-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
*
- Nie szczekaj, Bobi, tu nie ma obcych. Ani obcych ludzi, ani psów. A ty hałasujesz, jakby się świat
kończył. O, usiądziemy tu, ja zapalę fajeczkę, a ty, Bobi, pospacerujesz sobie...
Pies, jakby zrozumiał mowę swego pana, uspokoił się i powędrował w stronę wielkiego głazu na końcu
alejki.
Lasek był gęsty, z pięknym poszyciem.
Mężczyzna wydobył fajeczkę, powoli nabił tytoniem, zapalił. Następnie wyjął z kieszeni kolorowy
numer czasopisma "Wehrmacht", sławiącego sukcesy niemieckich wojsk na wszystkich frontach, i
zagłębił się w lekturze. Piesek tymczasem kręcił się w pobliżu, obszczekiwał drzewa, krzaki, ptactwo.
Po upływie dłuższego czasu - może godziny, może pół - mężczyzna zawołał na swego czworonożnego
przyjaciela, następnie uwiązał go na smyczy, a smycz owinął sobie wokół ręki.
- Teraz posiedzimy sobie tu, ale nie zapominaj, piesku, że masz być grzeczny i nie wolno ci na
kogokolwiek szczekać.
Cisza była w tym miejscu, nikt nie zakłócał spokoju człowieka i psa. Dochodziła godzina piętnasta.
Widać pora nie była na spacery, a poza tym mało kto w Rzeszy mógł sobie w roku 1944 pozwolić na
spacer. Czasy były trudne.
W pewnej chwili z bocznej alejki wyszedł szczupły mężczyzna, średniego wzrostu, z drewnianym
domkiem na ptaszki w ręku.
- Spadł pewnie z drzewa - odezwał się pierwszy mężczyzna z fajeczką.
- Nie spadł, niosę go z domu, żeby przybić gdzieś tu w pobliżu.
- A na którym drzewie?
- Może na czwartym, poczynając od tego, przy którym pan siedzi.
- Zanim pan przybije, proszę chwilę spocząć.
- Hubert?
- Hubert bez fajki.
- Jakże się cieszę, nie mieliśmy pewności co do tego, czy uda nam się skontaktować zgodnie z
ustalonym planem. Czy będzie pan mógł nas przyjąć i ukryć gdzieś? To dla nas obecnie najważniejsza
rzecz...
- Dziś wieczorem podjadę tu furmanką. Bądzcie obok, przykryjemy was słomą, zostaniecie
przewiezieni do miejsca wyczekiwania.
- Dziękuję w moim i moich kolegów imieniu.
- Co z pozostałą trójką?
- Lądowanie udało się, są już prawdopodobnie bezpieczni.
- A więc do zobaczenia i nie wychodzcie z ukrycia. Będę między dziewiętnastą a dziewiętnastą
trzydzieści.
*
Ponad godzinę trwała jazda na furmance, pod słomą. Kiedy wóz zatrzymał się, Hubert wszedł na
podwórko i zapukał trzykrotnie w okno.
- Kto tam?
- Richard. Otwieraj szybciej.
- A, to ty jesteÅ›, Richard. Gdzie ich masz?
-- Wszystko gotowe?
- Oczywiście, możemy zaraz przejść na miejsce, ale może zjedliby coś?
- Czasu mamy niewiele, ale zakąska przyda się. Podła pogoda.
Jeden po drugim przemykali mężczyzni do mieszkania. Gospodarz zdjął z wozu kilka ciężkich paczek,
które przeniósł do izby.
- Tylko ostrożnie, Karl, nie stawiaj sztorcem.
- Dobrze, dobrze, wiem.
Krótka, serdeczna rozmowa, poczęstunek kawałkiem gorącej kiełbasy, po kieliszku wódki - i już dalej
w drogÄ™.
Po dziesięciu minutach byli na miejscu.
- Budynek jest opuszczony i nie odwiedzany. Właściciele siedzą w obozie, zdaje się, że w
Oranienburgu.
Mężczyzna otworzył przyniesionym kluczem drzwi od werandy i przez sionkę wprowadził gości do
kuchni. Po otwarciu klapy wszyscy zeszli do piwnicy. W prawym jej rogu stały sterty skrzyń, między
nimi urządzone było legowisko dla trzech mężczyzn.
- Z piwnicy można się wydostać przez klapę do kuchni albo przez okienko do ogródka. Krata w
okienku jest przepiłowana, tak że ledwo się trzyma. Wystarczy pchnąć, a wyleci. Tu macie zapas
żywności na tydzień. Musi to wam starczyć, więc podzielcie te puszki na porcje. Chleb leży w górnej
skrzyni, woda w bańkach na mleko. Tu macie kocher i zapas denaturatu. Pod żadnym pozorem nie
wolno wam opuszczać piwnicy. Mówić należy tylko szeptem... O kilometr stąd znajduje się
stanowisko baterii przeciwlotniczej, o półtora kilometra posterunek policji...
Księstwo SS
Dwie niewielkie lokomotywy spalinowe ciągną długi wąż wagoników wypełnionych ziemią koloru
rdzawego.
W budkach kolejarskich siedzi po dwóch konwojentów, uzbrojonych w karabiny. Na przedzie, tuż za
pierwszÄ… lokomotywÄ…, dwaj konwojenci popijajÄ… z butelek mleko.
- Jak myślisz, Hans, po jaką cholerę pilnujemy tej ziemi i po co ją ciągniemy tyle kilometrów?
- Diabli wiedzą, może nasi chcą założyć jakieś wielkie gospodarstwo warzywne?
- Nie wygłupiaj się... Po co dawaliby nam gumową odzież ochronną i urządzali te szopki z
cotygodniowym badaniem lekarskim...
- Na pewno w tym coś jest, ale co mnie to obchodzi? Dla mnie ważne, że odkąd włączyli nas do
konwojowania tej ziemi, mamy dwa razy więcej wolnego, dostaliśmy dodatkowe porcje mleka,
papierosów, jajek, no i te parę marek zawsze się przyda.
- Niby tak,- ale darmo niczego u nas nie dajÄ….
- Nie marudz, jutro mamy wolną sobotę, idziemy do Fischerów.
Rozmowa potoczyła się na temat dwóch córek starego Fischera. Prawdopodobnie nie odbiegała ona od
rozmów prowadzonych na temat dziewcząt przez żołnierzy wszystkich narodowości na obydwu
półkulach.
*
- Gruppenfqhrer, melduję, że mamy już rozeznanie w sytuacji. Maszyny nieprzyjaciela zrzuciły w [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl