-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczeniaka.
- Jakiego znowu ojca?
- Mojego... - Chłopak powtórnie nacisnął klamkę zamkniętych widocznie na klucz
kuchennych drzwi. Patrzył na Jerzego, jakby chciał go uderzyć.
- Mieszkanie to znasz rzeczywiście, wiedziałeś, którędy wiać. A może broni szukałeś, nie
ojca, co? - W tej chwili spostrzegł na wybrudzonej opasce gościa litery AL i jakoś się
zmieszał. Obejrzał się za siebie, jakby badał, czy są sami, i zapytał półgłosem: - Jak się
nazywasz?
- Kaktus.
- Ale nazwisko?
- Mech. Co, może i tu kwateruje żandarmeria, co? - zaatakował niespodziewanie.
Mech, skąd ja to znam? Aha, z tabliczki na drzwiach, tak się rzeczywiście nazywa właściciel
lokalu. - A czemu miałaby być żandarmeria?
- Broni macie tyle... - bąknął i spostrzegłszy, że się zdekonspirował, rzucił szeptem, błyskając
wściekle białkami: - Ci dranie rąbnęli mi mego visa.
- Kto?
- Od Texasa - nazwisko jednego z dowódców niepopularnej na Starówce żandarmerii
wyjaśniło i uwiarygodniło sprawę.
- Gdzie?
- Tu, na dole. Skurwysyny! - ujawnił swoje emocje widząc żywą, współczującą reakcję. Jerzy
wahał się przez moment. Spojrzał po sobie, rozprostował palcami wymiętą baretkę Krzyża
Walecznych, przesunął naprzód futerał rozepchany przez parabelkę z wybrzuszonym w
zacięciu kabłąkiem.
- Chodz - mruknął nagle i zawrócił na pięcie w stronę frontowych drzwi. - Powiesz im, że
szedłeś do mnie. Podchorąży Jerzy z Brody , Brygada Dywersyjna - wyjaśniał współczująco
skrót Broda , 1
117
dobrze odżywionych żandarmów, których osłonięta majestatem służby działalność leżała u
zródeł narodzonego w powstaniu pojęcia szaber .
- Gdzie oni stacjonują? - zapytał w bramie na dole, przypominając sobie dopiero tutaj, że
znajduje się w całkiem nie znanym miejscu.
- Tędy - poprowadził mrukliwie nieznajomy.
On pewnie jeszcze do tej chwili nie jest pewny, czy to ja go tam nie prowadzę, żeby go
zamknęli za to, że chciał nam broń rąbnąć w kwaterze - olśniła Jerzego przykra pewność.
- Tutaj - przewodnik zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do jakiejś sutereny. Jerzy
poszedł pierwszy.
%7łeby on tylko przez ten czas nie umknął, głupi... - klął już w myślach, jakby musztrował
swą wściekłość przed czekającą go próbą. Przez chwilę stał przyzwyczajając oczy do
półmroku. Przed sobą miał charakterystyczną balustradę, odgradzającą go od tamtej części
pomieszczenia. Już zmontowali? - zdumiał się zbieżnością urządzenia z tymi, jakie widywał
w komisariatach. - A może to kontuar jakiego szewca czy kie licho?...
W tej chwili spostrzegł siedzących z tamtej strony ludzi. Wyszukał wzrokiem dystynkcje
najstarsze.
- Panie majorze... - zwrócił się podniesionym głosem.
- Znalazł władzę! - zaśmiał się ktoś w ciemności. Zagadnięty nie poruszył się.
- Gdzie jest wasz komendant? - powtórzył Jerzy.
- A bo co?
- Ty... - urwał. - Bo ja tu sprowadzę swój pluton, to ci się odechce żartów. Dawaj dowódcę! -
ryknął nagle czując, jak mu drży mięsień policzka. Zmęczenie wyładowywało się
natychmiast. Ale u żandarmów nastąpiło poruszenie.
- Słucham - podszedł ktoś salutując.
- Może pan porucznik pozwoli - gestem głowy Jerzy zaprosił go stanowczo na swoją stronę
balustrady. - Wasi ludzie - zaczął półgłosem, patrząc na pomarszczoną twarz oficera
żandarmerii - skonfiskowali broń strzelcowi, który szedł do mnie, na kwaterę mego plutonu.
Broda , wiecie, z oddziałów specjalnych Kedywu - podparł się akowskim autorytetem
przed czekającą go kompromitacją alowskiej przynależności tamtego. Zauważył, że jeden z
żandarmów przeszedł w ślad za oficerem na drugą stronę balustrady i stanął w pobliżu
wejścia, jakby zachodził im drogę.
- Nieporozumienie, to jakieś nieporozumienie... - bąknął dość opieszale oficer. - Zdarza się.
Jak i wam z tym majorem - gestem głowy wskazał na sylwetkę oficera, do którego Jerzy [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl