• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    %7łal i poczucie winy nie dawały mu spokoju. Czy kiedykolwiek usiadł razem z synem,
    żeby spokojnie z nim porozmawiać? Gdyby tak było, może chłopiec nie napisałby
    tego przeklętego listu.
    - W każdym razie - ciągnęła Lisa - jak mówi stare przysłowie: wszystko dobre, co się
    dobrze kończy. - Ostatnie słowa wymówiła szeptem. - Niestety, daleko nam do
    szczęśliwego zakończenia - dodała.
    W głosie kobiety słychać było wyraznie cierpienie i ból. Gabe poczuł absurdalne
    pragnienie, aby ją przytulić i uchronić przed kłopotami. Po paru sekundach
    oprzytomniał, ale wciąż czuł, że problemy, które poruszyła, dotyczą także i jego.
    - Niewiele ci to pewnie pomoże  powiedział - ale chcę cię zapewnić, że rozumiem, co
    czujesz. Sam mam syna - dodał szybko. - Postaraj się zachować spokój, póki nie
    zdobędziemy jakichś informacji - poradził kobiecie. Wiedział, że to kretyńska rada,
    ale w tej chwili nic mądrzejszego nie przychodziło mu do głowy.
    - Powtarzam sobie, że na pewno nic jej nie jest - powiedziała Lisa pociągając nosem.
    Uniosła do góry brodę. - Gdyby było inaczej, na pewno już bym o tym wiedziała.
    Gabe przekonywał sam siebie dokładnie o tym samym, tyle że myślał przy tym o
    Dannym. Nie mógł jednak powiedzieć Lisie prawdy. Gdyby przyznał, że nie jest
    wykluczone, iż to jego syn jest wplątany w zniknięcie Dixie, siostra z pewnością
    natychmiast zawiadomiłaby policję, a on musiałby pójść do Shreveport pieszo.
    - Dwa kilometry dalej będzie bar. Może zatrzymamy się na chwilę? - zaproponował. -
    Mam ochotÄ™ na kawÄ™.
    Nie dodał, że pragnie również chwili przerwy w podróży. Zapach jej perfum znów
    zaczął działać mu na nerwy. W każdym razie Gabe w ten sposób interpretował
    narastający w nim niepokój.
    Lisa kiwnęła głową.
    W barze Gabe usiadł przy stoliku i popijał powoli kawę, podczas gdy ona zniknęła w
    toalecie. Cóż za obłęd - myślał, gapiąc się na zatłoczoną autostradę.
    Towarzystwo Lisy oznaczało nieustanną huśtawkę emocjonalną. Raz zachowywała
    się jak kobieta niezależna i pełna uporu, by po chwili znowu nie kryć swego
    cierpienia; w tych momentach Jordan pragnął ją objąć, pocieszyć i uspokoić. No,
    trzeba przyznać, że przynajmniej nie jest nudna - powiedział sobie, starając się
    jakoś zrozumieć targające nim sprzeczne uczucia.
    - Do diabła z tym wszystkim - mruknął, masując kark.
    Lepiej się nie okłamuj, Jordan, pomyślał po chwili zastanowienia. Odetchnął
    głęboko. Nie mógł dłużej przed sobą ukrywać, że polubił Lisę, i to znacznie bardziej
    niż jakąkolwiek kobietę, którą poznał w ostatnich latach. Co gorsza, wydała mu się
    niezwykle pociągająca, a to już mogło wywołać poważne problemy.
    O czym ty myślisz, stary, skarcił się w duszy. Uznał, że w tej chwili na pewno nie są
    mu potrzebne żadne dodatkowe komplikacje. Obawiał się, że jeśli nie zapanuje nad
    uczuciami, to może sobie napytać biedy.
    Przed nimi rozciągał się ogromny, nie zamieszkany obszar, przecięty autostradą.
    Lisa nie lubiła tego odcinka drogi do Shreveport, gdzie brakowało jakichkolwiek
    śladów cywilizacji. Można było przejechać wiele kilometrów, nim napotkało się jakiś
    zjazd z autostrady. Rzecz jasna, dobrze znała tę drogę, ale mimo to, jadąc nią
    zawsze się trochę niepokoiła.
    Pochyliła się i pokręciła gałką radia. Niestety, nie mogła znalezć niczego prócz rocka
    i country.
    - Poddaję się - mruknęła i w końcu nastawiła radio na jakąś stację nadającą muzykę
    country. Lepsze to niż nic, pomyślała, zerkając na Jordana.
    Od wyjazdu z Baton Rouge jej towarzysz spał, albo udawał, że śpi. Lisa uznała, że
    pewnie udaje, aby uniknąć dalszej rozmowy.
    Nagle rozległ się głośny huk, niczym wystrzał z dubeltówki.
    Kobieta krzyknęła i niewiele brakowało, a wypuściłaby z rąk kierownicę.
    - Nie hamuj! - krzyknął Gabe, błyskawicznie przytomniejąc.
    Dżip zarzucił w lewo, ale Lisa zdołała opanować poślizg. Trzymając stopę na pedale
    hamulca, szybkimi ruchami kierownicy próbowała opanować chaotyczne
    szarpnięcia. Ze wszystkich sił starała się utrzymać na jednym paśmie jezdni.
    - Tylko spokojnie!
    - Opona? - spytała, zaciskając kurczowo palce na kierownicy. Głos jej drżał.
    - Pewnie tak - przyznał Gabe. - Zwietnie sobie dałaś radę. Teraz po prostu poczekaj,
    aż wóz sam zwolni.
    Głos Jordana brzmiał pewnie i uspokajająco.
    - Możesz już zjechać na pobocze.
    Gdy dżip wreszcie się zatrzymał, Lisa przez parę sekund nie ruszyła się z fotela. Nie
    mogła wyprostować palców, wciąż konwulsyjnie zaciśniętych na kierownicy. W [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl