-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
demonami, ona zmagała się z lękiem o niego. A on na to pozwolił. Zostawił ją samą. To było
niewybaczalne, lecz wiedział, że gdyby sytuacja miała się powtórzyć, postąpiłby tak samo.
- Nie - powiedziała Jack - czuję, że lepiej panuję nad sobą i nad tą sytuacją - której
zupełnie nie rozumiem - kiedy stoję. - Czekała w milczeniu. Po chwili nie wytrzymała i
zapytała: - Stało się coś złego, prawda, Gray? Nie, nawet coś jeszcze gorszego.
Jej głos brzmiał teraz smutno i obojętnie, jakby już pogodziła się z tym, że ich świat
właśnie się skończył. I rzeczywiście, tak właśnie się stało. Usłyszał, jak przełyka ślinę.
135
Nie po raz pierwszy od czasu, kiedy odwiedził wczoraj lorda Burleigha pożałował, że
ten człowiek po prostu nie umarł, zabierając z sobą tajemnicę do grobu. Ale tak się nie stało. I
teraz Gray wiedział.
A gdyby lord Burleigh wkrótce umarł? Czy jeszcze ktoś poza nimi dwoma znał ten
rodzinny sekret? Gray nie sądził, aby tak było. Gdyby lord Burleigh odszedł, on nie musiałby
robić nic. Mógłby żyć dalej, jakby nic się nie stało, jakby jego dusza nie została złamana.
Ale on wiedział. Boże, wiedział. I na tym polegała różnica.
- Gray? - Przemówiła. Spojrzał na nią, unosząc brwi
- Tak, Jack?
Zobaczył to w jej oczach, tych ślicznych niebieskich oczach. Nie chciała dowiedzieć się
tego, co musiał jej powiedzieć. Gdzieś w głębi swojej istoty przeczuwała, że stało się coś złego
i że to tylko kwestia czasu, kiedy spadnie na nią nieszczęście.
- Nic. Przyniesiono śniadanie. Odsunęła się od niego pośpiesznie.
Dopiero kiedy siedzieli naprzeciw siebie, trzymając w dłoniach filiżanki ze specjalnie
doprawianą kawą pani Post, Gray powiedział:
- Zapowiada się piękny dzień. O świcie niebo było co prawda zachmurzone, a mgła
gęsta, ale teraz słońce przebiło się przez chmury. Tak, dzień będzie piękny.
- Owszem - zgodziła się z nim. - I słoneczny.
Nie był głodny. Ona też nie. Przez chwilę oboje udawali, że piją kawę, aż wreszcie Jack
wstała i powiedziała:
- ZobaczÄ™, co z Georgie.
- Nie, Jack, proszę, zostań tu ze mną. Ja co prawda uciekłem, więc powinienem
pozwolić ci na to samo, ale to nic nie da. Musimy porozmawiać.
- Ja nie mam nic do powiedzenia - oświadczyła, stając za swoim krzesłem i zaciskając
palce na jego oparciu. - Choć, nie. Mam. Ciotki wracają dzisiaj do domu. Bardzo martwiły się
wczoraj o ciebie. I Georgie także.
- Będzie mi ich brakowało - powiedział, zaciskając palce na krawędzi stołu tak, że aż
zbielały. - Pamiętasz ten list, który Quincy wręczył mi wczoraj, kiedy niosłem cię po schodach i
nie życzyłem sobie, aby mi przeszkadzano?
Skinęła głową, pochyliła się i wzięła do ręki kawałek grzanki, który jednak zaraz
upuściła na talerz.
- Przeczytałem go dziś rano. Był od lorda Burleigha. Pisał, że musi zobaczyć się ze
mną w sprawie najwyższej wagi. Poszedłem. I dowiedziałem się, co to była za sprawa.
Dostrzegła w nim ból, i coś jeszcze, jakiś ślad przeżytego szoku. Ale co mogło być tego
przyczyną? Uświadomiła sobie, że jego twarz wyraża także akceptację wobec tego, czego się
dowiedział. Nie, nie, z pewnością tylko to sobie wyobraziła. Jednak ból, którym promieniowała
cała jego postać, był rzeczywisty, zbyt rzeczywisty. Nie chciała wiedzieć nic więcej, nie chciała.
Zadrżała i opadła z powrotem na krzesło.
- Przykro mi, że nie wróciłem wczoraj do domu. Nie mogłem. Pewnie jestem tchórzem.
%7łałosnym słabeuszem. Ale przeżyłem szok. Nie mogłem sobie z nim poradzić, a raczej
najpierw musiałem poradzić sobie z nim sam.
Szok. Tak, to było to. Jack pozostała spokojna, lecz zesztywniała jakby w oczekiwaniu
na cios. A przecież nie mogła sobie nawet wyobrazić, co takiego zamierzał jej powiedzieć. Nie
mógł już dłużej tego odwlekać.
- Lord Burleigh powiedział mi, że ty i ja mieliśmy tego samego ojca, Jack. Thomas
136
Levering Bascombe był także moim ojcem.
Patrzyła na niego, otwarłszy usta, jakby chciała powiedzieć coś, czego mówić nie
należało. Nie, z pewnością się przesłyszała. Jej umysł krążył wokół znaczenia słów Graya,
jakby chciał przed nim uciec. To było śmieszne, po prostu nie do wiary. Nie, z pewnością chce
jej oznajmić, że już jej nie pragnie, że sprowadzi do domu kochankę, albo - tak, była tego
pewna - że nie chce, by Georgie z nimi mieszkała. Z tego rodzaju problemami mogłaby jakoś
sobie poradzić.
- JesteÅ› mojÄ… przyrodniÄ… siostrÄ….
Jego czym...? Przyrodnią siostrą? To nie może być prawda.
- To nie ma sensu.
- Do niedawna ja też mógłbym na to przysiąc. Lecz teraz mu wierzę. Jego słowa
przekonały mnie. Dowiedział się o tym od twojego ojca, Thomasa Leveringa Bascombe'a.
Wstała powoli. Pochyliła się w przód, naciskając palcami na obrus.
- To absurdalne. Nie wierzę w to. Nie zgadzam się w to wierzyć.
- Twój ojciec chciał dać ci na imię Graciella. Sama mi mówiłaś. To dlatego, że pragnął,
aby przypominało moje imię. Twoja matka wolała Winifredę. Czy o mnie wiedziała? Lord
Burleigh nie był tego pewny.
- Chcesz, żebym uwierzyła, że mój ojciec kochał się ze szlachetnie urodzoną damą,
zapłodnił ją i nie poślubił? Mój ojciec był człowiekiem honoru. Nigdy by tak nie postąpił, nigdy.
- Wygląda na to, że twój ojciec i moja matka zakochali się w sobie. A potem jego
wysłano do kolonii, by negocjował pokój z Anglią. Nie wiedział, że jego ukochana jest w ciąży,
dopóki nie wrócił i nie przekonał się, że ma syna - mnie. Moja matka poślubiła tymczasem
człowieka, którego tytuł noszę. I choć go nienawidziłem, nie uważam, by było szczególnie
sprawiedliwe, że ktoś, kto nie ma w sobie jego krwi, przejął po nim tytuł i wszystko, co się z
tym wiąże. Spochmurniał. - Nie, cofam to. Zważywszy, kim i czym był, w pełni zasłużył, by
smażyć się piekle. Ktokolwiek przejąłby po nim tytuł, i tak byłaby to zmiana na lepsze.
- Pokaż mi jakiś dowód, że to, co mówisz, jest prawdą - oświadczyła Jack. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl