-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do mojego mieszkania. Mogłem z nimi trzema, albo z każdą z osobna, w parze spacerować po
Ruścu - nikt nigdy mi tego nie wypomniał, choć robiłem to dość często. W Ruścu znano się
nie tylko po nazwisku, ale też z życiorysu i możliwości. Poza dziewczynami zaprzyjazniłem
się również z miłym rodzeństwem - Anią i Piotrem Sikora - doktorami medycyny oraz
z kilkoma nauczycielami. Moim największym przyjacielem był jednak mój sąsiad
z naprzeciwka - Kaziu Olczak i jego rodzina. Po każdej awanturze z proboszczem szedłem do
Kazia po to, żeby (jak sam mu kiedyś powiedziałem) porozmawiać z normalnym
człowiekiem. Kaziu miał przemiłą żonę i czwórkę uroczych dzieci. Pracował, jak wielu
mężczyzn z tamtych okolic, w Kopalni Bełchatów. Był wiecznym kawalarzem i szczerym,
oddanym przyjacielem. Jako jedyny wiedział o moich przeprawach z proboszczem i szczerze
mi współczuł. Sam, jak zapewniał, również był przez niego podrywany i to dość ostro.
Niewykluczone, że znajomość z Kaziem uchroniła mnie przed chorobą nerwową
i zbzikowaniem.
Tymczasem Jasiu, po kilku jeszcze podchodach w moim kierunku, zaczynał być coraz
bardziej zniecierpliwiony. Myślał zapewne, że pójdę po rozum do głowy i dla świętego
spokoju dam mu dupy. Starałem się być dla niego miły i uczynny - wyręczałem go
w obowiązkach, których i tak prawie nie miał, a przede wszystkim wypełniałem niezwykle
starannie to, co do mnie należało. Mimo to proboszcz stawał się coraz gorszy - niecierpliwy,
nerwowy i bardzo wybuchowy. Powoli poznawałem jego drugie oblicze zgorzkniałego
malkontenta. Jasiu do złudzenia przypominał nieraz rozkapryszone dziecko, które znudzone
kolejną zabawką niszczy ją i chwyta następną. Niestety takie było jego podejście do ludzi.
Jego chimery i napady znosiły kolejne gospodynie (miał ich podobno jedenaście) i jedyny
parafianin, który musiał z nim współpracować - kościelny Sarowski. Podziwiałem
opanowanie tego człowieka, poniżanego na wszelkie możliwe sposoby. Wielokrotnie, trzęsąc
się, ze łzami w oczach powtarzał, że go (Jasia) zabije - zapierdolę skurwisyna, upierdolę mu
łeb przy samej dupie - cedził przez zęby kościelny. Ciężka sytuacja materialna zmuszała go
jednak do tej nieludzkiej pracy. Jasiu, kiedy miał zły okres, potrafił zelżyć na cały Kościół
Sarowskiego albo ministranta podczas Mszy Zw. Wyzywał od chamów i bezbożników ludzi
przychodzących do kancelarii. Kiedyś obrzucił inwektywami i wygnał za drzwi matkę, która
z płaczem przyszła załatwić pogrzeb swego kilkuletniego synka. Dziecko wpadło do
głębokiego rowu z wodą i utopiło się. Proboszcz kazał jej iść po męża i wspólnie
wytłumaczyć się - dlaczego żyją bez ślubu kościelnego.
Dla mnie, choć już praktycznie wszystko robiłem za niego, nie był wcale lepszy. Siłą
rzeczy stykałem się z nim kilka razy dziennie. Wszystkie posiłki jedliśmy razem - taki był
wymóg biskupa w parafiach z neoprezbiterami. Oczywiście za posiłki musiałem płacić i to
słono. Miewałem jak nigdy dotąd częste komplikacje żołądkowe - bynajmniej nie z powodu
jedzenia, które było znakomite, ale z uwagi na ciągły stres w czasie spożywania. Kiedyś np.
Jasiu wydarł się na mnie, ponieważ obrałem kiełbasę z flaka za który też się płaci! .
Powoli mijała jesień. Z moimi dziewczynami nazbierałem i ususzyłem masę grzybów
dla rodziców na święta. Wraz z adwentem zaczęły się wyjazdy na spowiedzi do okolicznych
parafii w naszym dekanacie. Miałem okazję porównać mojego proboszcza z innymi i dobrze
poznać proboszczowską mentalność podczas długich, swobodnych rozmów przy stole.
Stwierdziłem, że chyba z każdym z nich mógłbym się dogadać. Byli to mężczyzni w wieku
40-60 lat. Niemal każdy miał coś na sumieniu , wielu było dziwakami, ale przecież
usprawiedliwiało ich życie jakie prowadzili Ciężko było mi przyznać - Jasiu był ich pajacem i
nieustannym obiektem żartów. Drwili sobie za jego plecami ze sposobu w jaki się poruszał
czy mówił. Byłem raczej pewien (a miałem w tym już pewne doświadczenie), że z wyjątkiem
jednego, może dwóch - nie było wśród tej grupy kilkunastu księży więcej homoseksualistów.
Najbardziej szokowała mnie ich cyniczna postawa wobec wszystkiego i wszystkich -
wiernych, polityki, Kościoła i wobec siebie nawzajem. To byli geniusze cynizmu!
Zastanawiałem się, co ich tak ukształtowało. Na pewno była to rutyna kilkunastu czy
kilkudziesięciu lat kapłaństwa. Przez te wszystkie lata (głównie z braku zajęcia i motywacji
typu: rodzina, dzieci) zdziwaczeli i wyostrzyli sobie dowcipy podczas sąsiedzkich spotkań.
Niemal wszyscy byli też materialistami, niektórzy wręcz chorobliwymi. Naturalnie każdy
ksiądz ma prawo być do pewnego stopnia materialistą. Większość ma jakieś drugie życie, a
więc inne osoby na utrzymaniu; niektórzy prowadzą różne prace przy świątyni albo plebanii.
Utrzymanie tych obiektów również kosztuje. Dziwiło mnie jednak zawsze to, iż pazerni na
pieniądze są zarówno ci, którzy prowadzą jakieś inwestycje, jak i ci, którzy nic nie robią. Nie
mogłem oprzeć się wrażeniu, iż większość tych mężczyzn zachowywała się jakby była przed
chwilą wypuszczona z seminarium. Ciągle niepoważni, pozbawieni problemów bytowych; [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl