-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
są mniejsze niż gdzie indziej. Na miejscu sam mogę jej pilnować.
- Nie wydaje ci się, że to robota policji? Na jakiej podstawie
sądzisz, że możesz zrobić więcej niż my?
- Ostatnimi czasy nie dajecie zbyt wielu powodów, żeby wam
ufać. Wolę polegać na sobie.
- A ja nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł zdziałać więcej niż my.
Tych morderstw nie popełnia zwykły człowiek - ciągnął Adamson
poruszonym głosem. -On działa błyskawicznie, z jakąś
nadprzyrodzoną siłą. Bezszelestnie. Nikt nigdy niczego nie widział ani
nie słyszał. Musi mieć jakąś moc.
- Proszę przestać! - Lizzie nie mogła dłużej tego słuchać.
- Przepraszam, ma pani rację. Dałem się ponieść nerwom. Niech
siÄ™ pani nie boi. ZÅ‚apiÄ™ go, panno Stride. ZÅ‚apiÄ™ tego sukinsyna,
choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. - Skierował
się ku drzwiom. Zatrzymał go pełen sarkazmu głos Damiena.
93
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Rozumiem, że nie zamierzasz wnosić oskarżenia o napad na
policjanta na służbie? Adamson zdobył się na blady uśmiech.
- Tym razem chyba sam nie byłem bez winy. Ale nie próbuj
znowu, bo mogę być w mniej łaskawym nastroju - dodał i zatrzasnął
za sobÄ… drzwi. Lizzie i Damien zostali sami.
Nie śmiał spojrzeć jej w oczy. Ponownie włączył telewizor. Na
ekranie ukazała się znajoma twarz Adamsona.
- Sprawdzamy wszystkie okoliczności, ale wydaje się, że tym
razem nie mamy do czynienia z samym Rozpruwaczem tylko z jego
naśladowcą. Rozpruwacz z Venice nigdy dotąd nie opuszczał miasta i
nie mamy podstaw, żeby sądzić, iż przeniósł się do West Covina.
- Cholera - mruknął Damien i wrócił na fotel.
- Przecież on nie wierzy w to, co mówi - zauważyła Lizzie.
- Oczywiście, że nie. Po prostu wciska kit publice. - Damien
zamknął oczy. - Co do jednego ma jednak rację. Ten cały Rozpruwacz
jeśli tylko zechce, to cię znajdzie. Nigdzie nie jesteś bezpieczna.
Lizzie zadrżała, choć słyszała to już wcześniej.
- Więc co sugerujesz? Mam stanąć na rogu i czekać, aż przyjdzie
i poderżnie mi gardło?
- On nie ogranicza siÄ™ tylko do tego.
- Przestań - powiedziała i odwróciła wzrok z niesmakiem. Nagle
doznała olśnienia. Maski! Musi usunąć wszystkie maski. Jeśli ich
zabraknie, może i ta krwawa seria wreszcie się zakończy. - Chcę
wrócić do domu - oznajmiła stanowczym głosem.
- Gdzie? Do Michigan?
94
Anula
ous
l
a
and
c
s
Nie chciało jej się pytać, skąd wie, że tam się urodziła. Przed
nim niczego nie dało się ukryć.
- Nie, do własnego mieszkania - wyjaśniła.
- Po co? Przecież on zna twój adres.
- Twój pewnie też. On chyba wie o nas wszystko.
- Nie bierz na serio słów Adamsona. Nie mamy do czynienia z
żadną nadprzyrodzoną siłą, tylko z mordercą z krwi i kości. Z
rzeczywistym człowiekiem o strasznie pokręconej psychice.
- Chcę wrócić do mieszkania - upierała się Lizzie. - A potem
muszę zrobić zakupy. Możesz jechać ze mną albo wrócić do swojej
meliny.
- Może, dla odmiany, mógłbym skorzystać z twojej - zadrwił? -
Tylko po co, do diabła, ci nagle jakieś zakupy? Co chcesz kupować?
- Moje własne maski - odrzekła bezbarwnym tonem.
Prawie ją miał. Już wyciągał ręce, żeby wciągnąć ją w boczną
alejkę, kiedy zrozumiał, że musi się powstrzymać. Nie wie, co robiła
w motelu, ale na pewno nie to, co sobie wyobrażał, siedząc w
samochodzie. Była nietknięta, nie tarzała się w plugastwie. Teraz,
niestety, był tego pewien. Dlatego nie mógł jej zabić.
Zasady zostały ściśle określone. Jego zadaniem jest wymierzać
sprawiedliwość. Ukarać je wszystkie. Liz Stride ma być ostatnia. Jest
wszakże jeden warunek: wszystkie muszą być naznaczone przez
mężczyznę. Muszą nosić ślad swych niecnych poczynań. Muszą
zginąć wkrótce po zakończeniu aktu rozpusty, ponieść karę za
sprowadzanie mężczyzn z drogi, którą wskazał im sam Bóg. Muszą
95
Anula
ous
l
a
and
c
s
umierać w grzechu. Jeśli ten warunek nie zostanie spełniony,
wszystkie jego działania pójdą na marne.
Dlaczego nie uwiodła tego dziennikarza? Przecież widział ich
razem. Czuł wielką siłę, z jaką przyciągali się wzajemnie. Patrzył, jak
zżerało ich niezdrowe, przeklęte pożądanie. Jak to możliwe, że się mu
oparli?
Ta kobieta nie może go przechytrzyć. Musi być jego. To po nią
wrócił, po latach, żeby zakończyć niegdyś rozpoczęte dzieło. Już
więcej go nie oszuka.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, gdy w cuchnących, miesiącami
niepranych Å‚achmanach sunÄ…Å‚ ulicami. Ze wszystkich postaci, jakie
przybierał, najbardziej podobali mu się bezdomni. Nikt nie patrzy im
w oczy, nikt się do nich nie zbliża. Z wyjątkiem tej jednej dziwki o
miękkim sercu, która wcisnęła mu w dłoń pięciodolarowy banknot,
kiedy wlókł się ulicą przed dwoma tygodniami. Do tej pory ma jej
nerkę w lodówce.
Ręce mu zadrżały. Nie może dłużej czekać na Liz Stride. Czas
ucieka, przeznaczenie goni. Niedługo niebo utraci czerwonawą barwę,
deszcz przestanie padać i znowu zaświeci słońce. Rozpruwacz z
Venice zniknie na zawsze, a on wróci do zwykłego, bezpiecznego
życia. Jeszcze tylko trzy dni. Czuł to w kościach. Musiał się spieszyć.
Boże, po co ją pocałował? - Damien potępiał sam siebie.
Przecież gdyby nie policja, to w tamtej ciemnej alejce zerwałby z niej
ubranie i zaspokoił swą męską żądzę. Nie pamiętał, kiedy ostatnio
uprawiał seks. To jedna z tych podstawowych ludzkich potrzeb, które,
96
Anula
ous
l
a
and
c
s
podobnie jak jedzenie i sen, nie zaprzątały ostatnio jego uwagi. Może
zbyt długo nie miał żadnej kobiety i dlatego nie był w stanie oprzeć
się pragnieniu? Przymusowy celibat zrobił swoje.
Nie, to nieprawda. Jest wiele kobiet, które chętnie by mu uległy.
Zawsze tak było. Uważały go za przystojnego mężczyznę, a wrażenie
chłodu, jakie sprawiał, czyniło go jeszcze bardziej podniecającym.
Mógł przebierać, tyle że ostatnio te sprawy zupełnie przestały go
obchodzić.
Aż do chwili, kiedy Lizzie Stride wparowała jak burza do jego
mieszkania, a on sam musiał przyznać przed sobą, że urzekły go jej
oczy, złocistorude włosy i to ciepło, które promieniowało z niej całej i
do którego tak bardzo tęsknił. Od tamtej chwili w życiu Damiena
pojawiło się coś więcej oprócz obsesyjnego dążenia do schwytania
mordercy. Coś, czego nie chciał do siebie dopuścić. Lecz to coś samo
wtargnęło w jego życie i zagościło na dobre w jego sumieniu, duszy,
sercu.
Już kiedyś na pewno ją spotkał. Czuł, jak go przywołuje przez
ciemny, kręty tunel wieczności. Smak jej ust, gładkość skóry były mu [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl