• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    stem przytomna, że zawsze jestem w swoim ciele
    i wiem, co siÄ™ z nim dzieje. MogÄ™ nim dowolnie stero-
    wać, bo się z nim nie utożsamiam.
    Hrabal powiedziałby o mnie, że jestem  cycó-
    wą i  dupiarą , mogę się założyć.
    Dalej. Motorem moich działań jest od zawsze
    ciekawość; najbardziej pociągają mnie doświadczenia
    na sobie samej. Od wielu lat Å‚amiÄ™ siebie, rozszerzam
    swoje granice, przekraczam i zawieram. Wchłaniam
    i stajÄ™ siÄ™. Badam i uczestniczÄ™. Jestem, jestem tak
    bardzo, że bardziej być nie można. Jestem królową tu
    i teraz. Wszystko, czego doznajÄ™, dzieje siÄ™ po raz
    pierwszy. Jestem ślepym dzieckiem, które nie przesta-
    je zachwycać się światem, poznawanym za pomocą
    całego ciała.
    Jest tylko jeden cień: ciągle chcę więcej. Moc-
    niej, bardziej i dalej. Jestem żądna wrażeń i podraż-
    nień, głodna nowych doznań, uzależniona od czegoś
    podobnego do adrenaliny, jeszcze niewyekstrahowa-
    nego w laboratoriach chemicznych i nienazwanego
    przez koncerny farmaceutyczne  od tego czegoÅ›,
    o czym Schopenhauer mówił, że nie da się tego nakar-
    mić. Umrzemy głodni, nie ma po co się szarpać.
    Ja chcę temu zadać kłam i dostąpić zbawienia
    przez nowe doznania.
    Zbawienie rozumiem jako stan, w którym nie
    pragniesz już niczego więcej, niczego bardziej.
    Z izraelskim pianistą jest tak właśnie  oto
    moje nowe wyzwanie. Nowa zabawka, nowa gra.
    Przeżyję coś jeszcze bardziej spektakularnego niż do-
    tychczas. Niech się spełnia proroctwo pewnej starej
    Cyganki (z przerażająco długimi płatkami uszu), która
    przyjrzawszy się przed laty wnętrzu moich dłoni, po-
    wiedziała zbielałymi ze strachu ustami:  Będziesz
    królową! . Potem padła przede mną na kolana i ode-
    szła szybkim krokiem; nie odważyła się już spojrzeć
    w moją twarz. Koleżanki z klasy będące świadkami
    tej sceny (było czerwcowe popołudnie tuż przed roz-
    daniem świadectw, światło miało dziwny kolor, mia-
    łam może dziesięć lat) patrzyły na mnie szeroko
    otwartymi oczami. Nigdy nie znalazły w sobie dość
    odwagi, żeby mnie pózniej zapytać o to, co widziały.
    To dobrze, bo nie chciałam, żeby pytały. Bałam
    się tego. Czułam swoją moc i bałam się jej. Byłam
    przekonana, że nie umiem nią sterować i jeśli tylko
    dam jej dojść do głosu, zawładnie mną. Uciekałam od
    siebie samej, od tego, z czym się urodziłam, kim by-
    Å‚am.
    Aż pewnego dnia dotarło do mnie, że muszę
    wyruszyć w głąb siebie, żeby zrozumieć. Muszę do-
    znać wszystkiego, żeby móc wszystko pojąć.
    Moja podróż trwa do dziś. Zabawiam się ludz-
    mi, przedmiotami, energiami. Posuwam siÄ™ dalej i da-
    lej, głębiej i głębiej. Czekam, aż balonik pęknie.
    A może nie?
    Umieram z ciekawości, chłonę świat, rozsze-
    rzam świadomość i dobrze się bawię.
    Czy teraz mnie rozumiecie? Mam w sobie jesz-
    cze mnóstwo miejsca.
    Aha, proszÄ™ was o jedno: wsadzcie sobie
    w dupÄ™ swoje psychologiczne gadki i teorie. Do mnie
    nie pasuje żaden z waszych szablonów. %7ładnego do
    mnie nie przyłożycie. Nie pasuję, nie mieszczę się, je-
    stem za mała albo za duża. Wyciekam, wymykam się,
    gubię pościgi. Staję się i znikam. Mimikra. A kuku!
    Nie ze mną te sztuczki, wy zakatarzone półgłówki!
    Nie jestem typowym przypadkiem. Bo jak niby wyja-
    śnicie, że mam cipkę większą niż ja sama?
    Panie i panowie, do dzieła.
    Poszło łatwo. Zaskakująco łatwo. Postanowi-
    łam go uwieść, pozorując przypadek. Podróż to dobry
    czas na przypadki. Używając banalnych metod, do-
    wiedziałam się, kiedy i jak będzie podróżował Piani-
    sta.
    (Nazwę go tak dla porządku. Nie chcę, żebyście
    próbowali go odnalezć na liście najbogatszych roda-
    ków, więc nie powiem, jak ma na imię. Nie szukajcie
    go, bo w rzeczywistości zajął pierwsze miejsce w zu-
    pełnie innym rankingu, nigdy też nie grał na żadnym
    instrumencie. Wybrałam dla niego dziedziny  pienią-
    dze i  muzyka poważna , bo my, kobiety, lubimy ta-
    kie konstelacje.
    Poza tym to moja, a nie jego historia.
    I jakie to ma właściwie, do cholery, znaczenie?)
    Z kasjerką na dworcu też poszło gładko. Po
    dłoniach poznałam, że ma ogromne problemy  wokół
    paznokci jej palce krwawiły. Kiedy wydawała mi bi-
    let, gryzła palce jednej dłoni, obsługując mnie drugą.
    Była całkowicie pochłonięta swoim natręctwem, przy-
    musem kaleczenia sobie rąk zębami, wgryzaniem się
    w siebie. Być może zmuszano ją do dotykania czegoś,
    czego nie chciała dotykać? Albo karała się za to, że
    dotyka czegoś, czego nie wolno? W każdym razie na
    moje pytania, w którym przedziale będzie jechał pan
    taki a taki, odpowiadała machinalnie, zajęta zjada-
    niem własnych dłoni. Kupiłam bilet dokładnie naprze-
    ciwko niego. Klasa biznes, koło okna.
    Od okienka odeszłam pełna głębokiego i szcze-
    rego współczucia dla kasjerki.
    Przyglądał mi się bezczelnie. W kącikach ust
    błąkał mu się uśmieszek. Wiedział, że nie jestem tu
    przez przypadek. Czekał, aż odsłonię karty. Aż uklęk-
    nę i zrobię mu loda, bezgranicznie wdzięczna za przy-
    wilej wkładania sobie do ust jego kutasa.
    Złe, złe, złe mniemanie o kobietach!
    Z torebki wyciągnęłam zaczytane wydanie Ery-
    styki Schopenhauera. Starannie omijałam go wzro-
    kiem.
     Proszę wybaczyć.  W końcu oderwałam
    oczy od lektury.  Tak mi się pan przygląda, czyżby
    i panu wydawało się, że się znamy? Mam przeklętą,
    fotograficzną pamięć do twarzy i już gdzieś musiałam
    pana widzieć...  Wszystko to tonem hrabiny, która
    pozwoliła sobie na ekscentryczny wybryk zbratania
    się ze świniopasem. Skoro już została narażona na
    jego towarzystwo...  A może mi się wydaje?  Jak-
    bym pytała, czy nie widziałam go przypadkiem na
    końskim targu w Bodzentynie. Czy nie handluje tam
    klejem z końskich kopyt?
    Nie czekając na odpowiedz, wróciłam do książ-
    ki, do mojej hrabiowskiej lektury obowiÄ…zkowej.
    Wiedziałam, że wwierca się we mnie spojrzeniem,
    usiłując zrozumieć, co się dzieje. Poukładać sobie fak-
    ty. Porządek rzeczy został zburzony. Moje milczenie
    mówiło, krzyczało:  Milcz, świniopasie, milcz! . Lży-
    łam go swoim lekceważącym brakiem zainteresowa-
    nia.
    Nie do takiego traktowania przyzwyczajony był
    Pianista.
    Pstryk!
    Zasiałam w nim niepokój, wzbudziłam cieka-
    wość. Był mój. Kiedy wysiadałam w centrum W., by-
    łam pewna, że mnie odnajdzie. I że nie będzie to przy-
    padek.
    Odnalazł mnie  co za ironia losu  przez swoją
    żonę, Ewę. Zajęło mu to kilka dni. Oglądali razem
    zdjęcia z rautu, rozmawiali o gościach. Zapytał, kim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl