-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
galerii. Jak się zdawało, najpopularniejszą formą sztuki denebiańskiej
było dmuchane szkło; Joe i A1 zobaczyli karafki, szkło ozdobne i
paciorki jak bańki powietrzne, tak doskonałe, jakich nigdy nie
mogliby sobie nawet wyobrazić. Niektóre z tych dzieł były na
sprzedaż. Joe kupił niewielki, o pięknie oszlifowanych ściankach
kolczyk, który chciał posłać matce.
Zjedli obiad w pobliskiej restauracji, w której Sasza zsunąwszy
buty pod stołem rozpalała namiętności Joe, pocierając palcami stóp o
jego łydki. Pod koniec posiłku to ona właśnie, swą łamaną
angielszczyzną zaproponowała, by poszli na spacer do ogrodów
miejskich.
Joe myślał z niecierpliwością raczej o tym, by udać się do pokoju
hotelowego albo mieszkania dziewcząt, jednak Al zdawał się tym
zupełnie nie przejmować, poszli więc w stronę odległego o kilka
przecznic najbliższego parku. W całym mieście było zdumiewająco
dużo ogrodów, porośniętych gęstą, niemal tropikalną roślinnością, ale
na szczęście niemal zupełnie bez insektów typu tropikalnego.
Dziewczyny poprowadziły ich po promenadzie, zbudowanej z cegieł
o bladobłękitnej barwie.
Joe słyszał różne dzwięki - westchnienia, poruszenia, chwilami
stłumione łomoty - dochodzące z krzewów po obu stronach
promenady. Bał się napadu i rabusiów, więc opiekuńczo ściskał dłoń
Saszy. Ona jednak uśmiechała się, bez jakiejkolwiek obawy, a
wkrótce pociągnęła go w kierunku zarośli.
- Co jest - wymamrotał. Odwrócił się i zobaczył, że Kerri i AI
zniknęli.
- Chodz, chodz - mówiła Sasza.
Wciągnęła go głębiej w krzaki, aż stracili z oczu ścieżkę. W
świetle księżyca bieliły się blaskiem jej zęby. Pochyliła się,
podsuwając usta do pocałunku.
Serce Joe zaczęło walić jak młot. Rękami oplótł jej kibić i mocno
przyciągnął do siebie. Jej język, wilgotny, ciepły i chętny, trafił w
głąb jego ust.
Odeszła o jeden krok, by jednym wprawnym i wystudiowanym
ruchem zdjąć z siebie suknię i ułożyć ją na oparciu ławki. Pod
spodem nie miała żadnej bielizny.
- Podobam się? - spytała wskazując na swe ciało. Brodawki
sutkowe miała nabrzmiałe, twardniejące w wieczornej aurze. Teraz,
gdy była naga, jeszcze raz stwierdził, że przypomina mu dziewczynę
z wyciętej ilustracji. Właściwie była od niej nawet lepsza.
- Podobasz - odparł.
Uśmiechnęła się szeroko i zanim zdążył zareagować, już klęczała
przed nim i rozpinała mu rozporek. Jego sztywniak wyskoczył ze
środka i zaraz wzięła go w usta. Zciskając mu pośladki, wpychała go
coraz to głębiej. Przy piątym suwie miała go całego w środku i w tej
pozycji przytrzymała.
- O, Boże - jęknął Joe, czując ciepło jej ciała i warg mocno
przylegających do jego łona. Niemal bliski był finału.
- Sasza cię lubi - wyszeptała, cofając usta, a potem dmuchając na
koniuszek jego koguta, żeby go ostudzić.
- Sasza chce, żebyś ją mocno zerżnął.
Położyła się na twardym podłożu ziemi, które wydawało się
specjalnie dostosowane do jej ciała, i ciągnęła go w dół trzymając za
koguta. Nie pozwoliła mu nawet na zdjęcie ubrania. - Podoba mi się
kombinezon kosmiczny - tłumaczyła, jednocześnie rozkładając
szeroko nogi.
Wszedł w nią. Jej biodra uniosły się, a cipka zdawała się go
połykać. Zrypał ją niczym nastolatek.
- Tak, tak - stękała i mruczała coś w swym własnym języku.
Joe nie był w stanie zwracać uwagi na cokolwiek innego, jak
tylko gorące, jędrne, wilgotne ścianki obejmujące mu wał, a jednak co
jakiś czas wydawało mu się, że słyszy inne westchnienia i jęki,
dochodzÄ…ce z przeciwnej strony pobliskiego drzewa. Najpierw
zakładał, że to muszą być A1 i Kerri, lecz stopniowo uświadomił
sobie, że dzwięki te pochodziły nie tylko z jednego miejsca; miał
raczej wrażenie, jakby w parku spółkowało pół miasta.
Szczytował potężnymi, tryskającymi strugami. Wchłonęła
wszystko, chichocząc cicho na widok tak wielkiej przyjemności,
jakiej dzięki niej zaznał.
Było to niemal warte tych całych pięciu miesięcy bez seksu.
Wycofał się już z niej, zmalał, odsączył, zostawiając uczucie
zaspokojenia, gdy usłyszeli, jak ktoś przedziera się przez zarośla w
ich kierunku. Joe zapiął rozporek. Sasza wślizgnęła się w swą suknię
z taką samą gracją, z jaką ją zrzuciła. Wrócili z powrotem na
promenadÄ™, nie spotykajÄ…c nikogo.
Na skraju parku zobaczyli Ala i Kerri, z których promieniowało
zadowolenie.
- Była zabawa? - zażartował Al.
- %7łebyś wiedział - odparł Joe. Nagle zwrócił uwagę na malutką
paczuszkę w swej kieszeni - kupiony wcześniej kolczyk. Pod
wpływem impulsu wręczył go Saszy.
Nie przyjęła prezentu. Zwróciła Alowi.
- Jutro wieczorem? - zaproponowała. Joe zaniemówił, gdy to
samo uczyniła Kerri. Oczywiście, obaj mężczyzni powiedzieli tak i
dziewczyny poszły w swoją stronę z uśmiechem szczęścia na twarzy.
- Dlaczego nie przyjęła kolczyka? - zapytał Joe, gdy razem z
Alem szli w kierunku terminalu transportera.
- Dziewczyny denebiańskie nigdy nie mogą przyjmować
pieniędzy ani prezentów za seks. Prostytucja jest wbrew ich religii. Za
pierwsze przestępstwo kara wynosi najmniej dziesięć lat.
- Chciałem tylko pokazać jej, że mi się podoba. Nawet bardzo.
Cieszę się na jutrzejszy wieczór.
- O, nie - zdecydowanie rzekł Al. - Jutro dostajesz Kerri. Ja biorę
SaszÄ™.
- Co jest, chwileczkÄ™...
- Tak właśnie musi być - przerwał mu Al. - Według ich religii
każda dziewczyna, która miałaby randkę z tym samym mężczyzną
dwa razy pod rząd, musi wyjść za niego. Nie chcesz żenić się z nią,
prawda?
- No, ...nie. Przecież czeka na mnie narzeczona.
- W takim razie, sam widzisz. A poza tym, Kerri spodoba ci siÄ™.
Ona zna szczególny sposób z palcami...
*
Następnego wieczoru Joe przekonał się, o co chodziło Alowi.
Poszli do restauracji. Ku jego zmartwieniu, Sasza okazywała Alowi
żywiołowo ten sam rodzaj gorliwej uwagi, którym wczorajszego dnia
obdarzała jego. Jednak, ku jego zachwytowi, Kerri okazywała się na
swój sposób równie interesująca, a z całą pewnością równie piękna. A
ponadto z nią mógł normalnie rozmawiać, gdyż miała duży zasób
słów.
Pochłaniała ich dyskusja, gdy Sasza skromnie przeprosiła i
odeszła. W chwilę pózniej powstał Al.
- Do toalety - oznajmił i znacząco mrugnął. Poszedł w kierunku
zaplecza lokalu.
Joe zorientował się, że coś się dzieje. Odwrócił głowę w stronę
Kerri, a ta uśmiechnęła się do niego i znikła mu sprzed oczu, jakby
zapadła się pod stolikiem.
Joe stwierdził, że stoliki były niezwyczajnie wysokie, z długimi
aż do podłogi obrusami, co zapewniało ogromnie dużo miejsca na
ukrycie się pod blatem. W jednej chwili zdał sobie sprawę, jaki był
tego cel. Dłonie Kerri muskały jego krocze. Wysunął biodra do
przodu. Odpięła mu rozporek.
Nerwowo rozglądał się wokół. Znajdowali się w wydzielonej
części sali. Inni goście, siedzący przy nieco oddalonych stolikach, w
ogóle nie zwracali na nich uwagi, z wyjątkiem siwowłosej matrony,
która uśmiechała się i nadal ze smakiem jadła rosół z makaronem.
Czuł, że członek ma mały i bez życia. Nie mógł wyobrazić sobie,
że osiągnie wzwód przy tych wszystkich ludziach wokół. Wówczas
poczuł usta Kerri. Wsunęła jego wiotki organ między swe wargi,
poklepując wkoło językiem. Do środka i na zewnątrz, przesuwała nim [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl