-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie wiem. Ale chyba raczej nie.
- Czy patrzyła pani przez okno? p Widać było tylko chmury.
- Co dalej?
- Właśnie wtedy zobaczyłam w przejściu kabiny Trixie.
Dziewczynka uniosła po raz pierwszy głowę. Burden spojrzał na nią z uśmiechem.
- Wstałaś z fotela, prawda Trbrie? Dziewczynka milczała. Chwyciła Stellę za rękę.
|| Odpięła pas. Miała ochotę pobiegać sobie. Prawda Trbrie?
Dziewczynka skinęła głową.
- Wtedy i ja odpięłam mój pas i wstałam, żeby posadzić ją z powrotem na jej
fotel. Musiałam gonić za nią prawie przez całą długość przejścia.
- Czy biegłyście do tyłu, czy do przodu?
- Do tyłu. Raz prawie ją dogoniłam, ale wymknęła mi się. Zaczęłam się na ciebie
trochę gniewać, prawda Trixie?
Dziewczynka znowu skinęła głową.
- Mniej więcej wtedy zgasły światła.
- W kabinie pasażerskiej?
- Tak.
- Czy wszystkie?
- Wszystkie, prócz światła awaryjnego z baterii.
- Jak długo to trwało?
Trudno mi powiedzieć. Ale chyba długo, bo zaczęłam się niepokoić. Rzucało nami
bardzo silnie. Poza tym nie spotkałam się z tak długą awarią świateł.
- Ale czy zapaliły się jeszcze raz?
;:Jjf Nie. Paliły się tylko światła awaryjne.
- Gdzie pani była, kiedy zrobiło się ciemno?
: Mniej więcej w połowie samolotu.
- - A Trixie?
- Przestraszyła się ciemności i przestała uciekać, więc złapałam ją. Prowadziłam
ją do jej fotela, kiedy zaczęło bardzo silnie rzucać samolotem. Wtedy wszyscy
pasaże- rowip zaczęli się bać.
- Co pani wtedy zrobiła?
- Stałam tuż przy toalecie, na samym środku kabiny. Przysiadłam na podłodze i
pociągnęłam za sobą Trbrie. Wparłam się nogami i plecami o ściany kabiny i tak
zostałyśmy. Więcej już nic nie pamiętam.
Zapanowało długie milczenie, po czym odezwała się po raz pierwszy dziewczynka:
- Potem pokazało się słońce.
Stella przypomniała sobie, \
- O tak! Czerwone słońce. - Jidia znowu zobaczyła na jej twarzy cień uśmiechu. -
Jakby wypełniło całe wnętrze samolotu. Zapewne wyszliśmy z chmur, w samolocie
było
ciemno, więc kiedy słońce wdarło się przez okna, wydało się nam bardzo jaskrawe.
Tak! Tak! Pasażerowie zaczęli bić brawo, tacy byli rozradowani. Myśleli, że już teraz
wszystko będzie dobrze. Witali to wschodzące słońce. Wzięłam się do wstawania,
ale nagle samolot gwałtownie zaczął spadać w dół. Po kilku sekundach poderwał się,
a potem znowu poszedł długim powolnym przechyłem w dół.
- Przyszła mama - odezwała się dziewczynka.
- Jej matka? - zapytał Burden.
- Tak. Wstała z fotela, bo chciała zabrać Trixie.
Kobieta-porywacz", która straciła ramię. Maria-
Grazia Ragonese, 55 Ulica, 11 219 Nowy Jork - pomyślał Burden.
i Ludzie zaczęli krzyczeć - Stella przymknęła oczy - przypuszczam, że zobaczyli
przez okienka EtnÄ™.
Zapanowało długie milczenie.
- I to jest wszystko, co pani pamięta?
- Tak.
Burden wstał, wziął teczkę, pozbierał papiery.
- Kadłub samolotu pękł dokładnie w miejscu, w którym siedziałyście. Miałyście
wielkie szczęście.
Stella zwróciła ku niemu zapłakaną twarz.
- Co za niesprawiedliwość! A ci wszyscy ludzie! Na pewno wiedzieli, co ich czeka.
Trzymali się za ręce. Co za niesprawiedliwość kazać- ludziom umierać w taki
sposób!
7
W południowym dzienniku telewizji ukazał się reportaż, przedstawiający szturm
dziennikarzy i fotografów na bramę prowadzącą do pomarańczowego sadu willi
Consolich. Kilku śmiałków przelazło przez kamienny mur i nie zważając na ujadanie
psów,
podeszło do domu. Ale był zamknięty na cztery spusty i prawdopodobnie
opuszczony.
Natomiast Citto spędził bardziej pożytecznie półtorej godziny w archiwum swojej
gazety. Przejrzał dział ślubów, narodzin, plotek towarzyskich, a następnie prze-
studiował kilka książek telefonicznych. Szukał krewnych Flavia od strony matki. Była
to solidna, zamożna rodzina sklepikarzy, rodem z Kalabrii, która rozgałęziła się na
północ w stronę Neapolu już na początku stulecia.
Poprosił o pomoc jedną z sekretarek, dziewczynę o niewinnym i słodkim głosie.
Pani Consoli znała już jego głos, który, jak Citto wiedział, nie był trudny do
rozpoznania. Kazał dziewczynie powiedzieć do słuchawki: Muszę koniecznie mówić
z panią Consoli. Mam wiadomości od jej syna i chciałam je przekazać".
Citto dał dziewczynie listę trzydziestu pięciu krewnych państwa Consoli. Dopiero
siedemnasty telefon uwieńczony był sukcesem. Zawołano signgrę Consoli i po chwili
W słuchawce odezwał się jej pełen niepokoju głos. Citto warował przy drugim
aparacie. Dał znać dziewczynie ruchem ręki, że jest dobrze. Ta, dusząc śmiech,
wyrecytowała drugą połowę wyuczonego tekstu:
-Mój brat będzie u pani o piątej, signora. Czy zastanie panią w domu?
- Ależ tak, oczywiście!
- Proszę tylko nikomu nic nie mówić. To bardzo ważne. Pani syn jest w dużym
niebezpieczeństwie.
- O, mój Boże!
Na tym jęku rozpaczy rozmowa się skończyła.
- To nieładnie - śmiała się sekretarka. - Jak nąożna tak postępować!
Citto podziękował jej i poszedł na Circumvallazione, żeby poszukać swojego
samochodu. Nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich pięciu dni nie zauważyć że jadą
za nim dwa policyjne wozy.
W pół godziny pózniej, na przystanku autobusowym w Acireale, spotkał się z
Renzem. W czasie sjesty to rojne miasteczko ziało pustką. Dwaj młodzi ludzie
zasiedli przy kamiennym stoliku na wyludnionym placu. Citto zamiast obiadu zamówił
sobie słynne i rzeczywiście wspaniałe lody Costarelliego, a Renzo nerwowo popijał
kawę i koniak i opowiadał, co mu zlecił Tomacchio.
- Ile ći za to dał?
- Dwieście tysięcy.
- Dużo nie zwojujesz, jeżeli masz dawać łapówki.
- Nie mam zamiaru nikogo przekupywać - oświadczył Renzo. Jeżeli nie
otrzymam informacji, znajdę inne sposoby, żeby zmusić ludzi do mówienia.
- Nie możesz walczyć z gangsterami ich własną bronią. Oni cię zabiją.
- Nie mam nawet rewolweru.
- Więc chcesz się z nimi bić na gołe pięści? I jeszcze będziesz żądał, żeby
stosowali się do przepisów ringu!
Renzo roześmiał się.
§| A ty? Jak daÅ‚eÅ› sobie stÅ‚uc okulary?
Citto dotknął pociętego policzka.
- To, przyjacielu, są ślady po śrucie ze strzelby Capo.
Renzo wciąż się uśmiechał.
- A mówiłem ci, że nietęgi z niego strzelec.
- Czyli wiedziałeś, że to był on?
- Być może.
- A jednak bierzesz od niego pieniądze za znalezienie córki?
- Mam swoje powody.
Citto wstał.
- W takim razie czas zacząć zarabiać na te pieniądze.
- Zdawało mi się, że umówiłeś się na piątą?
- Czy chcesz, żebym jej dał czas na przygotowanie
zasadzki?
Citto zapłacił rachunek. Ruszyli pod górę małą ulicz
ką, obudowaną osiemnastowiecznymi pałacykami. Było to miasto pałaców
zamieszkanych przez zubożałych arystokratów. %7łyli z dzierżawienia chłopom swoich
ziem i nie umieli pogodzić się ze zmierzchem feudalnej gospodarki.
Kuzynowie żony adwokata mieszkali w jednym z większych pałaców pod samym
szczytem wzgórza. Wielki podwórzec zamknięty był bramą tak szeroką, że można by
było przejechać przez nią dwoma czołgami. Część mieszkalna mieściła się na
pierwszym piętrze. Na szerokich schodach czekała na nich służąca. Do mikrofonu [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl