-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przylegającymi do nich, następnie zaś ruszyła na czworakach przed siebie, pilnując tylko, by iść prosto. Kolano do
przodu... drugie kolano do przodu... i znowu...
- Aj! - krzyknęła, podrywając rękę. Zabolało ją bardziej niż obtarcie łydki. Podniosła dłoń do oczu; przez
zaschłe błoto płynął cienki strumyk krwi. Pochyliła się, podparta na rękach, odsunęła trawę; wiedziała, co ją zraniło,
a jednak pragnęła zobaczyć to coś na własne oczy.
W dłoń zranił ją ułamek drugiego słupa, sterczący z ziemi na wysokość najwyżej trzydziestu centymetrów,
i doprawdy miała szczęście, że tylko się skaleczyła, bo mogła zrobić sobie prawdziwą krzywdę; z odłamka sterczały
kilkucentymetrowe drzazgi, które wyglądały na naprawdę bardzo ostre. Nieco dalej, pogrzebana w starej, wyschłej
i sprężystej trawie, zarośniętej czerwcową zielenią, leżała spróchniała reszta słupka.
Ostatnia szansa. Końcówka meczu .
- Aha, i może ktoś tu spodziewa się cudów po dziecku -powiedziała głośno. Zdjęła plecak, otworzyła go,
wyjęła resztki podartego płaszcza przeciwdeszczowego, urwała z niego strzęp i zawiązała wokół złamanego pala.
Pracowała, kaszląc nerwowo. Pot zalewał jej twarz. Muszki próbowały go pić, niektóre topiły się w nim, ale Trisha
nie zwracała na to uwagi.
Wstała, założyła plecak i ustawiła się między stojącym słupkiem a złamanym, oznaczonym kawałkiem
niebieskiego plastiku.
- Tu była brama, dokładnie tu - powiedziała. Popatrzyła przed siebie, na północny zachód. - Nie wiem,
dlaczego komuś przyszło do głowy budować tu bramę, ale wiem, że bramę buduje się wtedy, gdy za nią jest droga,
ścieżka, trakt, cokolwiek... Chcę znalezć tę ścieżkę. Jakąkolwiek ścieżkę. Gdzie ona jest? Pomóż mi, Tom!
Numer 36 nie odpowiedział. Sójka pokpiwała z niej, siedząc na gałęzi, coś poruszyło się w lesie (ale nie to
coś, po prostu jakieś zwierzę, być może jeleń, przez kilka ostatnich dni widziała sporo jeleni), poza tym właściwie
nic się nie działo. Przed jej oczami i wszędzie dookoła rozciągała się łąka tak stara, że mogła spokojnie ujść za
jeszcze jedną leśną polankę, chyba że ktoś przyjrzałby się jej bardzo dokładnie. Aąkę otaczał las, drzewa, których
nazwy nawet nie znała.
Nie widziała ścieżki.
To twoja ostatnia szansa, wiesz?
Odwróciła się, poszła polanką na zachód, doszła do granicy lasu i obejrzała się za siebie, sprawdzając, czy
idzie w linii prostej. Okazało się, że tak, więc znów spojrzała przed siebie. Gałęzie drzew kołysały się na lekkim
wietrze, plamy światła poruszały się w każdym możliwym kierunku; efekt był niemal taki, jak od wirującej kuli
w dyskotece. Dostrzegła wielki, powalony pień i doszła do niego, prześlizgując się między gęsto rosnącymi
drzewami, pod splątanymi gęsto, niemal do szaleństwa gałęziami, z nadzieją... ale nie, był to tylko powalony pień,
nie zaś kolejny słupek. Podniosła wzrok, lecz nie dostrzegła niczego szczególnego. Wróciła do miejsca, w którym
niegdyś stała brama, serce biło jej szybko, oddychała ciężko, urywanie. Tym razem poszła na południowy zachód,
jak poprzednio docierajÄ…c do granicy lasu.
- No dobrze, więc sprawa wygląda tak - zwykł był mówić Troop. - Oto końcówka meczu i Czerwone
Skarpety bardzo potrzebujÄ… bazowych.
Las, tylko las i nic więcej niż las, a w lesie tym nie było nawet ścieżki wydeptanej przez zwierzynę -
a przynajmniej ona jej nie widziała - nie wspominając już o ścieżce wydeptanej przez ludzi. Poszła nieco dalej,
usilnie próbując nie płakać, zdając sobie jednak sprawę, że wkrótce rozpłacze się mimo wszystko. Dlaczego musi
wiać ten okropny wiatr? Jakim cudem da się dostrzec cokolwiek w wirze tych cholernych plam słońca? Zupełnie
jakby było się w planetarium albo w ogóle.
- a to co takiego? - spytał Tom, przemawiając zza jej ramienia.
- Co? - odpowiedziała pytaniem, nawet się nie obracając. Tom mógł się pojawić albo nie, tak czy inaczej,
nie wydawało jej się to niczym wyjątkowym. - Nic tu nie widzę.
- Spójrz w lewo. Odrobinę. - Wskazał kierunek palcem nad jej ramieniem.
- To tylko ułamany pieniek - powiedziała, ale czy miała rację? Czy może tylko bała się, że...
- Nie sądzę - oświadczył numer 36, który oczywiście miał oczy baseballisty. - Moim zdaniem, to słupek,
dziewczyno.
Trisha podeszła do niego i mocno musiała się przy tym napracować, drzewa rosły tu przerażająco gęsto,
podłoże zaś było śliskie i zdradliwe, no i owszem, znalazła kolejny słupek. Przy tym słupku pozostały fragmenty
drutu kolczastego, przypominającego małe, grozne muszki.
Trisha zatrzymała się z dłonią na jednym ze słupków, przyglądając się uważnie prześwietlonemu słońcem,
oszukańczemu lasowi. Nieco mgliście przypomniała sobie, jak pewnego deszczowego dnia siedziała w swoim
pokoju, skupiona nad książeczką z zadaniami, którą przyniosła jej mama, w tej książeczce był obrazek
przedstawiający mnóstwo rzeczy, a w obrazku tym należało znalezć dziesięć ukrytych przedmiotów: fajkę, klowna,
pierścionek z brylantem, tego rodzaju drobiazgi.
Teraz musiała znalezć ścieżkę. Boże, pomóż mi znalezć ścieżkę - pomyślała i zamknęła oczy. Modliła się
do Boga Toma Gordona, a nie do Niesłyszalnego taty. Nie siedziała przecież w tej chwili ani w Malden, ani
w Sanford; potrzebowała więc Boga, który byłby tu, Boga, na którego można byłoby wskazać, gdy (jeśli) obroniłoby
się wynik meczu. Boże, proszę, wspomóż mnie w ostatnich rozgrywkach .
Otworzyła oczy najszerzej, jak potrafiła i spojrzała przed siebie, wcale przed siebie nie patrząc. Minęło
pięć, piętnaście, trzydzieści sekund, i nagle to, czego szukała, pojawiło się przed jej oczami. Nie miała pojęcia, co
dokładnie widzi, być może linię drzew rosnących nieco rzadziej, gdzie słońce świeciło trochę jaśniej, być może
zaledwie cienie układające się w jednym kierunku, wiedziała jednak, że widzi to, co pozostało ze ścieżki.
Będę nią szła i nie zboczę z drogi, jeśli nie będę za wiele o tym myśleć - powiedziała sobie w duchu
i ruszyła niemal niewidoczną ścieżką. Znalazła następny słupek, mocno przechylony; kolejna zima ze śniegiem
i mrozem, kolejna wiosna odwilży i deszczu - i z pewnością zniknie w trawie. Jeśli zacznę się zastanawiać, czy
dobrze idę, z pewnością zejdę z tej ścieżki .
Pamiętając o tej prostej zasadzie, Trisha ruszyła śladem słupków, którymi w 1905 roku farmer Elias
McCorkle oznaczył ścieżkę do ściągania drewna; wykarczował ją jako bardzo młody człowiek, zanim zaczął pić
i przestało mu się chcieć. Szła z szeroko otwartymi oczami, nie wahając się (gdyby się zawahała, zaczęłaby wątpić, [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl