• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    wychodzącego na podwórzec mógłby zobaczyć jego manipulacje.
    Wrócił do sieni i wszedł na schody.
    Na parterze drzwi jakiegoÅ› sklepu.
    Pierwsze piętro. Dwoje drzwi.
    Na jednym z nich duży szyld:
    AVAXARA
    Co to może być  Avaxara"? - pomyślał detektyw. - Nigdy nie słyszałem takiej nazwy...
    Spod drzwi prószyło się światło. Doszły go jakieś ożywione głosy. Detektyw przycisnął ucho do
    drzwi. Słyszał coraz wyrazniej...
    - A, Å‚otry!
    Czy jednak Å‚otry?
    Słyszał słowa - ale cóż z tego; nie rozumiał ich sensu.
    Jutro? Na policjÄ™? Nazwiska: Very... De Vadatte...
    I w końcu po długiej przemowie wygłoszonej płomiennie przez tegoż Very, która zresztą mile
    połaskotała jego ambicję, bo była jego rehabilitacją - usłyszał wyraznie:
    - ProszÄ™ do telefonu pana Robert-Robert...
    - 63 -
    - Jestem! - rzekł wtedy detektyw, starając się nadać swemu głosowi barwę chłodną, barwę władzy,
    barwę, jaka przysługuje głosowi detektywa, który jednak odkrył przestępców...
    I gdy niema cisza zaległa za drzwiami, powtórzył:
    - Jestem... Niechże panowie otworzą mi drzwi...
    Zmiech zbrodniarzy.
    - A nie mówiłem? - zapytał dyrektor de Vadatte.
    - Wspaniały efekt! - mruknął Alfred Very i miał taką minę, jakby chciał wybuchnąć śmiechem.
    Zawiesił słuchawkę i podszedł do drzwi.
    Przekręcił klucz.
    Odskoczyła klamka.
    Drzwi otworzyły się. Wszedł detektyw.
    - Proszę bardzo - zaprosił go gestem Very. Spojrzenie detektywa szybko obiegło zebranych... Ten
    młody - to on, Very. Ten gruby, łysy - to de Vadatte... I dwaj panowie w średnim wieku...
    - Przepraszam - rzekł lodowato detektyw - jeżeli przyszedłem o kilka minut za wcześnie...
    - Nie szkodzi - odrzekł uprzejmie pan Very i naprawdę z trudem powstrzymywał się od śmiechu.
    Czemu ten detektyw jest taki poważny? Taki cmentarnie lodowaty?
    - Pan pozwoli, że się przedstawię: jestem Alfred Very. Panowie pozwolą: pan dyrektor de Vadatte...
    pan Riderot starszy... pan Riderot młodszy - pan Robert-Robert, detektyw...
    Panowie skłonili się w milczeniu.
    Detektyw odkłonił się chłodno.
    - Niech pan raczy usiąść - rzekł pan Riderot starszy.
    Wskazał uprzejmie ręką na fotel.
    Detektyw usiadł, nie spuszczając oka z pana Very. Czy ten łajdak zdoła się powstrzymać od
    śmiechu? Co to wszystko znaczy?
    Takich min jeszcze nigdy nie widział wchodząc do odkrytej przez siebie jamy zbrodniarzy!
    Zbrodniarzy... To nie byli zbrodniarze! To byli mili, pogodni ludzie... Zdawało by się, że nie mają nic
    na sumieniu, że są zgoła niewinni... A jak bardzo sympatyczny jest ten dyrektor de Vadatte.
    I nie była to wcale jama. Był to bardzo duży, jasny pokój, wesoło oświetlony, urządzony jak biuro.
    Szafy pod sufit, biurka, telefon...
    Na jednym z biurek flaszki z  Asti spumante" i niedopite kieliszki...
    Co to jest?
    I jeszcze ten szyld na drzwiach...  Avaxara"...
    - Chociaż przyszedłem dobrowolnie - zaczął detektyw - nie czekając na zaszczytne zaproszenie
    szanownych panów, sądzę. że to nie zmieni zamiaru panów objaśnienia mi tej sprawy, a raczej -
    poprawił się - tych nielicznych szczegółów, które mi jeszcze nie są znane...
    - Z miłą chęcią wyjaśnimy wszystko - rzekł Very - ale pod warunkiem...
    - Pan stawia warunki? - detektyw aż podniósł się na krześle.
    To było oburzające! Very, przestępca, wykryty przez detektywa, stawia warunki!
    Ale stało się coś jeszcze więcej oburzającego... Alfred Very walczył długo i zwycięsko... Już był na
    najlepszej drodze ułożenia swej twarzy w spokojny i poważny wyraz, jak przystało w tej osobliwej
    chwili -ale gdy Robert-Robert rzekł głosem pełnym oburzenia, zdziwienia i cmentarnie lodowatej głębi:
     Pan stawia warunki?" - Very nie mógł się już opanować i... roześmiał się.
    Roześmiał się - nie, to mało! Very parsknął, zapiał, w końcu opadł w fotel i trząsł się tam, trzymając
    się za brzuch i wył, a łzy zaczynały mu spływać do oczu.
    Detektyw zerwał się oburzony do głębi tym śmiechem zbrodniarza.
    Już miał na ustach miażdżące słowa, słowa władzy, gdy nagle...
    Nagle ujrzał, że miła, dobra twarz dyrektora de Vadatte zaczyna się dziwnie kurczyć, układa się w
    jakieś wzgórki, fałdy, czerwienieje aż po czubek łysiny... i usłyszał podejrzany, świszczący odgłos,
    - 64 -
    który wkrótce przeszedł w serdeczny śmiech, wstrząsając pokładami tłuszczu poważnego, miłego
    człowieka, piątej ofiary! Tej, która miała być najtragiczniejsza!...
    I dwaj bracia Riderot zaczęli się kurczyć i za chwilę było -słychać w pokoju tylko śmiech - parskania,
    głębokie łapanie oddechu, westchnienia, jakieś pojęki i świsty... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl