-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
137
wspólnego. Kim jesteś?
— Kiedyś — odparł Paul — byłem zawodowym żołnierzem.
— I intuicjonistą? — spytał Blunt. — A teraz stałeś się również empatą —
w jego głosie zabrzmiały twardsze nutki. — Cóż dalej?
— Osobowość — przemówił Paul wolno — powinna być dynamiczna, nie
statyczna. Jeśli jest statyczna, staje się bezsilna wobec wzoru wyznaczającego jej
istnienie. To lekcja, której człowiek będzie musiał się nauczyć. Jeśli osobowość
jest dynamiczna, może kierować swą egzystencją, tak jak kieruje się machiną gór-
niczą w drodze przez niemożliwą do przebycia mieszaninę skał znaną pod nazwą
rzeczywistości. Zamiast zostać przez nie zdominowana i unieruchomiona, może
ona zapanować nad nimi i wykorzystać je dla swych celów. A w ciągu swej eg-
zystencji może przekopywać, rozdrabniać i przerabiać rzeczywistość, dopóki nie
wydzieli z niej tych naprawdę rzadkich i cennych elementów, które zechce uczy-
nić swą własnością.
Blunt powoli, jak człowiek bardzo stary, kiwał głową. Niejasne było, czy zro-
zumiał wywód i zgadzał się z nim, czy po prostu zrezygnował z prób zrozumienia
i godził się dla świętego spokoju.
— Każdy z nich będzie miał swą przyszłość — odezwał się. — To właśnie
im obiecałeś, nieprawdaż? — przestał kiwać głową i po raz pierwszy spojrzał na
Paula wzrokiem nieco przyćmionym. — Ale nie mnie.
— Oczywiście, że i tobie — zaprotestował Paul. — Po prostu twoja wizja jest
jedną z tych największych, które spełnią się najpóźniej. To
wszystko.
Blunt ponownie kiwnął głową.
— Ale nie za mego życia — stwierdził. — Nie za mego życia.
— Przykro, mi. Niestety, nie.
— No tak — rzekł Blunt. Zaczerpnął głęboko tchu i wyprostował się. — Mia-
łem co do ciebie pewne plany wyrosłe z niewiedzy. Wszystko dla ciebie przy-
gotowałem — spojrzał na Kantelę. — To było prawie tak, jakbym miał. . . —
powstrzymał się, z dumą uniósł głowę i mocniej ujął laskę. — Gdyby wydarzenia
dzisiejszej nocy potoczyły się zgodnie z moją wolą i tak wycofałbym się z czyn-
nego życia.
Zaczął się odwracać. Wtem znieruchomiał na chwilę. Zawahał się, jakby nie
wiedział co powiedzieć i spojrzał na Kantelę.
— Nie sądzę. . . — rzekł — ale nie. . . — przerwał, wyprostował się i ruszył
tak wyprostowany, że jego laska muskała tylko powierzchnię dywanu. Cofając
barki wypchnął pierś do przodu i ostatni raz, na krótką chwilę stał się najdumniej-
szym i najbardziej władczym człowiekiem w apartamencie.
— To było pouczające — powiedział i oddał Paulowi salut laską. Następnie
odwrócił się i wyszedł. Stojąca za nim Kantela wykonała bezradny gest, potem
138
opuściła ręce, a jej spojrzenie powędrowało ku podłodze. Stała tak z pochyloną
głową i wzrokiem wbitym w dywan, niczym branka pod strażą.
Paul popatrzył na nią uważnie.
— Ty go kochasz — stwierdził.
— Zawsze tak było — odpowiedziała dziewczyna prawie niesłyszalnym szep-
tem, nie podnosząc głowy.
— Głupio więc robisz, zostając tutaj.
Milczała. Po dłuższej jednak chwili odezwała się ponownie, niepewnym gło-
sem i wciąż nie odrywając wzroku od dywanu.
— Możesz się mylić.
— Nie — odparł Paul. Ona zaś nie ujrzała setek lat udręki, które przejrzały się
w jego oczach, gdy wypowiadał słowa: — Nigdy nie popełniam błędów. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl