• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    kurtce znajdÄ™ siÄ™ w Å‚agodnym klimacie Benidormu.
    Podczas całego lotu nie oglądam Scooby Doo czy innych filmów, nie
    odsypiam, nie czytam przewodnika Lonely Planet, by sprawdzić, w co
    dokładnie się pakuję, ale próbuję zgadnąć, kto będzie moim
    towarzyszem podróży. Podejrzani są wszyscy o bladych ziemistych
    twarzach i w krzykliwych kurtkach. Dopiero, gdy docieramy do
    Katmandu i na horyzoncie pojawiajÄ… siÄ™ majestatyczne Himalaje o
    wierzchołkach przyprószonych śniegiem, mój niepokój zmienia się w
    podniecenie. To ekscytujące czuć lęk i mimo tego coś robić. W
    gwałtownym ataku zuchwałości wiem, że dam radę. Potrafię.
    Na lotnisku w Katmandu identyfikuję towarzyszy podróży w grupie
    idących noga za nogą Brytyjczyków. Wyglądają na równie spiętych jak
    ja i to pomaga mi się odprężyć. Nie ja jedna czuję lęk. Ta zbieranina to
    ludzie, z którymi spędzę cały miesiąc, i wcale nie wyglądają
    przerażająco. Nikt nie robi wrażenia szczególnie sprawnego fizycznie.
    Hurra! Następuje wymiana przelotnych skinień głową, niepewnych
     cześć" i trochę narzekania na jedzenie w samolocie, po czym przez
    rozpadajÄ…cy siÄ™
    terminal krajowy zostajemy poprowadzeni do najmniejszego
    samolotu, jaki w życiu widziałam. Nasz uśmiechnięty przewodnik jest
    wzrostu mojego dziewięcioletniego siostrzeńca. Samolot wygląda,
    jakby trzymał go w kupie sznurek. Tani. I pewnie niedostatecznie
    długi. Wszystkie bagaże zostają wepchnięte do środka razem z nami i
    startujemy. Siedząc między plecakami i torbami podróżnymi,
    podskakujemy na pasie startowym. Pół godziny pózniej lądujemy - tym
    razem na lotnisku w Pokharze, które wygląda jak sala urzędu gminy.
    Kiedy wysiadamy z samolotu, trzęsą mi się nogi i staram się nie
    myśleć, że jestem w podróży od tylu godzin i że za chwilę zacznę mieć
    halucynacje. Obecność w sali przylotów wielkiej śpiącej krowy
    bynajmniej nie pomaga. Omijamy ją i ładujemy bagaże do kolorowego
    autobusu.
    Nasz środek transportu został pomalowany na jaskrawy błękit i róż, a
    chromowane części są tak wypolerowane, że można się w nich
    przejrzeć. Nie wyglądam szczególnie porywająco. Gdy rój
    uśmiechniętych Nepalczyków odbiera od nas bagaże i ładuje je na
    dach, zauważam, że znacznie mniej uwagi poświęcono hamulcom.
    Przed stoczeniem się z najbliższego wzgórza i zniknięciem z po-
    wierzchni ziemi powstrzymują nas zaledwie dwa kawałki drewna
    wepchnięte pod koła. Myśl, że niedługo wyruszymy tym pojazdem na
    kręte górskie drogi, nie jest krzepiąca.
    Machapuchare, inaczej Rybi Ogon pokryty jest śniegiem i ostry jak
    brzytwa. Wznosi siÄ™ nad jeziorem Phewa, i wbijajÄ…c siÄ™ w bezchmurne
    błękitne niebo, majestatycznie góruje nad miasteczkiem turystycznym.
    To dla mnie pierwsza okazja, by spojrzeć na Himalaje z poziomu ziemi
    i czuję, że wreszcie dotarłam do celu. Mam jednak nadzieję, że nie
    będziemy próbowali wejść na coś równie wysokiego.
    - Hej! - Zbliża się do nas uosobienie męskiego uroku i macha
    przyjaznie. Wiem już, że teraz mam halucynacje. Być może także
    tamta krowa była wytworem mojej wyobrazni. Z całą pewnością nie
    jest to spracowany stary pasterz jaków z marzeń Edie.
    - Jestem Dean - oznajmia z szerokim uśmiechem i zaskakuje nas
    amerykańskim akcentem. - Podczas tej wycieczki będę państwa
    przewodnikiem.
    Jedną z moich głównych obaw było, czy polubię pozostałych
    uczestników wyprawy - nie spodziewałam się, że mogę polubić
    któregoś trochę za bardzo. Myślałam, że nasz przewodnik okaże się
    Starcem z Gór, bratem pasterza jaków. Nie przyszło mi do głowy, że
    może być słodki.
    Dean przechodzi od osoby do osoby, odhacza nazwiska, wymienia
    uściski dłoni. Zbliża się do mnie.
    - Lyssa Alen - informujÄ™. Mam sucho w ustach. Zawsze strasznie siÄ™
    odwadniam w samolocie. To jedyny powód. Możecie mi wierzyć.
    Dean uśmiecha się szerzej. O do licha. W kraju, w którym do tej pory
    wszyscy są raczej bezzębni, to wyjątkowo ładny uśmiech.
    - Cześć. Miło cię poznać.
    Wymieniamy powitalny uścisk ręki. Palce ma twarde i pokryte
    odciskami.
    Może kiedy nie jest przewodnikiem grup Brytyjczyków bez
    kondycji, pracuje w polu czy coÅ› w tym rodzaju. WÅ‚osy ma czarne i
    potargane, wyglądają, jakby poszarpał je dziki niedzwiedz albo obciął
    ślepy fryzjer. Do tego łagodne brązowe oczy koloru świeżo rozkopanej
    ziemi. Kiedy się nie uśmiecha - czyli rzadko - widać rozchodzące się z
    kącików jego oczu jasne delikatne zmarszczki w miejscach, do których
    nie dotarło słońce. Ma godną pozazdroszczenia zdrową opaleniznę,
    która prawdopodobnie postarza go o parę lat i znaczy twarz
    zmarszczkami. Ani śladu psychodelicznego sportowego stroju. Dean
    ma na sobie bojówki, czarny podkoszulek, czarne buty i nieśmiertelnik.
    Wygląda wyjątkowo słodko. Mam wrażenie, że widziałam go w
    reklamie jakiegoś modnego płynu po goleniu, ale nie wydaje mi się,
    żeby świadomie się stylizował. Sprawia wrażenie człowieka, który
    wciągnął na grzbiet ciuchy leżące pod ręką na podłodze sypialni.
    Staram się na niego nie gapić.
    - To twoja pierwsza taka wyprawa? - pyta Dean.
    - To widać? Wzrusza ramionami.
    - Wyglądasz na trochę zdenerwowaną. Krzyżuję ręce na piersi.
    - Bo jestem.
    - Nie ma potrzeby. Będę się o ciebie troszczył na każdym kroku. -
    Pewnie z winy nowej kurtki nagle robi mi się bardzo ciepło.
    - Poradzisz sobie. - Odhacza mnie na liście i znów się uśmiecha.
    - Będziemy się dobrze bawili.
    NaprawdÄ™? O do licha, i nie tylko.
    Rozdział dwudziesty siódmy
    Zamierzasz się dąsać przez całą noc? - zapytała Neve. - To bardzo
    prawdopodobne - odparł Jake i zmienił pozycję. Neve siedziała na
    krześle, gdy tymczasem on starał się zająć jak najwięcej miejsca na
    sofie.
    - Rozmawialiśmy już o tym tysiąc razy. - Z chwili na chwilę stawała
    się coraz bardziej rozdrażniona, a Jake miał wrażenie, że nie ma
    powodu. Głos Neve, który odbijał się od ścian gigantycznego salonu,
    brzmiał głucho i twardo. Zupełnie jakby mieszkali w recepcji biura
    architektonicznego. Jake nie zdawał sobie sprawy, jak wiele ciepłych
    uczuć żywił do dywanu, dopóki nie został go pozbawiony. - Myślałam,
    że projekt dotyczący jajek przestał cię interesować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl