-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w kotle arię z operetki: Mam dziewięć kanarków. Kiedy praca w kotle dobiegła
końca, pan piwowar polecił stryjaszkowi Pepi oczyścić browarniane kanały. No
i stryj stał na drabince, która wiodła w głąb kanału, stał tam aż po pas i uśmiechał
się, i salutował jak dowódca łodzi podwodnej. A robotnik stał przy włazie do ka-
nału i spuszczał w dół wiaderka, zaś stryjaszek Pepi, po kolana w bagnie, sypał
łopatą brud i cuchnące błoto; kiedy wiadro było pełne, pociągał za sznur i wiader-
ko unosiło się w górę, i ciągle groziło niebezpieczeństwo, że runie niczym miecz
Damoklesa. Ale stryjaszek Pepi cieszył się z pracy w ten sposób, że straszliwie na
nią wymyślał.
Do wagowni szedł mistrz bednarski, nagle zatrzymał się, zwinął dłonie w trąb-
kę i zawołał w dół:
Była tu Janeczka i powiedziała, że szyje sobie piżamkę na noc poślubną!
I ruszył przed siebie, a głos stryjaszka zabrzmiał z kanału niczym przez me-
gafon i wzniósł się ponad dziedziniec browaru:
Coś podobnego! Do licha! Taki babsztyl! Chodzi to, jakby między nogami
miało wymię, i ja, taki przystojny mężczyzna, który dostaje od panienek same
piątki, ja bym miał się z nią żenić? Niedoczekanie, psiakrew!
I głos jego wznosił się wysoko nad browar niczym wodotrysk, kiedy dosięgnął
chmur, załamywał się i spadał w dół, lał się na wszystkie strony, robotnicy na
budowie nadziemnej linii kolejowej przelękli się, któż też może na nich krzyczeć
z góry, i wpatrywali się w niebo jak apostołowie, kiedy przemówił do nich głos
boży.
I już nadbiegał pan piwowar, i już w biegu otwierał notes, i ukląkłszy na ga-
zecie obok kręgu pełnego błota i brudu, krzyczał w dół:
Niech się panu nie wydaje, że jeśli pana brat jest tutaj kierownikiem, to
będziemy znosić wszystkie pana wybryki! Czemu wydziera się pan w godzinach
pracy i wpływa demoralizująco na innych?
I klęcząc wpisywał coś do notesu, po czym rozglądał się, ale robotnicy praco-
wali nadal, każdy pilnował swojej roboty, patrzyli przez pana piwowara, tak jakby
był przezroczysty, jakby go w ogóle nie było.
60
Kiedy nadszedł czas i rzekę skuły lody, rozpoczęło się rąbanie lodu. Tak jak
kotła, tak jak kanału, tak samo rąbania lodu bali się mielcerze i inni robotnicy
w browarze. Oczywiście jako pierwszego do tej roboty wyznaczył pan piwowar
stryjaszka Pepi.
W ciemnościach wyrąbywali lodziarze tafle ze stropu rzeki, ciągnęli je ha-
kami do brzegu, po deskach wydobywali na brzeg. Inni lodziarze cięli lód na
bryły, a potem brali je fioletowymi rękawicami niczym przejrzyste tafle szkła
sklepowych wystaw i rzucali na fury dopóty, dopóki wóz nie był wyładowany
kopiasto, ale tego było jeszcze za mało, ponieważ lód ważono, chłopi stawiali
wsporniki z lodowych brył, takie przezroczyste bale, żeby lodu było jak najwięcej
na wagę. A kiedy na mroznym niebie wschodziło czerwone słońce, każda fura
lodu rozbłyskiwała, lśniła na krawędziach wszystkimi kolorami, takie tu i ówdzie
mieniące się tęcze. A kiedy fura ruszała w stronę browarnianej lodowni, w mroz-
nym powietrzu i w słońcu lód trzeszczał i skrzypiał, kołysał się na nierównej dro-
dze i błyszczał jak huta szkła. I tak fura za furą, cały łańcuch fur zdobił drogę
do browaru, z koni dymiło się, a woznice w wysokich butach okręconych słomą
i owijaczami z worków na chmiel, w baranich czapach na głowach, w fioletowych
rękawicach, szli przy łbach koni. A koło ładowni wysokiej na osiem pięter, tam
pracowały już dwa wyciągi wiaderkowe, które z kruszarki unosiły rozkruszony
lód na górę, gdzie na ostatnim piętrze wyciąg obracał się wysypując zawartość
wiaderek i pusty wracał na dół po kolejną porcję lodu.
Zawsze, ilekroć szedłem na ślizgawkę, zawsze, ilekroć przykręcałem kluczem
łyżwy, zawsze, ilekroć patrzyłem przez chwilę, jak dzieci usiłują się ślizgać i raz
po raz padają, i znów się podnoszą, ilekroć widziałem, jak gimnazjaliści na lo-
dowisku zakręcają kółka. . . widziałem za nimi przez cały przybrowarniany sad,
jak pracuje wyciąg, a ilekroć widziałem, jak fury ustawiają się w kolejkę przy
wyciągu, zadawałem sobie pytanie:
Co ty tu robisz?
I kluczem od komina odkręcałem łyżwy, zarzucałem je na ramię i wracałem
do fur, wyładowanych kopiasto taflami przezroczystego lodu. Stryjaszek wybił
kłonice i boczna ściana ustąpiła, i bryły lodu zaczęły spadać wprost do leja kru-
szarki, lodziarze stali z boku i pomagali lodowi zsypywać się pomiędzy stalowe
zęby, które chrupały lód niczym cukierki. Dwaj stali na wozie i hakami ostrymi
jak bagnety z góry kłuli lód niczym święty Jerzy, dobijający z konia smoka.
Stałem z łyżwami przewieszonymi na rzemyku przez ramię i nie wiedziałem,
na co wpierw spojrzeć: na lodziarzy okutanych kolorowymi szalami i słomia-
nymi chochołami jak pompy czy na otwarte i oświetlone drzwi małego domku
przylepionego do lodowni, gdzie składano na noc drogocenne pasy, a gdzie teraz
była rozpalona bez chwili przerwy płyta kuchenna, na której gotowała się woda na
herbatę i grog. Nie wiedziałem, czy mam patrzeć w górę, jak przez oszalowanie
spadają z wyciągu wiaderkowego drobne odłamki lodu, czy trzymać się metalo-
61
wej osłony i patrzeć na przerazliwie żarłoczne zęby kruszarki, które z rosnącym
z chwili na chwilę apetytem chrupią te szkliste kawałki zamarzniętej tafli rzeki. . .
Grozna jest ta kruszarka, kiedy lodziarze siÄ™ zagapiÄ…, z tym samym apetytem
pałaszuje haki razem z drewnianymi uchwytami, tak że drzazgi się sypią, a poła- [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl