-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poznawalności... - zamknąłem się, bo właśnie dotarł do mnie sens słów Oktawii. Praktyczne wykorzystanie
metafizyki? Toż to absurd! Metafizyka nie jest po to, by ją wykorzystywać w praktyce. Ona dawała całościową
wizję Bytu i rzeczywistości, po to, by można było zadawać pytania, z tych wysnuwać teorie przyrodnicze, a
dopiero z teorii mieć jakieś pożytki techniczne. Było już wystarczająco idiotyczne, że ja dzięki metafizyce
mogłem wykarmić rodzinę, opłacać komorne i szewca. Ale... Z niejasnych plotek na temat Sażyńskiego
wynikało, że potrafił on nie tylko pisać traktaty metafizyczne. Ponoć niewytłumaczalny fakt jego nagłego
zestarzenia się był wynikiem jakiegoś dziwnego eksperymentu z rzeczywistością...
- Mów, co wiesz? - warknąłem. Chyba trochę za głośno, bo zaczęła się ubierać.
- Aśka, koleżanka z roku, chciała wyjść za mąż, ale jej rodzicom nie podobał się chłopak. On poszedł do tej
kobiety i potem okazało się, że starzy nie mają już nic przeciwko niemu. Nawet nie pamiętali, że byli przeciw.
- W jaki sposób?
- Nie wiem. A teraz ostatnio, sama Aśka mówi, że z tą niechęcią starych to jej się tylko wydawało.
- O, szlag... - zamyśliłem się. Utrata poznawalności?
- Pójdziesz? - popatrzyła błagalnie.
- Pójdę, ale nie zakrywaj jeszcze piersi, proszę.
"
Szedłem Potrzebną - cichą uliczką we Włochach, dla której czas zatrzymał się jakieś sto lat temu.
Parterowe domki po obu stronach, płoty obrośnięte bluszczem i dzikim winem, chodnik rozsadzany korzeniami
drzew, z trudem wciśniętych w wąski pas trawnika między betonowymi płytami a jezdnią.
Wędrowałem, wypatrując tabliczek z numerami domów. Zrednio na co trzeciej pomiędzy plamami rdzy
dało się odczytać cyfry. Czasem nie było żadnego oznaczenia i budynek wydawał się trwać poza
rzeczywistością.
Z zadumy wyrwało mnie głośne miauknięcie. Trzy kroki przede mną, na trawniku pod drzewem siedział
wielki, czarny kot. Wielki to złe określenie, był ogromny, tylko nieco mniejszy od przeciętnego psa. Krzyżówka
ze żbikiem albo bieżnikowany biotechnologicznie, pomyślałem w pierwszej chwili. %7łółte oczy spojrzały na mnie
z wyrzutem. Kucnąłem, wyciągając dłoń w jego kierunku.
- Ciśśś - syknąłem łagodnie.
Miauknął znowu i podszedł. Starannie obwąchał koniuszki moich palców, po czym łaskawie podsunął
grzbiet do głaskania. Mruknął gardłowo, zadzierając łeb. Podrapałem go za uszami, przezornie unikając
dotykania szyi. Pierwszy raz spotkanego kota nie głaszcze się pod brodą.
To tak, jakby dopiero co poznanej dziewczynie pakować rękę za dekolt. Pózniej i owszem, ale nie podczas
pierwszych dziesięciu minut znajomości. Obita gęba lub poharatana łapa jak w banku. Oczywiście bywają
wyjątki, ale częściej dotyczą one dziewczyn niż kotów.
Zadowolony obszedł mnie, ocierając się o łydki i ruszył przed siebie. Po kilku krokach przystanął, obejrzał
się i miauknął zachęcająco. Najwyrazniej było nam po drodze. Dreptał przodem z wysoko uniesionym ogonem,
co chwila sprawdzajÄ…c, czy nie zostajÄ™ zanadto w tyle.
Wkrótce okazało się, że zdążamy w to samo miejsce. Zaledwie uchyliłem furtkę, kocur smyknął przez
szparę i przepadł w krzakach okalających zadbaną, ale zupełnie przeciętną willę.
Za drzwiami znajdowała się stylowa poczekalnia z dębową boazerią, skórzaną kanapą i stolikiem z
czasopismami gnostyckimi. Urzędowała tu sekretarka w długiej popielatej sukni, zapiętej wysoko pod szyją i o
zaczesanych do tyłu włosach. Przedstawiłem się, po czym oznajmiłem, że chcę się widzieć z panią tego domu.
- Proszę zaczekać - odpowiedziała dziewczyna i wyszła. Wróciła po minucie.
- Kapłanka przyjmie pana - stwierdziła. - Proszę tędy. Korytarz był krótki, przedzielony w połowie
czerwoną kotarą. Za nią znajdowały się następne drzwi z desek spiętych sztabami z kutego żelaza.
Salon willi przekształcono w świątynię jakiegoś pogańskiego bóstwa. Symbolika sugerowała, że chodzi tu
o jeden z kultów płodności. Gospodyni stała nieruchomo na środku pomieszczenia. Była to kobieta w średnim
wieku, ubrana w białą szatę, marszczoną na podobieństwo togi. W tej samej chwili dostrzegłem identycznie
ubraną postać, namalowaną na ścianie za podwyższeniem pełniącym rolę ołtarza. Kobieta z fresku stała na
rydwanie zaprzężonym w parę czarnych kotów.
- %7łycie potrafi płatać figle - odezwała się gospodyni. - Nigdy bym nie przypuszczała, iż powitam tu samego
Tomasza Kobierskiego, największego filozofa XXI wieku.
- Co to za miejsce? - spytałem oschle. Słuchanie komplementów ciągle jeszcze przyprawiało mnie o
irytacjÄ™.
- Sanktuarium Freyi, skandynawskiej bogini miłości i płodności - odparła. - A pan, jak sądzę, przybył tu,
gdyż w pańskim życiu miłosnym potrzebna jest zmiana. Potrzebuje pan pomocy bogini, prawda?
- Nie tak od razu - wycedziłem przez zęby, zastanawiając się przelotnie nad rozmiarami własnego upadku. -
Chcę najpierw dokładnie wiedzieć, w jaki sposób miałoby się to odbyć - położyłem nacisk na słowo
dokładnie".
Do pokoju wślizgnął się kot. Kapłanka przyklękła i zaczęła go głaskać.
- Z Astro zawarł pan już znajomość - odparła wymijająco. - A to jest Heli - wskazała na ołtarz. Wyszedł
zza niego drugi kot, równie wielki i czarny. Musiał tu być już wcześniej. - Przejdzmy do biblioteki - dodała
rozkazujÄ…cym tonem.
Oba koty ruszyły przodem. W otoczeniu książek poczułem się znacznie lepiej niż w towarzystwie
atrybutów falliczno-waginalnych.
- Z zasady nikomu nie tłumaczę ,jak" i dlaczego" - kapłanka wróciła do tematu. - Od moich klientów
wymagam tylko, by podporządkowali się woli bogini i regułom ceremonii. Dla pana jednak mogę zrobić
wyjątek, gdyż to pan stworzył teorię, której tezy wykorzystuję. Można rzec: jesteśmy wspólnikami.
- SÅ‚ucham?
- Proszę spojrzeć! - Musnęła dłonią biblioteczną półkę. Stał na niej szereg dzieł metafizycznych, od [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl