• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    triumfem. Podniósł
    głowę i wyzywająco uśmiechnął się Conanowi w twarz. I wtedy Cymmerianin zatopił zęby w jego
    gardle. Poczuł trzaskanie miażdżonych chrząstek krtani i tryśnięcie gorącej krwi w usta. Kuulvo
    chciał krzyknąć, ale bez skutku. Puścił
    ramiona Conana, gorączkowo starając się rozewrzeć potworny uścisk jego szczęk. Conan chwycił go
    za nadgarstki i przegiął Hyperborejczyka w tył, aż obaj zanurzyli się pod wodą.
    Nieco pózniej Kalia dostrzegła, jak Conan przełazi przez burtę. Jeszcze nigdy nie widziała go tak
    wyczerpanego. Rozejrzał się za swoim mieczem i zobaczył, że wciąż tkwi w rei. Wyrwał go i
    schował do pochwy, nie zwracając uwagi na lamentujących pielgrzymów i załogę, starającą się
    uspokoić rozdygotanych pasażerów.
     Zostawiłaś kogoś żywego?  zapytał Kalię.
    Dziewczyna kiwnęła głową ku mężczyznie, przy którego gardle trzymała sztylet.
     Powiedział, że nie będzie gadał z babą. Przekonam go, żeby zmienił
    zdanie.
    Conan przykucnął przy piracie, utkwiwszy w nim gorejący wzrok. Z ust Cymmerianina wciąż
    skapywała krew. Mając we włosach pełno mułu i
    wodorostów wyglądał jak demon przywołany z dna Styksu. Chwycił bandytę za kubrak i przyciągnął
    go do siebie tak, iż ich twarze dzieliło pół piędzi.
     Posłuchaj mnie, rzeczny szczurze! Właśnie przegryzłem gardło twojemu hersztowi i zamierzam to
    zrobić również tobie! Gadaj, gdzie jest kryjówka Taharki, albo gotuj się na takie katusze, jakich
    człowiek jeszcze nie zaznał!
    Pirat natychmiast stał się rozmowny. Gorliwie sypał szczegółowymi wiadomościami, dotyczącymi
    położenia kryjówki, odległości do niej i najlepszej drogi. Gdy skończył, Conan obejrzał się na
    kapitana barki.
     Jest twój. Zabiję teraz jego wodza. Chodz, Kalia  gdy przechodzili przez burtę do jednej z
    pirackich łodzi, Cymmerianin obrócił się i z niesmakiem przyjrzał pasażerom.  Jesteście
    najtchórzliwszym bydłem, jakie kiedykolwiek widziałem. Zasługujecie na to, by łupili was nawet
    najnędzniejsi bandyci i piraci.
    Pozostawiając widownię z szeroko otwartymi ustami i oczami, odpłynęli w mglistą noc.
    ROZDZIAA 15
    Taharka odczuwał niepokój. Czuł się na tej wyspie coraz bardziej nieswojo, zwłaszcza że tego dnia
    dowiedział się od miejscowego kupca, iż cieszy się ona złą sławą, a okoliczni mieszkańcy unikają jej
    od stuleci. Kupiec powiedział, że dogodne położenie sprawiało, iż na wyspie próbowało zamieszkać
    wielu ludzi.
    Ostatnim z nich był bogacz, który postawił willę. Wszyscy po krótkim pobycie uciekli albo odebrali
    sobie życie. Wedle pogłosek, zródło zła tkwiło w pradawnej, zrujnowanej świątyni. W Stygii, kraju
    setek bóstw, nikt nie mógł
    dojść, jakiemu bogowi była ona poświęcona.
    Taharka gotów był natychmiast porzucić rzeczne piractwo i wydać polecenie pakowania się.
    Oznaczało to porzucenie mnóstwa łupów, czekających wciąż na sprzedanie, lecz Keshańczyk przestał
    przejmować się takimi drobiazgami. Na szerokim morzu czekały go nowe, jeszcze bogatsze łupy,
    nowi niewolnicy, nowe walki. Oczekiwał teraz wyłącznie na powrót Kuulva. Gdzież on się
    podziewał? Powinien był wrócić przed zachodem słońca. Usłyszawszy jakiś dzwięk, obrócił się. Na
    widok przybysza na twarzy Taharki pojawił się wyraz niezadowolenia.
     To na nic  powiedział Aksandrias.  Możemy próbować uciec, ale i tak nas znajdą.
    Taharka aż nadto dobrze rozumiał, kogo Aquilończyk ma na myśli.
     Znajdą nas? Chodzi ci o twoją dawną ofiarę i jej przyjaciela barbarzyńcę?
    Naprawdę myślisz, że dlatego chcę wyjeżdżać?  Czuł złość z powodu nużącej obsesji swojego
    towarzysza.
     Znajdą nas!  krzyknął Aksandrias.  Ta kobieta nawiedza mnie we śnie i na jawie! Tysiące
    razy oślepiałem ją i zabijałem, a ona ciągle wraca!
    Taharka potrząsnął głową. Umysł Aquilończyka znajdował się w takim samym rozpadzie jak jego
    ciało. %7łałował, że nie zabił go dawno temu.
     Mylisz siÄ™, przyjacielu. Idz&
     Nie, nie myli się  rozległ się głos za jego plecami. Taharka błyskawicznie obrócił się,
    dobywając miecz. Równocześnie dobiegł go odgłos broni wyciąganej przez Aquilończyka.
     Widzisz!  wykrzyknął Aksandrias. Na jego twarzy malował się wyraz grozy graniczącej z
    ekstazą.  Przyszła po mnie, moja jednooka ukochana!
    Chodz do mnie, pieścidełko, skończę to, co zacząłem tak dawno temu!  jego głos zabarwił się
    groteskową czułością.
    Kalia weszła z przedpokoju do komnaty. Za nią widniała sylwetka zwalistego Cymmerianina.
    Taharka błyskawicznie omiótł spojrzeniem pokój, odnotowując w myślach położenie wszystkich
    drzwi i okien, świeczników, stojaka na broń i mebli. Nie chciał, by w takiej chwili cokolwiek mu
    zawadzało.
    Kalią wstrząsnął wygląd Aksandriasa. Kiedy go widziała ostatni raz, był
    przystojnym mężczyzną, bardzo przypominającym człowieka, którego
    pamiętała z dzieciństwa. Gładki gad zmienił się jednak w ciągu kilku miesięcy w upiornego
    jaszczura. Była tak zaskoczona, że o mało nie padła ofiarą jego ataku.
    Aksandrias okazał się piorunująco szybki. Przeskoczył dzielącą ich odległość jakby za sprawą magii,
    jego ostrze pomknęło do przodu niczym język kobry.
    Kalia sparowała raz i drugi, powstrzymując jego szarżę. Początkowo zbyt szybko ustępując miejsca,
    zamieniła długie kroki w tył na drobienie w bok, okrążając przerażającego napastnika i wyczekując [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl