• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    dzieckiem, obrostkiem, jak ty, nie żadną kobietą. I jeszcze... co to za  twoja nowa Rodzina ?
    Nowa Rodzina? Twoja?
    Otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale ja jeszcze nie skończyłam.
    - No, a w ogóle, co to cię obchodzi, z kim ja się ślizgam, co? Ty mnie nie pytałeś, jak się
    kładłeś z Marthą Londyn albo...
    Miałam dopowiedzieć  Bella , ale w samą porę przerwałam.
    - Powinniśmy ustalić nowe reguły - powiedział on. - Nowe rodzinne reguły, kto może się
    ślizgać z kim. Bo na Ziemi to było inaczej. Nie zawsze było tak, jak mamy teraz w Rodzinie.
    - Możemy o tym porozmawiać - odparłam.
    Kiwnął głową.
    - A co do budowania nowej Rodziny, to przecież musimy, prawda? Nie możemy wrócić do
    starej. - Rozluznił się trochę i kucnął. - Nie powinniście tak tutaj spać. Ledwo parę dni temu
    niedaleko były trzy lamparty.
    - Tak. Słyszeliśmy je w Rodzinie. David mówił, że pewnie cię zrobiły.
    - Chciałby.
    Przyjrzał się czubkowi swojej czarnoszklanej dzidy, jak to robią dorośli myśliwi,
    sprawdzajÄ…c, czy jest nadal ostra.
    - Musimy zbudować nową Rodzinę i musimy wymyślić, jak przejść przez Znieżne Ciemno i
    znalezć dla siebie nowe miejsce - powiedział.
    Zastanowiłam się nad tym.
    - Spokojnie da się znalezć więcej dzieciaków, które chciałyby się do nas przyłączyć.
    Możemy wrócić trochę w las, pospotykać się z nimi, kiedy są same, zobaczyć, czy da się je
    przekonać, żeby przyszły.
    Skinął głową.
    - No, tak zrobimy. Myślę, że całkiem sporo będzie chciało. Problem polega na tym, że im
    więcej ich przyjdzie, tym szybciej Rada wścieknie się na tyle, żeby postanowić nas zniszczyć.
    - Ale jak to? Jak zniszczyć?
    - No, mogą nas zrobić.
    - Zrobić? Wiem, że trochę ludzi by chciało, ale na Edenie jeszcze nigdy nikt nie zrobił innego
    człowieka, nigdy.
    - Tylko że wszystko się teraz zmieniło - powiedział John, człowiek, który to wszystko
    zmienił, chcąc nie chcąc. - Wszystko się zmieniło i już tak zostanie.
    Gerry zbudził się w jaskini na górze.
    - Jeff?! - zawołał. - Tina? John?
    - Tutaj, na dole! - odkrzyknÄ…Å‚ John.
    Odwrócił się z powrotem do mnie.
    - Ja już zacząłem obmyślać, jak przejść przez Ciemno. Musimy nazbierać dużo dużo skór i
    kozlich kopyt. Ale nie będziemy ich wszystkich tutaj trzymać. Pochowamy je w różnych
    miejscach. Wcześniej czy pózniej ludzie z Rodziny przyjdą tu nas szukać i nie chcemy, żeby
    wszystko zabrali. Potrzeba nam będzie dużo skór i trzeba będzie wymyślić, jak się nimi
    pookrywać, tak jak na Ziemi, żeby nie marznąć. To nie może być takie trudne. Najtrudniej jest
    okryć stopy, tak żeby oddzielić je od śniegu. Cały czas się zastanawiałem, jak zrobić takie
    stoposkóry, muszą być wysmarowane kozlim tłuszczem, żeby nie przemakały, a na spodzie
    muszą mieć coś twardego, żeby się nie zdzierały. - Urwał, spojrzawszy na Jeffa. -Ale on nie da
    rady, prawda? Szkoda, że go przyprowadziliście. Z krzywostopem się nie uda.
    Jeff otworzył wielkie, niewinne oczy.
    - A może na koniu? - powiedział. Musiał już od dłuższej chwili nie spać. John prychnął.
    - Koniu? O czym ty gadasz?
    - Na Ziemi mieli takie zwierzęta, nazywały się konie, nie pamiętasz? Mogli na nich jechać,
    gdzie zechcieli.
    - Tak, Jeff - powiedziałam, jak dorosła do denerwującego małego dziecka - wiemy, skarbie,
    wiemy, ale my nie jesteśmy na Ziemi, prawda? Na Edenie nie ma koni.
    Jeff usiadł.
    - A mnie się nie wydaje, żeby konie to były jakieś specjalne zwierzęta - powiedział. -Ja
    myślę, że oni pewnie brali młode zwierzęta i jakby wychowywali je na konie. Możemy tak zrobić
    z wełniakami.
    - Tak, Jeff - stwierdził John - ale zwierzęta na Ziemi były inne niż na Edenie, prawda? Miały
    oczy takie same jak my, w które można zajrzeć i zobaczyć, co czują. Miały uczucia. Miały jedno
    serce jak my i czerwoną krew, i cztery łapy. Były prawie jak ludzie. Dało się je zrozumieć.
    Można je było uczyć różnych rzeczy.
    Potem dłuższą chwilę się nie odzywaliśmy. Dziwne. Z początku założyliśmy, że to Jeff jest
    szurnięty, jak zwykle, ale kiedy się nad tym zastanowiłam, uderzyło mnie, że może ten jego
    pomysł wcale nie jest taki szalony, jak się wcześniej wydawał.
    - No, pewnie możemy spróbować złapać małego wełniaka - powiedziałam. - A co. Czemu
    nie? Spróbować można.
    - Moglibyśmy jechać na ich grzbietach i jeszcze mielibyśmy lampki do oświetlania drogi -
    dodał Jeff.
    - Zresztą, one znają drogę, prawda? - zauważyłam. - Pamiętacie te, które widzieliśmy tu
    poprzednio, John? Wtedy ze Starym Rogerem? Wysoko na Ciemnie? Gdzieś musiały iść, nie?
    Nie łaziły sobie tak bez sensu. I oświetlały śnieg swoimi lampkami. - Spojrzałam na Johna. - Tak
    swoją drogą, John, to jak właściwie planowałeś oświetlać sobie drogę? Pochodnie tak długo się
    nie palą, prawda? A lampki z drzew, choćby urwać ich całą masę, to świecą najwyżej pół
    godziny.
    John nic na to nie odpowiedział.
    - To jak planowałeś? - dopytywałam się. - Myślałeś, że po prostu przejdziemy przez Ciemno
    po omacku?
    - Cholera, nie rozumiesz, że jeszcze wszystkiego nie rozpracowałem?
    Uśmiechnęłam się, bo na moment z tych wszystkich jego dorosłych planów wyjrzał dzieciak,
    cały zły i czerwony, bo ktoś go skrytykował. Podszedł do nas Gerry. Miał w ręce swoją dzidę z
    grotem z kolczaka.
    - Co tam? O czym rozmawiacie?
    - Jeff mówi, że moglibyśmy złapać młodego wełniaka, takiego koziołka i zrobić z niego
    konia, który poprowadzi nas przez ciemno - powiedziałam.
    Gerry kiwnął głową. Klęknął przy strumieniu i nabrał złożonymi dłońmi trochę wody, żeby
    się napić, po czym przysiadł koło nas.
    - No, konia. Właśnie, Jeff, często o tym myślałeś, nie? %7łeby mieć takie zwierzę-pomocnika. -
    Spojrzał na mnie z dumą. - Mój brat tyle ma tych pomysłów. Bystry bystry jest.
    Zaśmiałam się i pomyślałam o tych dwóch dziwacznych chłopaczkach trochę życzliwiej niż
    przedtem.
    - Super - powiedziałam. - Przydadzą się jak cholera. Niech mnie fiut Toma. Przyda nam się
    każdy pomysł, jaki tylko się trafi.
    Obejrzałam się na Johna, ale on kompletnie o nas zapomniał i siedział zatopiony głęboko
    głęboko we własnych myślach.
    - Nasze edeńskie zwierzęta naprawdę mają uczucia - powiedział Jeff. - Lampart ma uczucia,
    wełniak ma, nietoperz ma, pełzak ma. Wszystkie mają.
    - Ciągle to mówi - powiedział Getry, jakby słowo jego brata wystarczało, żeby coś było
    prawdziwe.
    John zaczął się wiercić koło nas.
    - Dobra - powiedział - mamy masę roboty. Musimy zdobyć tyle skór, ile tylko się da, i mięso
    do jedzenia. Musimy spróbować złapać żywego małego wełniaka...
    - Można by zrobić płot, żeby nie uciekł - dodał Jeff.
    - Dobra, Jeff, to ty zacznij budować ten płot, albo zastanów się, jak go zrobić. I tak na
    dłuższe polowanie pójść nie dasz rady, nawet gdyby stopy ci się całkiem zagoiły. Gerry może
    zostać i ci pomóc. Ja z Tiną pójdę w stronę Zimnej Zcieżki i zobaczymy, czy na dole nie zostały
    jakieś wełniaki. Dłużej niż jedno wstanie nie będziemy tam siedzieć. A następnego wstania, albo
    za dwa, pójdziemy w drugą stronę, w stronę Rodziny, i może kogoś spotkamy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl