• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    odpowiedzi, ale Langli wcale jej nie oczekiwał. - Dobra, to na co czekamy? Pewnie na twoich
    przyjaciół. To wskazuje na pewne zorganizowanie twojej społeczności. Dobry znak. Wiem,
    \e wasze osiedle jest w pobli\u, dlatego właśnie teleporter tu wylądował. Obejrzeliście go, do
    niczego nie doszliście, no to postawiliście przy nim stra\. Musiałeś dać swoim jakiś sygnał,
    \e się pojawiłem, a ja niczego nie widziałem, bo padłem akurat na twarz.
    Zza pobliskiego wzgórza dobiegł przenikliwy pisk.
    Trwał, narastał coraz głośniejszy. Langli z zaciekawieniem spoglądał na ciągnącą ku
    niemu grupÄ™ brodatych mÄ™\czyzn, \ywo przypominajÄ…cych znanego mu ju\ stra\nika.
    Ciągnęli platformę osadzoną na trzech parach drewnianych kół, to widocznie ich nie
    naoliwione osie tak piszczały. Na wyściełanej platformie spoczywał mę\czyzna w
    jaskrawoczerwonych skórach. Górną część twarzy skrywał metalowy hełm z otworami na
    oczy, ni\ej zaś spływała siwa, sięgająca piersi broda. W prawej dłoni trzymał długi,
    zakrzywiony nó\ o cienkim ostrzu. Wskazując nim Langliego, zszedł powoli z platformy i
    powiedział coś w chrapliwym języku.
    - Przykro mi, ale nie rozumiem - stwierdził Langli. Na odgłos tych słów starzec
    zachwiał się i mało nie upuścił broni. Widząc to, pozostali przykucnęli i wymierzyli włócznie
    w przybysza. Wódz widać nie aprobował ich akcji, krzyknął coś bowiem i ostrza natychmiast
    opadły. Potem spojrzał znów na Langliego.
    - Nie wiedziałem - powiedział powoli, z namysłem dobierając słowa. - Nie sądziłem...
    \e usłyszę kiedyś ten język w czyichś ustach. Znamy go, ale stosujemy jedynie w piśmie.
    Akcent miał dziwny, ale wymowę staranną. Trudno byłoby go nie zrozumieć.
    - Wspaniale. Nauczę się jeszcze waszej mowy, ale do tego czasu mo\emy u\ywać
    mojej...
    - Kim jesteś? Czym jest... ta tu rzecz, która z hałasem spadła nocą z nieba? Jak tu
    przybyłeś?
    Langli odpowiedział mu wolno i wyraznie. Stosowną mowę miał ju\ gotową.
    - Przybywam z pozdrowieniami od mojego ludu. Za pomocÄ… takich maszyn, jakÄ… tu
    widzisz, podró\ujemy bardzo daleko. Nie jesteśmy z tego świata. Pomo\emy wam w
    niejednym, ale o tym opowiem jeszcze pózniej. Mo\emy dostarczyć wam \ywność, jeśli
    głodujecie. Przybyłem sam i nikt więcej nie przybędzie, a\ na to zezwolisz. W zamian
    poproszę cię jedynie, byś zechciał odpowiedzieć na moje pytania. Gdy to uczynisz, my
    odpowiemy na twoje, jeśli je zadasz.
    Starzec stanÄ…Å‚ na szeroko rozstawionych nogach. Chocia\ ju\ spokojniejszy,
    odruchowo pocierał ostrzem no\a o nogę.
    - Czego tu chcecie? Czego naprawdÄ™ od nas chcecie?
    - Mamy lekarstwa, aby leczyć choroby. Mogę dać wam \ywność. Proszę tylko, byś
    zechciał odpowiedzieć na moje pytania, nic więcej.
    Starzec skrzywił ukryte częściowo pod wąsami usta.
    - Rozumiem. Rób, co ci ka\ę, albo nic z tego. W takim razie chodz ze mną. - Wrócił
    powoli na platformę, która zaskrzypiała pod jego cię\arem. - Jestem Bekrnatus. Ty te\ masz
    imiÄ™?
    - Langli. Chętnie udam się z tobą.
    Ruszyli powolną procesją przez grań wzniesienia i dalej, do płytkiej doliny. Langli ju\
    czuł się zmęczony, jego serce i płuca dawały z siebie wszystko, pracując w warunkach
    wysokiego cią\enia. Przebycie ćwierci mili kosztowało go naprawdę wiele.
    - Moment - powiedział. - Czy mo\emy zatrzymać się na chwilę?
    Bekrnatus uniósł dłoń i wydał rozkaz. Pochód stanął i wszyscy zaraz usiedli,
    większość nawet poło\yła się na trawie. Langli odpiął od pasa manierkę i wziął potę\ny łyk.
    Bekrnatus obserwował pilnie ka\dy jego ruch.
    - Chcesz wody? - spytał Langli, wyciągając ku niemu manierkę.
    - Chętnie - powiedział starzec, przyjął manierkę i obejrzał ją sobie dokładnie, nim upił
    Å‚yk. - Ta woda inaczej smakuje. Twoja butelka jest z metalu?
    - Chyba z aluminium lub z jakiegoś z jego stopów. Czy powinien odpowiadać na to
    pytanie? Brzmiało niegroznie, ale nigdy nic nie wiadomo. Pewnie nie powinien, ale był zbyt
    zmęczony, by się tym przejmować. Brodaci obserwowali go cały czas. Najbli\szy wstał.
    Wzrok miał wbity w manierkę.
    - Przepraszam - powiedział Langłi, mrugając, by rozproszyć nieco mgłę zmęczenia.
    Wyciągnął manierkę ku mę\czyznie. - Te\ chcesz pić?
    Tamten zawahał się. Bekrnatus krzyknął coś, a wtedy mę\czyzna chwycił naczynie,
    ale zamiast popić wody, zaczął z nią uciekać. Nie był dość szybki. Langli patrzył zdumiony,
    jak starzec go dogania i wbija mu nó\ w plecy.
    Pozostali nawet się nie poruszyli, gdy mę\czyzna zachwiał się i padł cię\ko na ziemię.
    Le\ąc na boku z krwią płynącą z ust, wypuścił manierkę z palców. Bekrnatus przyklęknął
    obok, wziął manierkę, potem jednym silnym ruchem wyszarpnął nó\. Oczy tamtego patrzyły
    martwo.
    - Wez tÄ™ wodÄ™ i nie idz... nie podchodz do innych i niczego im nie dawaj.
    - To tylko woda...
    - To nie woda. Ty go zabiłeś.
    Zaskoczony Langli chciał wyjaśnić, \e wszyscy wyraznie widzieli, kto zabił
    nieboraka, ale uznał, \e mądrzej będzie się nie odzywać. Nie wiedział nic o tutejszym
    społeczeństwie, musiał popełnić jakiś błąd. To oczywiste. W tym sensie starzec miał rację, to
    rzeczywiście Langłi winien był śmierci. Wydobył tabletkę stymulującą, połknął ją i popił
    wodÄ… z fatalnej manierki. Ruszyli dalej.
    Osiedle w dolinie tkwiło przytulone do podstawy wapiennego urwiska. Gdy tam
    dotarli, Langli był skrajnie wyczerpany. Bez wzmacniacza nie przebyłby nawet ćwierci drogi.
    Zanim cokolwiek dostrzegł, ju\ kroczył pomiędzy domami, tak dobrze tutejsze budowle
    wtapiały się w otoczenie. W dziewięciu dziesiątych kryły się w wykopach ziemnych, ponad
    które wystawały niemal jedynie słomiane strzechy. Z otworów kominowych większości
    unosiły się wątłe spirale dymu. Pochód jednak się nie zatrzymał. Podeszli do ściany urwiska,
    gdzie na poziomie gruntu widniały liczne otwory. Te największe były zagrodzone wrotami z
    bierwion. Dwa mniejsze, pełniące zapewne funkcję okien, pokrywała jakaś przezroczysta
    substancja, mo\e nawet szkło. Langli chętnie by to zbadał, ale sprawa musiała poczekać.
    Wszystko musiało poczekać, a\ pozbiera nieco siły. Stał niepewnie, podczas gdy Bekrnatus
    zszedł z wozu i zbli\ył się do drzwi, które otwarły się bez ponaglania. Langli chciał pójść za
    nim, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł. Widząc podą\ającą mu na spotkanie
    ziemię, zdą\ył się jeszcze zdziwić, \e oto mdleje po raz pierwszy w \yciu.
    Poczuł podmuch ciepłego powietrza. Trwało chwilę, nim pojął, \e le\y, ale gdzie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl