• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    tej wersji.
    Ledwie Loiosh poinformował mnie, że droga wolna, ruszyłem szybkim kro-
    kiem do przeciwnego wylotu alejki, a potem już wolniej do domu. Loiosh dołączył
    do mnie po drodze.
    W mieszkaniu rozebrałem się i dokładnie sprawdziłem sztuka po sztuce całą
    garderobę w poszukiwaniu śladów krwi. Kaftan był poplamiony, więc spaliłem go
    126
    w kuchennym piecu, a potem wziąłem długą kąpiel, zastanawiając się, jak wydam
    zarobione pieniądze.
    * * *
    Znajomek z Domu Smoka z dwuręcznym mieczem na plecach znów do nas
    dołączył. Spojrzał na mnie bykiem, więc mu odpowiedziałem tym samym, a Lo-
    iosh obsobaczył go, aż syczało. Sądzę, że to go nieco wyprowadziło z równowagi.
    W każdym razie wygraliśmy tę wymianę, bo zwrócił się ku Morrolanowi. A ten
    był nieco zawstydzony  pierwszy raz widziałem go w podobnym stanie i przy-
    znam: był to miły widok.
     Mój towarzysz. . .  zaczął.
     Nie mówmy o tym.
     Dobrze.
     Za mną.
    Morrolan spojrzał na mnie wymownie i ruszyliśmy za przewodnikiem.
    Okolica pozbawiona była drzew, skał i budynków. Natomiast w sporej odle-
    głości widać było poruszające się postacie. Ponieważ nadal unikałem spoglądania
    w niebo, zauważyłem, że rzeczywistość powoli się zmienia  przemierzaliśmy
    większą przestrzeń, choć nasze kroki nie stały się dłuższe. Punkty orientacyjne,
    jak na przykład kamienie, z braku lepszych, przesuwały się nieproporcjonalnie
    w stosunku do naszego ruchu. W sumie nie powinno mnie to dziwić, a jednak roz-
    praszało i w pewien sposób przerażało. Dlatego zdecydowałem się skupić uwagę
    na plecach naszego przewodnika.
    Ktoś się do nas zbliżył. Kobieta w purpurowej sukni. Nasz przewodnik zatrzy-
    mał się, zamienił z nią kilka cichych słów, po których odwróciła się i odeszła.
     Szefie, przyjrzałeś się jej oczom?
     Nie. A co w nich było szczególnego?
     Byty puste. Bez wyrazu, jakby nie miała mózgu albo coś takiego.
     Interesujące.
    Krajobraz zaczął się zmieniać, choć nie wiem dokładnie, w jaki sposób, bo
    starałem się na niego nie patrzeć. Zmiany nie pasowały do tempa naszego ruchu
    i nie podobało mi się to. Wyglądało to na serię króciutkich teleportów, tyle że nie
    czułem niczego, a co ważniejsze mój żołądek także nie czuł. Zauważyłem sosno-
    wy zagajnik, który po dwóch krokach zniknął. Dostrzegłem przed nami wielki,
    szary głaz  też zniknął, ledwie zaczęliśmy go omijać. W pewnym momencie
    góry były blisko, a w następnym maszerowaliśmy przez las tropikalny. Zaraz po-
    127
    tem gdzieś w pobliżu szumiał ocean. Na swój sposób było to bardziej denerwujące
    niż jakikolwiek z dotychczasowych ataków.
    Padać zaczęło, ledwie zdążyliśmy porządnie obeschnąć po przeprawie przez
    wodospad i rzekę, i mój nastrój zdecydowanie się pogorszył. Nienawidzę być mo-
    kry.
    Oczywiście deszcz trwał tylko tyle czasu, bym zdążył się zirytować. Potem
    otoczyły nas poszarpane skały. Droga prowadziła do wnętrza jakiejś góry i została
    w niej wykuta.
    A potem pojawił się nad nami smok.
    * * *
    Następnego dnia wpadłem na Kragara. Na mój widok odchrząknął, spojrzał
    po swojemu w bok i powiedział:
     Słyszałem, że w nocy zginął jeden z silnorękich Rolaana.
     Tak?  spytałem uprzejmie.
     Nikt nie widział zabójcy, ale słyszałem plotki, że użył jherega, by zająć
    towarzysza zabitego.
     Aha. Pomysłowe.
     Prawie pomyślałem, że to ty, Vlad. Ale wszyscy wiedzą, że masz udomo-
    wionego jherega, więc nie zrobiłbyś czegoś tak głupiego.
    Omal się nie zaczerwieniłem.
    A Loiosh spytał podejrzliwie:
     Udomowionego?
     Zamknij się!
     Taki głupi to ja już nie jestem  poinformowałem Kragara.
    Pokiwał głową.
     Ale w sumie to interesujący pomysł  dodał.
     Ano.
    Nielar posłał po mnie, ledwie zjawiłem się w pracy, i oznajmił bez wstępów:
     Vlad, powinieneś na trochę wyjechać z miasta. Powiedzmy na miesiąc.
    Masz dokąd pojechać?
     Nie  odparłem zgodnie z prawdą.
    Wręczył mi kolejną sakiewkę:
     To znajdz jakieś miejsce, które ci się podoba. Ja stawiam, a ty się dobrze
    baw i nie pchaj się nikomu zbytnio w oczy.
     Jasne. Dzięki.
    128
    Wyszedłem i udałem się prosto do komercyjnego maga nie mającego żadnych
    powiązań z Domem Jherega. Zapłaciłem mu za teleportację do Candletown po-
    łożonego nad morzem na wschodzie, słynącego z dobrego jedzenia i jeszcze lep-
    szych rozrywek. Nawet mi przez myśl nie przeszło zaglądać najpierw do miesz-
    kania.
    Jakoś nie wydało mi się to rozsądne.
    * * *
    Trudno sobie wyobrazić, jak wielki w rzeczywistości jest smok. Opisy też
    nie są specjalnie przekonujące, dopóki nie zobaczy się go na własne oczy. No bo
    tak: mógł mnie zjeść i to prawdopodobnie na jednego gryzą, nie licząc łba, miał
    osiemnaście stóp wysokości, a długości nie byłem nawet w stanie określić. Ale to
    i tak nie oddaje jego ogromu, dopóki się go nie zobaczyło w naturze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl