-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pozwala na przykład bardzo prędko uczyć się obcego języka. Samotnik więcej
konwersuje, więcej ćwiczy: Czy chce, czy nie, musi gadać samodzielnie, bo nie ma nikogo do
pomocy. Nie ma te\ nikogo do przeszkadzania w słuchaniu jak i co mówią tubylcy wokół
niego. Ponadto nie wstydzi się próbować, bo nie ma w pobli\u nikogo znajomego do
wyśmiewania się, zacięć, potknięć czy kulawego akcentu.
Kiedy człowiek jezdzi sam, siłą rzeczy jest du\o bardziej wystawiony na kontakt z
miejscowym środowiskiem (kontakt - językowy, kulturowy). Grupa, nawet ta najmniejsza,
skierowana jest trochę do wewnątrz - wzajemne rozmowy, wspólne gotowanie, mieszkanie w
hotelu - to ogranicza pole kontaktu zewnętrznego, bo przestaje on być w wielu miejscach
niezbędny albo po\ądany. Samotnik, czy chce czy nie chce, wystawia wszystkie synapsy na
zewnątrz i dlatego łapie kontakt z obcym środowiskiem o wiele skuteczniej ni\ osoby
podró\ujące zbiorowo.
Samotnik jest gdzieś trzy tygodnie i wie o tym miejscu więcej, ni\ dowolna grupa po
pół roku. Nie przesadzam ani dydki.
Jako samotnik zaobserwowałem coś jeszcze:
Odwiedzane społeczności podchodziły zawsze du\o bardziej otwarcie do
pojedynczych turystów ni\ do grup. Samotnik wzbudza aktywne zainteresowanie - Co Pan tu
robi? - oraz uczucia opiekuńcze - Zgubił się Pan? Grupa wywołuje raczej podświadomy
niepokój, a nawet niechęć. Grupa mo\e być zagro\eniem. Grupa to organizacja, system...
Trzeba pamiętać, \e wszędzie w tej ksią\ce mówię o krajach dzikich - tam reakcje są
trochę inne ni\ w bezpiecznej Europie. Tam człowiek jest w naturalny sposób stale czujny, bo
otacza go potencjalnie niebezpieczna przyroda. Tam i natura, i człowiek są bardziej niebez-
pieczni. Dlatego tubylcy podświadomie chowają się w sobie, kulą wewnętrznie na widok
stadka turystów, natomiast na widok pojedynczej sztuki raczej prę\ą się i stroszą, pokazując
w całej pełni jacy są. (Grozni i mocni jeśli będzie trzeba, a na razie po prostu dobrze
zbudowani i uzbrojeni.) Tego się nie obejrzy podró\ując w. grupie. Nie przesadzam ani dydki.
Wielokrotnie pokazywano mi rzeczy niedostępne nawet parom, nie mówiąc ju\ o
wycieczkach wieloosobowych. Choćby to:
Le\ałem sobie na skraju bocznej drogi biegnącej wzdłu\ wschodniego wybrze\a
półwyspu Yukatan w Meksyku. Czekałem na jakiś transport. Z braku jakiegokolwiek innego
zajęcia dyszałem z gorąca i myślałem leniwie czy zaryzykować zejście z drogi i kąpiel w
oddalonym o pół kilometra Morzu Karaibskim. Widać je było jak na dłoni.
- Pięknie turkusowe dzisiaj - powiedziałem sam do siebie.
Zawsze, kiedy podró\uję sam, zaczynam w końcu do siebie gadać. (Zaraz po powrocie
do Polski mi przechodzi.) A gadam czasem w kilku osobach - sÄ… to prawdziwe dyskusje, a
nawet kłótnie. śeby się nie pogubić który z nas (ze mnie?) właśnie przemawia, robię to w
kilku językach i akcentach.
Najbardziej wymowny jestem po hiszpańsku, jako Pepe, w miarę gadatliwy tak\e jako
Italianiec z okolic Miami na Florydzie - wtedy mówię (on mówi?) po angielsku, tyle \e
ma(m) powłóczysty włoski akcent. Odwiedza nas te\ czasem wiecznie skłócona para: bogaty
rancher z Arizony (super konserwatysta, mój ulubiony typ) kontra nowojorski śyd z
najbardziej lewackiego wydziału pewnej komunizującej wy\szej uczelni, socjolog. Du\o
mniej gadatliwi, ale niekiedy obecni słowem, są:
- Portugalczyk zamieszkały w Kolumbii,
- Brytyjczyk, sÄ…dzÄ…c po nienagannej wymowie czyjÅ› kamerdyner,
- Szwed z miejscowości Varberg, bezrobotny,
oraz znienawidzony przeze mnie
- Rusek z Królewca, który zawsze mnie irytuje mówiąc o Polskim Królewcu Russkij
Kaliningrad .
- Pięknie turkusowe dzisiaj - powiedziałem sam do siebie po hiszpańsku.
- Mo\e by się tak przekąpać, haa? - dodałem jako Italianiec.
- Tylko \e w tym czasie mo\e właśnie coś nadjechać i okazja ujdziot. A tutaj ruch
nieprzesadnyj,
- Jak się popływa w soli, a potem wyjdzie na taki \ar to wszystko swędzi. Mo\na od
tego zwariować.
Mówiłem.
Myślałem.
Patrzyłem na śliczne turkusowe morze.
Czas mnie nie gonił. śadna baba nie urągała nad uchem, a przecie\ gdyby jakaś ze
mną była to musiałaby urągać, \e nie ma się gdzie schować przed słońcem, \e jest ju\ w tym
słońcu grubo ponad czterdzieści stopni, dwunasta w południe, nie ma co jeść, w lewo pół dnia
marszu do najbli\szej wioseczki, kto wie czy nie opuszczonej, w prawo półtora dnia na
piechotÄ™ do granicy z Hondurasem Brytyjskim, a my tak sterczymy od rana na autostopie i nie
przejechał jeszcze ani jeden samochód. Gdyby na podorędziu była jakaś kobieta, to
oczywiście skręcałbym się w poczuciu winy za wszystkie udręki, na które na szczęście
wystawiłem tylko siebie.
Otó\ tego dnia rano poprosiłem uprzejmie kierowcę dalekobie\nego klimatyzowanego
autobusu relacji Villahermosa - Chetumal - Can Cun, by nieznacznie zboczył z trasy i
wysadził mnie na tym pustkowiu. Popatrzył na mnie jak na zboczeńca, ale uznał widać, \e
dziesięć dolarów, które przed nim rozpostarłem jest tego warte i zboczył. Ja z kolei
uwa\ałem, \e dobrze te dolary inwestuję - miałem pewne plany z zakresu fotografii
przyrodniczej, które mogły mi przynieść zwrot nakładów poniesionych nie tylko na tę drobną
łapówkę, ale na całą podró\.
Poniewa\ zapłaciłem mu moją uczciwą krwawicą, nie widziałem za stosowne
tłumaczyć jeszcze po co właściwie wysiadam tam, gdzie wysiadłem. Rzecz była całkiem pro-
zaiczna dla Meksykanów i bardzo egzotyczna dla mnie - miejsce rui pewnego gatunku
potę\nych jaszczurek. Miałem nadzieję trafić obiektywem mego aparatu w sam środek
zbiorowej orgii szeleszczących o siebie sucho gadów, na które potocznie mówi się iguana.
Nie sądzę, by to była ich właściwa nazwa katalogowa, ale tak się utarło i szlus.
Rui, czyli jaszczurczego tarła, nie znalazłem, więc te\ szlus.
Szlus i szlag. Od siedzenia w pełnym słońcu sam zaczynałem ju\ lekko szeleścić, nie
było mi w ogóle do rui, a w głowie powstawały mi egzystencjalne zwidy na temat śmierci z
odwodnienia.
Fakt, \e trzymają Państwo w ręku tę ksią\kę jest ewidentnym dowodem na to, i\ jej
autor nie wysechł doszczętnie na skraju bocznej drogi w Meksyku. Nie ma więc
najmniejszego sensu sugerować przez następne kilkanaście stron, \e \adne auto nie
nadjechało. Owszem nadjechało, o czwartej nad ranem dnia następnego, czyli dokładnie w
dwadzieścia trzy godziny po tym, jak zupełnie niepotrzebnie wysiadłem w tym zapomnianym [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl