-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wówczas odpowiedział mi - chłopcu jeszcze prawie, i to porzucającemu Anglię na
pięć lat: "A to jest mój mały sekret". Obawiał się, jak sądzę, że mogę mu ukraść
jego odkrycie. Hooker mówił mi, że był on sknerą i sam wiedział o tym, że nim
jest, jeśli chodziło o jego zielniki. Nie pożyczał on nigdy okazów Hookerowi,
który zajmował się opisywaniem roślin Ziemi Ognistej, chociaż dobrze wiedział,
że sam nigdy nie zrobi użytku ze zbiorów tego kraju. W innych przypadkach był
zdolny do bardzo szlachetnych postępków. Na starość, kiedy już stracił zdrowie i
zupełnie nie wytrzymywał większego wysiłku, codziennie odwiedzał (jak mi
mówił Hooker) swego starego służącego, który mieszkał dość daleko, pomagał mu
51
i czytywał na głos. To jedno wystarcza, aby wyrównać wszelkie przejawy
naukowego skąpstwa i zazdrości. Lubił pokpiwać z tych wszystkich, którzy pisali
o tym, czego on sam dokładnie nie rozumiał. Przypominam sobie, że gdy
chwaliłem przed nim Whewella "History of the Inductive Sciences", odpowiedział:
"Tak, przypuszczam, że przeczytał on przedmowy do bardzo wielu książek".
Mieszkając w Londynie, często widywałem Owena, lecz chociaż bardzo go
podziwiałem, nigdy nie mogłem zrozumieć jego charakteru i nigdy nie byłem z
nim w zażyłych stosunkach. Po ogłoszeniu "Powstawania gatunków" stał się moim
zawziętym wrogiem nie dlatego, żeby doszło między nami do jakiejś kłótni, lecz, o
ile mogę sądzić, z zazdrości wobec powodzenia tej książki. Kochany, biedny
Falconer - ten czarujący człowiek - był o nim bardzo złego zdania; uważał, że był
on nie tylko bardzo ambitny, bardzo zazdrosny i arogancki, lecz ponadto jeszcze
nieszczery i nieuczciwy. Siła jego nienawiści była rzeczywiście bezgraniczna.
Kiedy dawniej usiłowałem wobec Falconera bronić Owena, mówił mi często:
"Sam go pan kiedyś pozna". I tak się też stało.
Nieco pózniej bardzo się zbliżyłem do Hookera, który przez całe życie był jednym
z moich najlepszych przyjaciół. Był on niezwykle miłym kolegą i odznaczał się
wyjątkowo dobrym sercem. Widać było od razu, że to człowiek szlachetny do
szpiku kości. Umysł miał bardzo bystry i posiadał dużą zdolność do uogólnień.
Nigdy nie widziałem tak niestrudzonego badacza; potrafił on siedzieć cały dzień
nad mikroskopem, a wieczorem był wypoczęty i miły jak zawsze. Był zawsze
impulsywny, a nieraz nieco zgryzliwy, lecz zwykle chmury rozpraszały się
natychmiast. Pewnego razu napisał do mnie dziki niemal list z powodu, który
komuś obcemu wydałby się śmiesznie drobny: chodziło mianowicie o to, że przez
pewien czas trzymałem się niedorzecznej myśli, jakoby nasze rośliny okresu
węglowego żyły ongiś w płytkich wodach mórz. Oburzenie jego było tym większe,
że nie sposób nawet przypuszczać, by on sam mógł dojść do tego, że mangrowe (i
kilka innych wymienionych przeze mnie roślin morskich) żyły w morzu, gdyby
znał je tylko jako skamieniałości. Innym razem oburzył się podobnie, ponieważ
pogardliwie odrzuciłem pogląd, że między Australią a Ameryką Południową
rozciągał się niegdyś kontynent. Nie znałem chyba człowieka bardziej godnego
kochania niż Hooker.
Nieco pózniej zaprzyjazniłem się z Huxleyem. Jego umysł działa szybko jak
błyskawica i jest ostry jak brzytwa. Nie znałem lepszego mówcy. Nigdy nie pisze i
nie mówi czegoś płytkiego. W czasie rozmowy z nim nikomu nie przyszło na myśl,
że potrafi on tak ostro rozprawiać się ze swymi przeciwnikami, jak to tylko on
52
umie. Jest on najserdeczniejszym mym przyjacielem i zawsze jest gotów podjąć się
dla mnie każdego trudu. W Anglii był główną ostoją zasady stopniowej ewolucji
istot żywych. Jakkolwiek wspaniałe jest dzieło, którego dokonał w dziedzinie
zoologii, to mógłby dać z siebie daleko więcej, gdyby jego czasu nie pochłaniały w
tak znacznym stopniu oficjalne zajęcia, praca literacka, i dążenie do poprawy
edukacji w naszym kraju. Mogłem mu wszystko powiedzieć. Przed wielu laty
myślałem, że to wielka szkoda, iż atakował tak wielu uczonych, choć byłem
przekonany, że w każdym poszczególnym przypadku miał rację; powiedziałem mu
to. Z oburzeniem odrzucił ten zarzut, na co odpowiedziałem, iż cieszę się z mojej
pomyłki. Mówiliśmy potem o jego słusznych atakach na Owena, a po jakimś
czasie powiedziałem: "Jak doskonale ujawnił pan błędy Ehrenberga". Przyznał mi
rację i dodał, że dla nauki konieczne jest ujawnianie takich błędów. Znów po
jakimś czasie rzuciłem: "Jakże się biedny Agassiz musiał czuć w pańskich rękach".
I znów dodałem jakieś inne nazwisko, na co przeszył mnie spojrzeniem swych
błyszczących oczu, wybuchł śmiechem i rzucił jakieś osobliwe przekleństwo. Był
to wspaniały człowiek, który wiele dobrego zdziałał dla ludzkości.
Mógłbym tu wspomnieć jeszcze o kilku innych wybitnych ludziach, których
zdarzyło mi się przypadkowo spotykać, ale niewiele ciekawego jest do
nadmienienia. Czułem wielki szacunek dla sir Herschla i wiele przyjemności
zaznałem podczas obiadów w jego uroczym domu na Przylądku Dobrej Nadziei, a
potem w mieszkaniu londyńskim. Widywałem go także i przy innych okazjach.
Nigdy nie mówił wiele, lecz warto było usłyszeć, każde słowo, które powiedział.
Był bardzo nieśmiały i często miał strapiony wyraz twarzy. Lady Karolina Bell, u
której byłem na obiedzie w jej domu na Przylądku Dobrej Nadziei, podziwiała
Herschla, lecz mówiła o nim, że zawsze wchodzi do pokoju jakby świadom tego,
że ma brudne ręce i że jego żona wie o tym.
Pewnego razu na śniadaniu w domu sir R. Murchisona spotkałem słynnego
Humboldta, który wyświadczył mi ten zaszczyt, że wyraził chęć poznania mnie.
Ten wielki człowiek sprawił mi nieco rozczarowania, widocznie zbyt wiele
spodziewałem się po nim. Nie pamiętam dokładnie, o czym była mowa, wiem
tylko, że Humboldt był bardzo wesoły i dużo mówił.
Zachodziłem dość często do Babbage'a i regularnie brałem udział w jego sławnych
wieczornych przyjęciach. Zawsze warto było słuchać tego, co mówił; był on
jednak człowiekiem zgorzkniałym i niezadowolonym, a wygląd miał zazwyczaj
ponury. Nie przypuszczam, aby choć w połowie był tak złośliwy, za jakiego chciał
uchodzić. Pewnego dnia powiedział mi, że wynalazł skuteczny sposób gaszenia
53
pożaru, lecz dodał: "Nie ogłoszę tego, niech ich wszystkich licho wezmie, niech się
wszystkie ich domy spalą". Ci wszyscy - to mieszkańcy Londynu. Innego dnia
opowiadał mi, że we Włoszech widział przy drodze pompę z pobożnym napisem,
głoszącym, że właściciel zbudował ją z miłości do Boga i swego kraju, aby każdy
strudzony wędrowiec mógł się napić wody. Babbage dokładnie zbadał pompę i
przekonał się, że gdy podróżny pompuje trochę wody dla siebie, to równocześnie
pompuje daleko więcej dla właściciela domu. Następnie Babbage dodał: "Tylko [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl