• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    podróżniczka spędza na szlakach odwiecznych wędrówek z południowych rubieży Oceanu
    Spokojnego do tonÄ…cych we mgle wysepek Morza Beringa.
    Odmienny jest jej wyglÄ…d, odmienne obyczaje, a nawet pewno
    i pochodzenie. Ród swój uchatka wywodzi z drapieżców lądowych i najpózniej z całej
    rodziny płetwonogów zeszła do morza.
    Wśród ssaków, ongiś lądowych, a dziś morskich, wieloryb pierwszy przed wielu
    milionami lat wybrał w poszukiwaniu żeru środowisko wodne. On też kształtem najbardziej
    upodobnił się do ryby, czemu zawdzięcza swą nazwę. Płetwonogie pózniej niż on odkryły
    nieskończoną obfitość żywności w oceanach. I nie wszystkie w jednym czasie. Dowodem
    tego jest choćby uchatka, która najpózniej zszedłszy do wody, zachowała po dziś dzień
    najwięcej cech ssaka lądowego. Zgrabną głowę ozdabia wyrazna koncha ucha  stąd
    pochodzi jej nazwa  podczas gdy reszta kuzy- nek-fok zachowała już tylko otwory uszne.
    Do poruszania się po lądzie jedna jedyna z całej rodziny płetwonogów używa wszystkich
    czterech kończyn. Opierając się na przednich płetwach tylne podgina do przodu. Tej sztuki
    nie dokona już żadna z fok, które niezgrabnie, powoli czołgają się po lodzie.
    Jej lÄ…dowe pochodzenie najjaskrawiej jednak uwidacznia siÄ™ w morzu. Uchatka nie
    posługuje się tylnymi kończynami, jak foki, lecz przednimi, długimi niczym ludzkie ramiona
    płetwami. Pracuje nimi po mistrzowsku z nieporównanym wdziękiem i lekkością niby ptak
    skrzydłami. Wrzecionowate ciało niczym torpeda tnie fale oceanu z szybkością dochodzącą
    do dwudziestu pięciu kilometrów na godzinę. Wciąż płynie  tym również różni się od fok
     linią falistą. To wynurza się ponad fale w regularnych odstępach czasu, to ginie w toni
    morskiej. Podobnie jak to czynią na wodach Antarktyki pingwiny. One także przed
    milionami lat zeszły z lądu do wody.
    Puszyste, gęste, lśniące futro uchatki od dawien dawna znał Pekin i cenił je na równi z
    sobolem i gronostajem. Na dwór carski do Moskwy dotarło w początkach XVIII stulecia z
    odległych wschodnich krańców imperium, budząc zachwyt i pożądanie.  Czemu tak mało
    tych skór? Przysyłajcie więcej"  żądano niecierpliwie. Syberyjscy myśliwi prześcigali się
    w zapale łowieckim, ale nigdy nie mogli nastarczyć dosyć pięknych futer. I nie wiadomo
    kiedy człowiek odkryłby wreszcie największe na świecie lęgowiska uchatek, gdyby nie
    wyznanie starego Å‚owcy z dalekiej Kamczatki, gdyby nie przypadek.
    NA TO SPOTKANIE NIE SPÓyNI SI %7Å‚ADNA
    Spod futrzanych kołpaków skośne oczy bojazliwie zerkały na górującą nad wszystkimi
    postać dowódcy. Godzinami wystawał na dziobie, nie zważał na pieniste bryzgi fali
    ściekające po długiej po kolana włochatej kuchlance, zapatrzony w morze, jakby coś
    dostrzegał za burą gęstwą mgły. Zmierzwiona broda, nisko na kark opadające strąki włosów i
    chmurne spojrzenie ledwie widocznych spod sobolowej czapy oczu, przekrwionych i
    podpuchniętych, nadawały mu wygląd grozny. Bo też taki był. %7ładen z trzydziestu ludzi
    załogi nie śmiał odezwać się, prosić, błagać, żeby zawrócił, póki jeszcze czas, żeby ratować
    przed zgubÄ… siebie i wszystkich.
    Od początku wyprawy morze nie było im przyjazne. Już następnej doby po opuszczeniu
    Kamczatki rozszalał się sztorm. W ciągu długich tygodni fala za falą z hukiem przewalały się
    przez burty, jednym machnięciem zmyły z pokładu kilku ludzi, nim zdążyli krzyknąć.
    Wichura rwała w strzępy ciężkie żagle z foczych skór, a kiedy wreszcie ucichła, morze
    zasnuła mgła. Jak zjawy wyłaniały się z niej tuż przed dziobem ogromne lodowce. Wiało od
    nich śmiertelnym chłodem, oślepiały bielą. Zderzenie z taką lodową górą to pewna zguba...
    Jak na szamana patrzyli na dowódcę Kamczadale. Mogliby przysiąc, że poprzez ten
    zawiesisty opar dostrzegał przeszkody, zawsze na czas zmieniając kurs. Bali się go, słuchali,
    odgadywali każde niemal życzenie, nim zdołał je wypowiedzieć, nie rozumieli tylko, po co
    wypływał tak daleko, czego szukał na tych nieprzyjaznych wodach. Puste były i wrogie. I
    każdy z nich przyrzekał sobie, że nigdy, póki życia nie wyjdzie z nim więcej na morze.
    Z pogardą patrzył dowódca na swych ludzi. Odgadywał, co ich nęka, jakby czytał w ich
    myślach. Nie, żaden z nich nie był w sta-
    nie pojąć tej pasji, która nie pierwszy raz przyganiała go na te wody.
    Prybyłow Gerasim, Kozak syberyjski, od paru dziesiątków lat^ir: podobnie jak jego dziad
    i ojciec  przemierzał wschodnie krańce rosyjskiego imperium, ściągając od tubylców jasak,
    czyli daninę składającą się z fok, soboli i gronostajów. Surowy, bezlitosny jak te dzikie
    obszary, które były mu domem. Rok w rok słał sanie pełne skór do odległego o przeszło
    tysiąc kilometrów Ja- kucka. Stamtąd po bezdrożach tundry i tajgi wędrowały dalej, aż do
    Moskwy, dla Katarzyny II.
    Od dawien dawna myśliwi zdobywali skóry fok uchatek na przybrzeżnych skałach
    Kamczatki i Wysp Aleuckich, ale dwór carski żądał wciąż więcej. Gubernator w Jakucku,
    przynaglany ustawicznie, groził swym podwładnym karami za opieszałość. Strapionemu
    Prybyłowowi z pomocą przyszedł przypadek. Ulitował się kiedyś  chociaż litość rzadko
    miała dostęp do jego serca  nad starym, na wpół oślepłym łowcą i zwolnił go od
    obowiązku płacenia jasaku. W dowód wdzięczności Kamczadal wyjawił mu tajemnicę
    przekazywaną z dziada pradziada w rodzime  opowiedział o dalekich, tajemniczych
    wyspach, gdzie na lęgi zbierają się foki długowłose, uchatki.
     Nie takie jak nasze, po stokroć piękniejsze. Nikt nie wie, dlaczego tam płyną, skąd
    przybywają, dokąd wracają. Pokrywają skały gęstą i ruchomą masą, na własne oczy
    widziałem  mówił.  A było ich tam więcej niż gwiazd na niebie... Gdzie je znalezć,
    pytasz. Płyń przed siebie na pełne morze, zapomnij o niecierpliwości, szukaj. Mnie raz w
    życiu zapędziła tam burza. Może i tobie się poszczęści, próbuj. Ja już ich nie ujrzę, nie
    usłyszę, choć krzyczą tak głośno, że burzę zagłuszają. O dzień drogi od wysp słychać je na
    morzu. Ale wysp chronią złe duchy, mamią człowieka, zwodzą. Strzeż się!
    ...Tyle co gwiazd na niebie"  te słowa natrętne jak chmara
    syberyjskich komarów brzęczą w uszach Prybyłowa odbierając spokój. Toż to fortuna! A
    sława? Rozniosłaby się w pieśniach po wszystkich kozackich chutorach, dotarłaby może do
    samej Moskwy, do Katarzyny? Jak chwała Wasila Jermaka, który przed
    dwustu laty podbił i złożył u stóp cara Iwana IV tatarskie miasto Sybir, złotem i klejnotami
    obsypany potem za swój dar.
    Ogarnięty gorączką sławy, Prybyłow postanawia co prędzej działać. Namawia bogatych
    kupców Pietropawłowska, by dali mu statek  nie sposób przecież szalupą wypłynąć na
    pełny ocean, w nieznane.
    Statek niewielki był, ale mocny. Bale i deski, zbijane drewnianymi kołkami, wiązane
    najmocniejszym z mocnych rzemieniem ze skóry morsa. Z takich samych rzemieni upleciono
    liny przytrzymujące maszt i żagle ze skór foczych, zawieszono na nich drewnianą kotwicę  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl