-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Franciszka zrobiła krok do przodu, w kierunku starszej pani, jakby chciała sobą
zasłonić wannę.
- To Witia Sidorowicz - powiedziała twardo.
- Bili go w tej szkole i prawie zagłodzili. Mieszkał w lesie i jadł, co popadnie. Stracił
mowę, może już na zawsze. Ale można się z nim porozumieć.
A zanim pani Katarzyna zdążyła odpowiedzieć cokolwiek, Franciszka spojrzała na
teściową i dodała z naciskiem:
- Zostanie z nami.
***
Przez pierwsze dni Witia Sidorowicz przede wszystkim jadł. Mięso, kartofle, mleko,
kaszę, skwarki, śmietanę, rzepę, kiszone ogórki, marchew, jabłka, kapustę. Smażone,
duszone, pieczone. Zupy, kotlety, ciasta. Cokolwiek widział, natychmiast dostawał apetytu,
cokolwiek dostał, zmiatał do czysta.
Wzbudzało to współczucie wszystkich, zwłaszcza kucharki Finy, która nieustannie
podtykała mu co smaczniejsze kąski.
- Jaki chudziaczek biedny! - rozczulała się. - Musiał być bardzo wygłodzony, taki
marniutki przecież. Taki marniutki!
Użalała się nad chłopcem Franciszka, pan Michał, dziewczyny służebne i w ogóle
wszyscy w Kalinówce. Witia był bardzo drobnej budowy, a teraz, po tygodniach wędrówki
nie wiadomo gdzie i jak, wydawał się jeszcze mniejszy, nawet pani Katarzyna Kalinowska
nie szczędziła swojej uwagi małemu, choć początkowo nie była zachwycona jego pobytem
we dworze.
- Nawet dwunastu aniołów nie zapanuje nad tym dzikusem - wieszczyła.
Witia Sidorowicz był bowiem nadal piekielnym Witią, którego pomysłów i psot nie
sposób było przewiedzieć, a należało się obawiać.
Jednakże jego pierwszej psocie jako mieszkańca Kalinówki winny był kto inny.
Zawiniła kucharka Serafina, pojąc dziecko sokiem z malin i wiśni. Właściwie był to już sok
mocno uszlachetniony, po którego zażyciu Witia padł nagle na podłogę w kuchni zupełnie
nieprzytomny.
- Czyś ty zdumiała, Fina?! - krzyczała starsza pani i tłukła laską o podłogę. - Rozum
ci myszy wyjadły?! Chcesz zabić dzieciaka?
Kucharka tłumaczyła się, że miała jak najlepsze intencje. Witia nade wszystko lubił
słodkości, a nie miała akurat niczego innego pod ręką.
Chłopiec leżał nieprzytomny przez długi czas, w nocy rzucał się, wymiotował,
majaczył. Przyczynił wszystkim wiele zmartwienia, czuwali przy nim na zmianę, modląc się
i płacząc, ponieważ wyglądało na to, że tak silne zatrucie może się skończyć tylko w jeden
sposób. Pani Katarzyna kazała nawet naszykować gromnicę, aby ja włożyć w rączki
umierajÄ…cego.
Drugiego dnia, koło południa, zanim jeszcze przyjechał wezwany z miasta doktor,
Witia obudził się nagle całkiem zdrowy, choć nieco oszołomiony. Domownicy głośno
dziękowali Panu Bogu za łaskę, a starsza pani Katarzyna wycałowała dziecko z
wdzięczności, że nie umarł pod jej dachem.
Wydarzenie to miało jeden dobry skutek. Witia Sidorowicz nie miał od tamtego dnia
ochoty na próbowanie czegokolwiek, co pachniało alkoholem. Nie pił, nie próbował, na sam
zapach alkoholu uciekał i nie dał się namówić na skosztowanie wina czy wódki nawet i dużo
pózniej, kiedy był już znacznie starszy.
Poza tym jednym objawem, Witia Sidorowicz pozostał piekielnym Witią. Wszędzie
go było pełno, albo niespodziewanie znikał na długi czas, nie mówiąc, gdzie i po co się
wybrał. Biegał i chodził tam, gdzie inni nie śmieli się nawet zbliżyć. Był duchem zupełnie
wolnym, absolutnie nie nadającym się do krępowania i takie warunki urządzono mu w Ka-
linówce. Witia mógł robić, co i gdzie chciał, nikt go nie pouczał, nie zaganiał i nie prawił
kazań. Nie wymagano od chłopca pomocy w gospodarstwie czy domu, Witia nie oczekiwał
od nikogo bezpośredniej opieki. Pan Michał kazał dla chłopca wyszykować pokój
zajmowany dawniej przez Stasia, ale Sidorowicz mało z niego korzystał. Kiedy potrzebował
odpoczynku, kładł się i zasypiał tam, gdzie akurat się znajdował - na sianie w stodole, na
ławce w swoim pokoju, na podłodze w salonie. Aóżko okazało się meblem najrzadziej przez
niego używanym.
Wszyscy pamiętali, jakie straszne wydarzenia przeżył i na początku starali się w
niczym mu nie przeszkadzać. Pózniej przywykli do dziwactw i wyskoków. Witia wpadał do
domu, żeby coś zjeść, albo jadł to, co znalazł w spiżarni. Nikt go o nic nie pytał i nie
zmuszał, żeby cokolwiek robił.
- Chcę tylko wiedzieć, kiedy wróci - powiedział Kalinowski do Franciszki. -
Wytłumacz mu, żeby to sobie wbił do głowy. Jak powie, że wieczorem, to ma być
wieczorem, choćby się paliło, waliło. Jak się spózni, dom i spiżarnię zastanie zamknięte na
amen. Wtedy za karę wejdzie do tej drewnianej klatki na podwórzu, dla królików, i będzie
tam siedział całą noc. Nie będę za nim ganiał, żeby wymierzyć karę za złamanie słowa. Sam
jÄ… sobie zafunduje.
Nikt oczywiście nie wierzył w takie sposoby, nie takich grózb używał bezskutecznie
wobec syna pan Rafał Sidorowicz. Ale nieoczekiwanie metoda okazała się skuteczna.
Któregoś grudniowego ranka Franciszka znalazła chłopca śpiącego w klatce dla królików.
Wrócił poprzedniego wieczora na tyle pózno, że nie chciał budzić domowników, zagrzebał
się w sianie i spał do rana. Zamarzłby pewnie, gdyby nie Bunia. Stara wyżlica, pełna zawsze
filozoficznego spokoju, miała wiele wyrozumiałości dla małych dzieci, okazywała ją też
wobec Witii. Gdy Sidorowicz wracał spózniony i chodził spać w drewnianym kojcu na
króliki, wślizgiwała się tam leniwie i układała obok dziecka.
***
Witia cieszył się w Kalinówce niczym nieograniczoną swobodą. Mógł chodzić, gdzie
chciał i kiedy chciał, nikt go nie rozliczał z godzin spędzonych poza domem.
- Zgłodnieje, to przyjdzie - odpowiadała Franciszka, gdy czasem zastanawiano się,
czy nie rozpocząć poszukiwań.
Witia zawsze wracał. Przychodził, jadł ile dał rady, kręcił się trochę po domu, po
pomieszczeniach gospodarskich i znowu gdzieś znikał. Posiadał przedziwną umiejętność
zapadania się pod ziemię. W tej samej chwili, zdawało się, był w stodole, w stajni albo przy
studni, i jednocześnie już na polu, daleko za dworem.
Tylko do ognia Witia nigdy nie podchodził. W kuchni trzymał się jak najdalej od [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl