-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Widok mężczyzny w cywilizowanym stroju nie natchnął księżnej Chienny otuchą. Miała do
tego dwa powody. Pamiętała nauki Deciusa, swojego ojca i nieżyjącego męża, hrabiego
Elkoruna. Wszyscy trzej twierdzili, że złudna nadzieja w trudnym położeniu pogłębia jedynie
pózniejszą rozpacz. Księżna zamierzała walczyć tak długo i tak zajadle, jak będzie to możliwe.
Poza tym Chienna zdawała sobie sprawę, że ujrzany mężczyzna mógł być wyłącznie sługą jej
nieprzyjaciół - najprawdopodobniej Syzambrego lub innego szlachetki, wrogiego jej ojcu.
Księżna miała pewność, że Syzambry poniesie klęskę. Nie wiedziała, czy dożyje tego, ale
przysięgła teraz na wszystkich bogów, że obejrzy to choćby zza grobu.
Gniew matki udzielił się księciu. Niemowlę rozpłakało się na nowo. Surowo nakazując sobie
spokój, księżna zaczęła kołysać je w ramionach. Urras nie przestawał płakać. Chienna
pomyślała, że dziecko najprawdopodobniej jest głodne.
- Znajdzie się tutaj mamka? - zapytała, pragnąc dokończyć: "w tej zatraconej dziurze".
- Zapytam, Wasza Wysokość - odpowiedział mężczyzna.
Chienna ukryła zaskoczenie. Na Pas Wielkiej Macierzy, ten człowiek znał się na etykiecie!
- Zrób to - powiedziała nieco łaskawiej, kołysząc niemowlę. - Moje dziecko jest głodne. A jego
śmierć nie leży chyba w waszych planach.
- Na pewno nie w moich - rzekł mężczyzna.
Nieznajomy odziany był w nową koszulę i pelerynę oraz zniszczone wysokie buty i obcisłe
spodnie. Jego miecz, aczkolwiek wyglądał na niedawno wykuty, niewątpliwie był często
używany.
Chienna zorientowała się, że mężczyzna znacząco podkreślił słowo "moich". Odważyła się
spojrzeć na... Braci Gwiezdnych, tak właśnie się nazywali. Mieszkającymi na wzgórzach
czarownikami straszono dzieci już za młodych lat Chienny. Magowie spoglądali wrogo na
przybysza, najwidoczniej mając mu za złe, że odezwał się bez ich pozwolenia.
Czyżby nie zgadzali się ze sobą? Mało prawdopodobne, żeby ich waśń była na tyle wielka, by
księżna mogła to wykorzystać, lecz może zdołałaby ją zaognić. Nie od razu; wszyscy, którzy
uczyli ją wojennego rzemiosła, radzili, by przed atakiem koniecznie poznać przeciwnika i pole
walki. Pózniej... Przypomniała sobie słowa Deciusa: "Najgorsze jest bezczynne siedzenie i
pozwolenie przeciwnikowi na działanie bez przeszkód. Należy zaatakować, choćby było się
zdolnym jedynie do najsłabszego uderzenia!" Dowódca powinien się dowiedzieć, że miał
pojętną uczennicę, chociaż prawdopodobnie nie zdoła mu sama o tym powiedzieć.
- Hej, przywołajcie mamkę dla dziecka! Natychmiast! - zawołał mężczyzna.
Księżna zauważyła, że po tej komendzie czarownicy wyglądali na jeszcze bardziej
niezadowolonych. Ich dezaprobata nie powstrzymała jednak ani nieznajomego, ani paru
wojowników. Górale pobiegli po zboczu, jak gdyby palił im się grunt pod nogami.
Mężczyzna zbliżył się do księżnej. Przyjrzawszy się mu, stwierdziła, że bladą twarz okala
rzadka, przetykana siwizną, brązowa broda. Wzniesiona w pozdrowieniu dłoń i oblicze o
regularnych rysach znamionowały szlachetne urodzenie. Chienna gotowa była się założyć, że
trafił do tej doliny po ciężkich przejściach.
- Nazywam się Aibas. Pochodzę z Aquilonii. - Również akcent mężczyzny świadczył o dobrym
pochodzeniu. - Wojownicy dopilnują, by twojemu dziecku niczego nie brakowało. Czy mogę
ci czymkolwiek służyć, pani? - Poza uwolnieniem lub przynajmniej zdjęciem oków z nóg nic
nie przychodziło Chiennie na myśl. Pokręciła przecząco głową. - W takim razie ośmielam się
zaproponować, byś usiadła na najmniej twardym kamieniu, jaki zdołasz znalezć. - Uśmiechnął
się blado. - Bractwo Gwiezdne ma najwidoczniej ochotę ukazać ci moc, którą potrafi
skierować przeciwko nieposłusznym i nieprzyjaciołom.
Aibas wskazał w głąb doliny, gdzie po lewej stronie tama ze skał przegradzała wylot wąwozu.
W tym samym momencie nad szczytem zapory pojawiło się jakieś stworzenie. Wiło się jak
wąż, lecz było dłuższe od wszystkich widzianych przez Chiennę gadów.
Po chwili do odnóża dołączyło drugie, tuż potem trzecie. Wkrótce pojawiło się ich tak wiele,
że nie sposób było ich zliczyć. Za nimi po pionowej ścianie tamy wyłoniło się ociekające wodą
potworne cielsko, wydające trudne do opisania dzwięki.
Urras wyczuł strach matki poprzez przyspieszone bicie serca i rozpłakał się jeszcze głośniej.
Rezygnując z dumy, księżna usiadła i zajęła się niemowlęciem. Kołysała je, huśtała i pieściła,
lecz nic nie było w stanie go uspokoić.
Mimo to nie uważała, że wszystko jest stracone. Nie śmiała zamknąć oczu, unikając widoku
istoty na szczycie skalistej grani. Wiedziała, że ściągnęłaby w ten sposób na siebie karę, co
pozbawiłoby ją sił, które mogłyby się okazać przydatne pózniej.
Nie była na szczęście zmuszona słuchać krzyków ludzkich ofiar. Zagłuszył je płacz
niemowlęcia.
Wylla, usadowiona na gałęzi wysoko nad doliną, widziała koniec ofiarnej ceremonii.
Ponownie podziękowała bogom, że nie powiedziała nikomu o uschniętym drzewie. Dzięki
temu mogła wiele zobaczyć, nie ryzykując, że sama zostanie zauważona.
Któraś kolejna wichura z pewnością powali drzewo; wówczas będzie musiała poszukać innej
kryjówki do podglądania poczynań czarowników. Jednak na razie zamierzała korzystać z
dotychczasowego punktu obserwacyjnego, nie mówiąc o tym nikomu w wiosce, nawet
swojemu ojcu.
Odczekała, aż w mgle gęstniejącej nad wąwozem znikną ostatnie odnóża potwora. Powietrze
zawsze gęstniało, gdy bestia kończyła ucztę. Wylla była ciekawa, czy za tym również stoi
gwiezdna magia czarowników.
Nie miała żadnego sposobu, by się o tym przekonać. Nie była nawet pewna, czy widziana [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl