-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego twarzy swoją ciepłą dłoń. Było to coś, co nie zdarzyło mu się nigdy w \yciu ani wcześniej, ani
pózniej .
- Nie mogę wprost w to uwierzyć - szepnęła Meredith. - Ona cię lubi.
- Wiem, \e cię to dziwi - odpowiedział cicho.
- Ale takie rzeczy siÄ™ zdarzajÄ….
Lady potarła nosem jego pierś.
- Dlaczego ci właściwie tak na niej zale\y? - spytał.
- Przecie\ kiedy będziecie mał\eństwem, to Lady
będzie nale\ała do ciebie w równej mierze jak do twojego mę\a ..
- Tak, ale mam wobec niej specjalne zamiary.
- Jakie zamiary?
- Przyrzekasz, \e nikomu nie powiesz?
- SÅ‚owo honoru.
- Mam zamiar daćją na gwiazdkę Susan.
Richard był kompletnie zaskoczony. Nic nie zdu,,: miałoby go bardziej, nawet gdyby. siostra
powiedziała mu, \e zamierza sprzedać klacz prosto do jatki. Najwyrazniej Meredith zwariowała.
- Zwariowałaś? - spytał dla pewności.
- Nie - odpowiedziała i dodała z uśmiechem: - Ale
Luke pewnie by tak pomyślał i dlatego wolę, \eby o tym nie wiedział.
- Nie przyszło ci do głowy, \e mimo milczenia sam zauwa\y pusty boks?
- Oczywiście~ \e w końcu mu powiem. W czasie przyjęcia. Mam nadzieję, \e me zabije mnie na
oczach matki i ojca, i trzystu gości.
No tak, pomyślał, miał rację. Jego siostra zwariowała.
- T o bardzo szlachetnie z twojej strony, Meredith.
- Nie, to nie szlachetność, tylko egoizm. Lady
będzie miała świetne zrebaki. Kiedy ju\ przestanie startować na wyścigach, będzie idealną klaczą roz-
płodową. Taką, jakiej potrzebuje stajnia Susan. - Meredith odwróciła się w stronę brata i spojrzała mu w
oCZY', - Jest kilka rzeczy, o których Susan marzy,
, i bardzo bym chciała, \eby jej marzenia się spełniły.
Ale, niestety, tylko w tym jednym wypadku mogę jej jakoś pomóc.
Klacz cicho zar\ała i potrząsnęła łbem. Richard poczuł dreszcz. Zdał sobie sprawę, \e jest spocony jak
mysz. Zrobiło mu się nieswojo. W tej stajni jest jak dla mnie stanowczo za gorąco, pomyślał. Co gorsza,
miał wra\enie, \e z ka\dą chwilą temperaturą rośnie i wcale mu to nie poprawiało samopoczucia.
Chciał ju\ wyjść ze stajni, znalezć się na świe\ym powietrzu, nad morzem, z dala od siostry. Zaczął
podejrzewać, \e jednak trochę przesadził, pijąc tequilę na pusty \ołądek.
- Wierzysz w sny? - spytała Meredith. - Bo ja tak.
' - Sam nie wiem. Nigdy ...
Nigdy mi się nic nie śni, chciał powiedzieć, kiedy Lady obróciła głowę i spojrzała na niego swoim okiem
pełnym przepastnej czerni. Wydało mu się, \e patrzy w bardzo głęboką, zupełnie ciemną studnię. Tylko na
samym dnie widział maleńką iskierkę światła, mQgącą być - choć tego wcale nie był pewny - odbiciem
nieba. Nagle zapomniał, co chciał powiedzieć. W jego głowie eksplodowały nieoczekiwanie pulsujące
kolory: czerwień, "zieleń, błękit. Kolory zaczynały się układać w jakieś nie jasne kształty, których nie
potrafił rozpoznać.
Jakby skądś z daleka usłyszał, \e otwierają się drzwi do stajni. Lady poderwała głowę i zar\ała
donośnie.
Richard poczuł nagły ból w tyle głowy i niewiele brakowało, a upadłby jak marionetka, której ktoś
poprzecinał wszystkie sznurki. W ostatnim momencie chwycił się rękami barierki. Całe szczęście, \e
Meredith się nie zorientowała. W tej śamej bowiem chwili ruszyła w stronę wejścia.
- Luke, kochanie! Posłuchaj tylko! Phillip sknocił welon i nie ma czasu, \eby uszyć nowy! Nie zostało
nam nic innego, jak uciec bez ślubu.
- Nie ma mowy, laleczko. Przyje\d\a ciocia Phyllis z San Francisco. Jest pewna, \e będzie porządny
ślub. Je\eli jej sprawimy zawód, będę miał taką łaznię, \e zapamiętam do końca \ycia.
Laleczko! No ładnie, pomyślał Richard. Nic dziwnego, \e nie mógł sobie przypomnieć tego faceta.
Teraz za to pamiętał go a\ za dobrze. Nienawidzili się bez \adnego szczególnego powodu. Luke
zawsze mówił do Meredith laleczko, Richard natomiast nigdy nie nazywał Luke'a: inaczej ni\ Baryła
albo Parobas. To ostatnie było o tyle dziwne, \e ojciec chłopaka był dostatecznie bogaty, \eby bez
trudu wykupić całe Foxglove. Luke znosił te wyzwiska ze spokojem urodzonego fleg matyka do czasu,
gdy wreszcie kiedyś miał tego dość, a wtedy po prostu przewrócił Richarda na ziemię, usiadł mu na
piersi i przytrzymał go tak do chwili, gdy
. ten zaczął sinieć na twarzy. .
- Kogo ja widzę! Stary kumpel, Czworo oki - odezwał się Baryła Hardin. - Co słychać? [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl