• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Kiedy wychodził z redakcji, zapowiadało się zaledwie na przelotny deszcz, jednak
    dosłownie z każdym calem drogi burza przybierała na sile.
    Podobnie jak skomlenie Moego, które teraz przekształciło się w żałosne wycie.
    Flynn bał się, że Malory, Dane lub Zoe - czy nawet wszystkie naraz - zaskoczyła
    nawałnica.
    Na pewno są już w środku, próbował się uspokoić.
    Był gotów przysiąc, że na tym krańcu miasta burza szalała znacznie gwałtowniej.
    Ze wzgórz nadciągała mgła, przykrywająca je szarą, grubą, całkowicie nieprzeniknioną,
    mięsistą zasłoną.
    Widoczność pogarszała się z każdą chwilą, zmuszając do ostrożnej jazdy.
    Samochód ledwo się wlókł, a i tak miotało nim na każdym zakręcie.
    - Musimy się zatrzymać - powiedział do Moego.
    - Musimy stanąć i przeczekać.
    Czuł strach pełznący mu wzdłuż kręgosłupa.
    Kiedy zaparkował przy krawężniku, lęk bynajmniej nie złagodniał, przeciwnie, ostrymi
    szponami wbił mu się w kark.
    479
    Aomot deszczu o dach samochodu odbijał się w jego głowie ogłuszającym echem.
    - CoÅ› jest nie tak.
    Wyjechał z powrotem na ulicę, zaciskając ręce na kierownicy, kiedy wiatr miotnął
    samochodem.
    Z wysiłku i zdenerwowania pot spływał mu po plecach.
    Pokonując trzy kolejne przecznice, czuł się jak człowiek toczący ciężką walkę.
    Na widok samochodów zaparkowanych na podjezdzie poczuł ulgę.
    Zatem nic im się nie stało, pomyślał.
    Są w środku.
    Nie ma problemu.
    Zachował się jak idiota.
    - Tłumaczyłem ci, że nie ma strachu - powiedział do Moego.
    - A teraz wybieraj, albo się sprężysz i wejdziesz ze mną do środka, albo zostaniesz tutaj,
    piszczÄ…c i dygoczÄ…c.
    To już tylko zależy od ciebie.
    Zaparkował przy krawężniku i popatrzył na dom.
    Znowu ogarnęło go przerażenie.
    Jeśli burza miała serce, znajdowało się ono właśnie tutaj.
    Czarne chmury niemal gotowały się nad domem, pompując gniew z niesłabnącą siłą.
    Na jego oczach błyskawica poszybowała ku ziemi niczym ognista strzała, godząc w
    trawnik i rysując na nim czarną, zygzakowatą ścieżkę.
    - Malory.
    Sam nie wiedział, czy wypowiedział to imię na głos, wykrzyczał je, czy może tylko
    wymówił w myślach.
    Pchnął drzwi i rzucił się w szalejącą burzę.
    480
    Wiatr cisnął nim do tyłu z niewiarygodną siłą.
    Flynn poczuł krew w ustach.
    Błyskawice pluły ogniem niczym mozdzierze, dosłownie o krok od niego, powietrze
    przesycał zapach spalenizny.
    Oślepiony siekącym deszczem pochylił się i ruszył w kierunku domu.
    Na schodach potknÄ…Å‚ siÄ™.
    Nawoływał Malory bez końca, powtarzając jej imię niczym litanię, kiedy ujrzał ostre,
    niebieskie światło, przesączające się przez drzwi frontowe.
    Gałka parzyła mrozem i nie dawała się przekręcić.
    Cofnął się, zaciskając zęby, naparł na drzwi, raz i drugi.
    Za trzecim razem ustąpiły.
    Wpadł do środka, prosto w niebieską mgłę.
    - Malory!
    - Odrzucił z twarzy mokre włosy.
    - Dana!
    Zachwiał się, kiedy coś otarło się o jego nogi, podniósł pięści i opuścił je z
    przekleństwem, gdyż owo  coś okazało się kompletnie przemoczonym psem.
    - Cholera, Moe, nie mam czasu...
    Urwał, bo Moe zawarczał z głębi gardła, szczeknął wściekle i rzucił się ku schodom.
    Flynn puścił się za nim...
    i znalazł się w swoim biurze.
    - Jeśli mam napisać wyczerpującą relację z jesiennego festiwalu, potrzebuję całej
    pierwszej strony dodatku weekendowego i dodatkowej kolumny na wydarzenia
    towarzyszÄ…ce.
    - Rhoda przybrała wojowniczą pozę, krzyżując ramiona.
    - Wywiad Tima z tym facetem od klaunów może iść na drugą stronę.
    481
    W uszach dzwoniło mu lekko, w dłoniach trzymał filiżankę z kawą.
    Kiedy wpatrywał się w poirytowaną twarz Rhody, czuł aromat kawy i zapach perfum
    White Shoulders, którymi zwykła się skrapiać.
    Za nim popiskiwał skaner, a Moe chrapał niczym silnik parowy.
    - To wszystko jest gówno.
    - Nie masz prawa posługiwać się takim językiem w rozmowie ze mną - oburzyła się
    Rhoda.
    - To wszystko jest gówno.
    Mnie tutaj nie ma, ciebie też nie.
    - Najwyższy czas, aby zaczęto traktować mnie z szacunkiem.
    Kierujesz  Dispatchem wyłącznie dlatego, że twoja matka nie chciała dopuścić, żebyś
    zrobił z siebie głupca w Nowym Jorku.
    Wielkie miasto, wielki reporter, patrzcie państwo.
    Jesteś mały, ugrzązłeś w małej mieścinie.
    Zawsze tak było i zawsze tak będzie.
    - Pocałuj mnie w dupę - powiedział Flynn i cisnął filiżanką z kawą prosto w twarz Rhody.
    Krzyknęła krótko, a on na powrót znalazł się we mgle.
    Drżąc cały, skierował wzrok w tę stronę, skąd naszczekiwał Moe.
    Przez wirujące opary zobaczył klęczącą Dane, kurczowo obłapiającą psa za szyję.
    - Och, dzięki Bogu, Flynn.
    - Zerwała się i zarzuciła mu ręce na szyję, jak przedtem Moemu.
    - Nie mogę ich znalezć.
    Nie mogę ich znalezć.
    Najpierw byłam tutaj, potem mnie nie było, a teraz znowu tu wylądowałam.
    - W jej głosie brzmiała histeria.
    482
    - Byłyśmy razem, dokładnie w tym miejscu, a potem nas nie było.
    - Przestań, przestań.
    - Potrząsnął nią gwałtownie.
    - Oddychaj.
    - Przepraszam.
    - Zadrżała i potarła rękami twarz.
    - Byłam w pracy, a jednocześnie nie byłam.
    Nie mogłam być. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl