• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    wspólnikiem mizantropów... Tyle że serwisy informacyjne są też oknem na świat i potrafią
    czasem ciskać w ciebie raniącymi i niebezpiecznymi obrazami. I właśnie tak było tym razem.
    To, co Matías zobaczyÅ‚ na niewielkim ekranie, zapoczÄ…tkowaÅ‚o Å‚aÅ„cuch koszmarnych
    zdarzeń, które o mało co zniszczyłyby mu życie. A tym, co zobaczył, była delikatna i
    pomarszczona twarz staruszka.
    - O, cholera! - krzyknął taksówkarz, podskoczywszy na stołku. Tak, tak, on znał tę
    twarz starego gryzonia, tego bezzębnego i bezbronnego zająca.
    - No, cholera, to on, to on, ten stary z ulicy Almansa! - powiedział głośno, wzburzony
    i zszokowany.
    Luzbella zdziwiona zerknęła na niego zza baru. Widząc jego zainteresowanie,
    pogłośniła pilotem dzwięk w odbiorniku.
    NazywaÅ‚ siÄ™ Felipe Varela. Tak wÅ‚aÅ›nie powiedziaÅ‚ dziennikarz. Matías nie znaÅ‚
    nazwiska staruszka, ale był pewien, że to właśnie on wsiadł do jego taksówki poprzedniej
    nocy na ulicy Almansa. Tej twarzy nie dało się pomylić z żadną inną, a to za sprawą
    posiniałej plamy, którą starzec miał na policzku - coś, jakby znamię w kształcie półksiężyca.
    Tak, zaledwie dwadzieścia cztery godziny wcześniej zawiózł go na izbę przyjęć do szpitala
    San Felipe! Nawet trochę z nim porozmawiał, bo staruszek zle się czuł i był wystraszony.
    Kręciło mu się w głowie, więc taksówkarz odprowadził go do drzwi szpitala. Teraz nie mógł
    w to uwierzyć.
    - To niemożliwe... Zawiozłem tego faceta wczoraj na izbę przyjęć i miał się dobrze...
    To znaczy był żywy - przerażony wybełkotał bez ładu i składu.
    A teraz nie żył. Został zamordowany. Cholera, zabili go. Teraz prezenter wyjaśniał, że
    staruszka znaleziono w jego mieszkaniu, już martwego, z zastygłym uśmiechem na twarzy.
    Biedny dziadek był następną ofiarą mordercy szczęścia. Matiasowi nie mieściło się to w
    głowie.. I pomyśleć, że zawiózł go do San Felipe! Tylko tego brakowało. Ze wszystkich
    szpitali w Madrycie pojechali dokładnie tam, do miejsca kazni Rity. Jaki straszliwy zbieg
    okoliczności. Poczuł, jak zimna dłoń ciemności ociera się o jego plecy, i zadrżał.
    - Wczoraj miał się dobrze... Wczoraj miał się dobrze... - powtórzył, nie wierząc
    własnym oczom.
    - Vulnerant omnes, ultima necat - wymamrotał poważny i szorstki głos gdzieś obok.
    Wszystkie raniÄ…, ostatnia zabija.
    Matías aż podskoczyÅ‚, tak że nieomal spadÅ‚ ze stoÅ‚ka. OszoÅ‚omiony z zaskoczenia
    zwrócił się w stronę Aebskiej, bo to właśnie ona przemówiła. Ale kobiecina obojętnie topiła
    wzrok w swoim kieliszku.
    - Godziny... - wyszeptaÅ‚ Matías, wystraszony. - Odpowiedz brzmi: godziny.
    Aebska łypnęła na niego. Jej cienkie i zwiędłe wargi zacisnęły się w malutki,
    niewesoły uśmieszek.
    - Ejże! Widzę, że znasz tę klasyczną zagadkę. Tak, godziny. Nieuchronny koniec. Po
    co tyle zamieszania wokół śmierci jakiegoś staruszka? Takie jest życie.
    Taksówkarz zamknął oczy i przytrzymał się krawędzi lady, bo Oasis zaczął wirować
    wokół niego.  Wszystkie ranią, ostatnia zabija , tak mawiała Rita. Było to jedno z jej
    ulubionych powiedzeń. Zwłaszcza po tym, jak stwierdzono u niej nowotwór.
    - To zbyt wiele zbiegów okoliczności - wymamrotał, kręciło mu się w głowie i
    zbierało na wymioty. - Wczoraj wiozłem tego człowieka, a dziś widzę, że go zamordowali... I
    pojechaliśmy do San Felipe, tam gdzie zmarła moja żona... a teraz pani mówi to samo, co
    mawiała Rita, jak była bardzo chora...
    Aebska siorbnęła łyk swojego wina i zmarszczyła czoło:
    - Kiedy zmarła twoja żona?
    - Półtora... Półtora miesiÄ…ca temu - wymamrotaÅ‚ Matías? zaciÅ›niÄ™tym gardÅ‚em, bo
    słowa drapały go w krtań.
    - Rozumiem. Przykro mi - skomentowała Aebska.
    Powiedziała to bez żadnego gestu, dramatyzowania, z rzadką dla siebie
    autentycznością. Jakby naprawdę zrobiło jej się przykro. Jakby nie było to coś, co po prostu
    zwykło się mawiać, tylko propozycja zawarcia wspólnoty: słuchaj, wiem, co to cierpienie, i
    mogÄ™ ci potowarzyszyć przez parÄ™ sekund twej drogi. Matías mruknÄ…Å‚ coÅ›, wystraszony
    własną słabością i tą iskierką bliskości, którą właśnie poczuł wobec Aebskiej, i wzmógł
    czujność. Pamiętaj, to alkoholiczka, powiedział do siebie. Pamiętaj, nie można ufać pijakom i
    ich sentymentalnym wyznaniom. Tak jak jego matce, gdy go tuliła i zasypywała jego policzki
    mokrymi pocałunkami o zapachu taniego ginu. Nawet jej łzy cuchnęły alkoholem. Nagła
    złość odrzuciła go od barowej towarzyszki. Przeklęte stare pijaczki! Jak przyjdzie co do
    czego, to wszystkie są takie same, nawet jeśli tak dobrze kryją objawy pijaństwa jak Aebska.
    Ale wtedy, gdy taksówkarz już zdołał złapać do niej dystans, ona znów przemówiła.
    - A propos tego, co mówisz o zbiegach okoliczności, to musisz wiedzieć, że są one
    bardzo pospolite. To coś tak powszedniego, że zajmowali się tym nawet naukowcy.
    Matías uniósÅ‚ brwi, mimowolnie zainteresowany.
    - Tak jak w przypadku prawa Kammerera, na przykład... To prawo postuluje, że gdy
    występuje jakiś zbieg okoliczności, to pojawia się ich o wiele więcej. Mówiąc krótko:
    koincydencje koincydują. Ale ty nawet nie wiesz, kim był Kammerer... - dodała Aebska.
    - Nie.
    - Nie, pewnie. To oczywiste.
    OÅ›wiecony koncepcjÄ… koincydujÄ…cych koincydencji Matías zapomniaÅ‚ o swoim
    postanowieniu, żeby nie ufać tej kobiecie. Siedział cicho w oczekiwaniu, aż powie coś więcej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl