny.
    Usiadła na drewnianej ławce brudnej stacji. Oglądała plakaty, na których ko-
    biety zrzucały ubrania na widok toniku albo słodyczy. Jakiś uliczny muzykant
    przy wyjściu śpiewał piosenki Boba Dylana, strasznie fałszując. Odziana w łach-
    many Cyganka przechodziła wzdłuż wszystkich ławek prosząc o pieniądze w nie-
    rozpoznawalnym języku. Była to scena duchowego rozpadu, która doskonale od-
    powiadała wewnętrznej walce Liny. Nagle poczuła, że powinna zmówić modli-
    twę, ale nie wiedziała czy potrafi. To był jej kolejny problem. Czuła się oderwana
    od religii swojego kraju! Wciąż jeszcze piekła ciasteczka w święto Eid al Fittir
    i grzecznie prosiła Boga, aby raczył zachować w zdrowiu każdego, kto wszedł
    przez jej drzwi, ale nie potrafiła się modlić. Jej islam ledwie przypominał coś na
    kształt arabskiego unitarianizmu - miała poczucie, że Allah gdzieś istnieje, że
    może przejawia się w zachodach słońca, w kwiatach i w narodzinach dzieci, ale
    był nieosiągalny, kiedy znalazła się w potrzebie.
    Następny pociąg zbliżał się do stacji. Drzwi otworzyły się zapraszająco. Lina
    weszła do środka, zajęła miejsce i zamknęła oczy, aby nie patrzeć na ruch i brud
    Circle Lane. W miarę jak wagon kołysał się w tył i w przód, powtarzała sobie po
    arabsku modlitwę, którą kiedyś usłyszała od ojca: "Bóg jest światłem Nieba i Zie-
    mi. Podobieństwo jego światła jest"... Próbowała przypomnieć sobie dalszy ciąg,
    ale wciąż jej umykał. Pamiętała tylko najprostszą modlitwę: La ilaha illa-Llah.
    Mohammed rasul allah - "Nie ma Boga poza Bogiem, Mahomet jest jego proro-
    kiem". Dziwnie się czuła wypowiadając słowa modlitwy. Jej młodzi arabscy przy-
    Strona 46
    0
    jaciele wstydziliby się za nią. Modlili się Irańczycy i szaleńcy z długimi brodami.
    ,JLa ilaha illa-Llah. Mohammed rasul allah". Wiele razy powtórzyła te słowa,
    które uspokajały ją jak plusk wody płynącej po kamieniach. Pociąg metra dotarł
    już do Notting Hill Gate; Lina przejechała jeszcze jeden przystanek do Bayswater
    i stamtąd pieszo wróciła do domu.
    Haram. Wszystko przypominało grę. Całe to modlenie się, zmienianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl