• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    nocy zaczął pić.
    - Ziemia - mówił Artur. - Z upływem czasu, wie pan, ziemia osiada. Na
    skutek erozji, wilgoci, w ogóle z wielu przyczyn.
    Red spojrzał na pobladłą twarz Artura i na powrót usiadł. Papieros
    gdzieś znikł z jego palców, zapalił nowego. Artur postał jeszcze moment,
    lękliwie kręcąc głową, potem te\ usiadł i powiedział cicho:
    - Opowiadają podobno, \e w Strefie ktoś mieszka. Tak słyszałem. Jacyś
    ludzie, nie przybysze z Kosmosu, a właśnie ludzie. Jakoby Lądowanie
    zastało ich tutaj i oni się przystosowali... a mo\e na skutek mutacji. Czy
    pan słyszał o tym, mister Shoehart?
    - Tak - powiedział Red. - Ale to nie tutaj, tylko w górach, na
    północnym zachodzie. Jakieś pastuchy.
    Teraz Ju\ wiem, czym on mnie zaraził, myślał. Swoim szaleństwem
    mnie zaraził. Oto dlaczego tu przyszedłem. Oto czego tu szukam... Powoli
    wypełniło go jakieś dziwne i zupełnie nowe uczucie. Zdawał sobie
    sprawÄ™, \e tak naprawdÄ™ to uczucie nie Jest nowe, \e ju\ od dawna
    siedziało w nim gdzieś głęboko, ale teraz dopiero zdał sobie z niego
    sprawę i wszystko znalazło się na właściwym miejscu. I to, co przedtem
    wydawało się głupotą, majaczeniem oszalałego starca, obróciło się
    obecnie w jedynÄ… nadziejÄ™. Jedyny sens \ycia, poniewa\ dopiero teraz
    zrozumiaÅ‚ — jedno, co mu pozostaÅ‚o na Å›wiecie, jedyne, czym \yÅ‚ ostatnie
    miesiące, to była nadzieja na cud. On, bałwan, dureń, odpychał od siebie
    tę nadzieję, deptał ją, wyszydzał i topił w wódce, poniewa\ właśnie do
    tego był przyzwyczajony, poniewa\ nigdy w \yciu, od dziecka, nie liczył
    na nikogo, tylko na siebie, i poniewa\ od dziecka to liczenie na siebie
    wyra\ało się w ilości banknotów, które udawało mu się wyrwać,
    wyszarpać z otaczającego go obojętnego chaosu. Tak było zawsze i tak
    trwałoby dalej, gdyby koniec końców nie znalazł się na takim dnie, z
    którego nie podzwigną go \adne pieniądze, a liczenie na siebie stało się
    ostatecznym absurdem. A teraz ta nadzieja - ju\ nie nadzieja nawet, a
    pewność cudu - wypełniła go bez reszty, teraz nie rozumiał, jak mógł \yć
    do tej pory w tym makabrycznym mroku bez promyka światła...
    Roześmiał się i trącił Artura w ramię.
    - Jak myślisz, stalker - powiedział - jeszcze trochę po\yjemy sobie, co?
    Artur spojrzał na Reda zdziwiony i uśmiechnął się niepewnie. A Red
    zgniótł pergamin po kanapkach, rzucił go pod wagonik, po czym uło\ył
    się na plecaku i podparł łokciem.
    - No dobrze - powiedział. - Przypuśćmy, \e ta Złota Kula
    rzeczywiście... Czego byś sobie \yczył?
    - To znaczy, \e pan jednak wierzy? - szybko zapytał Artur.
    - To niewa\ne, wierzÄ™ czy nie wierzÄ™. Ty mi odpowiedz na pytanie.
    Nieoczekiwanie naprawdę go zainteresowało, o co mo\e prosić Złotą
    Kulę taki chłopak, jeszcze smarkacz, wczorajszy licealista. I z wesołą
    ciekawością obserwował, jak Artur chmurzy czoło, szarpie wąsiki, to
    podnosi na niego oczy, to znowu je opuszcza.
    - No, oczywiście, nogi dla ojca... - powiedział wreszcie. - I \eby w
    domu było wszystko dobrze...
    - A\esz, ł\esz - powiedział dobrodusznie Red. - Ty, bracie, zapamiętaj:
    Złota Kula wypełnia tylko najskrytsze \yczenia, tylko takie, które muszą
    się spełnić, bo inaczej nie ma ju\ po co \yć!
    Artur Barbridge zaczerwienił się, znowu podniósł oczy na Reda i zaraz
    je opuścił, i zupełnie spurpurowiał, a\ mu łzy stanęły w oczach. Red
    przyglądał mu się z uśmieszkiem.
    - Wszystko jasne - powiedział nieomal czule. - Dobra, to nie moja
    rzecz. Zatrzymaj to dla siebie... - I tu przypomniał sobie o pistolecie i
    pomyślał, \e póki jest jeszcze czas, nale\y uwzględnić wszystko, co
    mo\na uwzględnić. - Co ty tam masz w tylnej kieszeni? - zapytał
    niedbale.
    - Pistolet - burknął Artur i zagryzł wargi.
    - Po co ci pistolet?
    - śeby strzelać! - odparł z wyzwaniem.
    - Przestań, przestań - powiedział surowo Red i usiadł prosto. - Dawaj
    to. W Strefie nie ma do kogo strzelać. Oddaj go.
    Artur chciał coś powiedzieć, ale zmilczał, sięgnął za siebie, wyciągnął
    wojskowego kolta i podał go Redowi trzymając za lufę. Red wziął pistolet
    za ciepłą rękojeść, podrzucił go do góry, złapał i zapytał:
    - Masz przy sobie chusteczkÄ™? Daj, to go zawinÄ™... WziÄ…Å‚ od Artura
    chusteczkę do nosa, czyściutką, pachnącą wodą kolonską, zawinął pistolet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl