• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    losowo wybranych.
    - Ajak właściwie na to wpadłaś? - zapytał tonem, który, w je-
    go mniemaniu, brzmiał czule. Ale osiągnął tylko tyle, że zrobi-
    Å‚o mi siÄ™ jeszcze bardziej niedobrze. - To znaczy, o tej barierce?
    I klaksonie? Tego nie było w gazetach.
    - Skąd wiedziałam? - Odsunęłam głowę z zasięgu jego dlo-
    ni. - Oni mi powiedzieli.
    Wydawał się trochę urażony moim gestem.
    12 - Kraksa w górach 177
    - Oni ci powiedzieli? Co masz na myśli?
    - Carrie. I Josh, i Felicja, i Mark. Ludzie, których zabiłeś.
    Uraza zniknęła z jego twarzy. Zmieszanie ustąpiło miejsca
    zdziwieniu, a następnie wyrazowi cynizmu, a to wszystko sta-
    Å‚o siÄ™ w ciÄ…gu paru sekund.
    - Och - zaśmiał się cicho. - Zgadza się. Duchy. Już przed-
    tem próbowałaś mnie przed nimi ostrzec, prawda? W tym sa-
    mym miejscu.
    - Zmiej się, ile chcesz - powiedziałam. - Ale prawda jest
    taka, Michael, że oni próbowałi cię od jakiegoś czasu zabić.
    A po tym numerze, jaki wyciÄ…Å‚eÅ› z ramblerem, zaczynam siÄ™
    poważnie zastanawiać, czy im na to nie pozwolić.
    Przestał się śmiać.
    - Suze, dajmy sobie spokój z tą twoją dziwaczną fiksacją na
    punkcie świata duchów. Mówiłem ci już: dzisiaj to był wypa-
    dek. Nie ty miałaś siedzieć w tym samochodzie. Miałaś jechać
    ze mną. To Brad był tym, który miał zginąć, nie ty.
    - A co z Dawidem? - zapytałam. - Moim młodszym bra-
    tem? On ma dwanaście lat, Michael. Był w tym samochodzie.
    Chciałeś, żeby on też zginął? I Jake? Pewnie rozwoził pizzę
    tamtej nocy, kiedy twoja siostra miała wypadek. Czy powinien
    umrzeć z powodu tego, co jej się stało? A moja przyjaciółka
    Gina? Przypuszczam, że ona także zasługuje na śmierć, mimo
    że nigdy nie była na przyjęciu w dolinie.
    Twarz Michaela wydawała się biała na tle skrawków nieba
    widocznego przez szybÄ™ za jego plecami.
    - Nie chciałem, żeby komuś stała się krzywda - powiedział
    dziwnie bezbarwnym głosem. - Nikomu, z wyjątkiem, oczy-
    wiście, winnego.
    - No, to nie wykonałeś za dobrej roboty - powiedziałam. -
    W gruncie rzeczy spieprzyłeś wszystko. Naprawdę sknociłeś.
    A wiesz, dlaczego?
    SiP AScarlett
    178
    Jego oczy za szkłami okularów zwęziły się.
    - Wydaje mi się, że zaczynam się domyślać.
    - Ponieważ próbowałeś zabić kilka osób, które są mi bliskie.
    - Przełknęłam. Coś twardego, bolesnego, rosło mi w gardle. -
    I dlatego, Michael, to się musi skończyć. Tutaj. Teraz.
    Patrzył na mnie, mrużąc oczy.
    - To się skończy, zgadza się. Możesz mi wierzyć.
    Wiedziałam, do czego zmierza. Niemal się roześmiałam.
    Gdyby nie to bolesne coÅ› w moim gardle, pewnie bym wybu-
    chła śmiechem.
    - Michael, nawet nie próbuj. Nie masz pojęcia, z kim zaczy-
    nasz.
    - Nie - powiedział Michael cicho. - Chyba nie, prawda?
    Myślałem, ze jesteś inna. Myślałem, że ty, jedyna z ludzi
    w szkole, będziesz w stanie spojrzeć na to z mojego punktu
    widzenia. Ale teraz przekonałem się, zejesteś takajak wszy-
    scy.
    - Nie masz zielonego pojęcia, jak bardzo chciałabym, żeby
    tak było.
    - Przykro mi, Suze. - Michael odpiÄ…Å‚ pas. - NaprawdÄ™ my-
    ślałem, że ty ija moglibyśmy zostać... cóż, chociażby przyja-
    ciółmi. Odnoszę jednak wrażenie, że nie aprobujesz tego, co
    zrobiłem. Mimo że nikt, absolutnie nikt, nie żałowałby tych
    ludzi. Oni tylko marnowali przestrzeń, Suze. Nie wnieśliby
    niczego istotnego. Popatrz na Brada. Czy to byłaby tragedia,
    gdyby po prostu przestał istnieć?
    - Owszem - powiedziałam. - Dla jego ojca.
    Michael wzruszył ramionami.
    - No, może. Mimo to uważam, że świat byłby lepszym miej-
    scem bez Joshów Saundersów i Bradów Ackermanów. -
    Uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było ciepła. - Widzę
    jednak, że się ze mną nie zgadzasz. A nawet mam wrażenie, że
    179
    rozważasz możliwość powstrzymania mnie. Nie mogę na to
    pozwolić.
    -Więc co zamierzasz zrobić? - Spojrzałam na niego z ironią.
    - Zabić mnie?
    - Nie chcÄ™ tego. Wierz mi.
    A potem zaczął wyłamywać sobie palce, co wywarło na mnie
    dość niesamowite wrażenie. Pomijająciakt, że wyłamywanie
    sobie palców przy kimś w ogóle jest dziwne, było to tym bar-
    dziej niepokojące, że zwróciło moją uwagę na duże dłonie
    Michaela, połączone w dodatku z wybitnie muskularnymi,
    żylastymi ramionami. Nie jestem delikatnym kwiatuszkiem,
    ale takie dłonie, w połączeniu z takimi ramionami, mogły wy-
    rządzić takiej dziewczynie jakja poważną szkodę.
    - Wydaje mi się jednak, że nie dałaś mi wyboru, prawda?
    Och, pewnie. Winna jest ofiara, jakżeby inaczej?
    Nie wiem, czy powiedziałam te słowa głośno, czy tylko po-
    myślałam, wiem tyłko, ze brzmiały:  Teraz jest odpowiedni
    moment, żeby zjawili się Josh i jego przyjaciele" i że w chwilę
    pózniej, od strony pasażera pojawili się Josh Saunders, Carrie
    Whitman, Mark Pulsford i Felicja Bruce.
    Stali przez moment, mrugając, jakby nie byłi pewni, co się
    stało. A potem popatrzyli na chłopaka za kierownicą.
    I właśnie wtedy rozpętało się piekło.
    18
    zy tak właśnie miało się to odbyć według moich planów?
    Nie wiem. W pokoju Przyćmionego z pewnością na
    C
    moment ogarnęła mnie straszliwa wściekłość. To na jej skrzy-
    180
    dłach, a nie na rowerze, gnałam w dolinę i to wściekłość ka-
    zała mi wydać ćwierćdolarówkę na telefon i zadzwonić do
    Michaela.
    Ta wściekłość złagodniała trochę podczas rozmowy z matką
    Michaela. Tak, jest mordercą. Tak, próbował zabić mnie i gro-
    madkę ludzi, którzy byli mi bliscy.
    Ale miał matkc. Matkę, która kochała go na tyle, żeby cie-
    szyć się z powodu telefonu od dziewczyny. Być może pierw-
    szego w jego życiu.
    A jednak wsiadłam z nim do samochodu. Kazałam zawiezć
    się do punktu, mimo że wiedziałam, co go tam czeka. I zmusi-
    łam go, żeby się przyznał. Do wszystkiego. Na głos.
    A potem ich wezwałam. Nie ma co do tego wątpliwości.
    Wezwałam Anioły z RLS. A kiedy się zjawiły, spokojnie wysiad-
    Å‚am z samochodu.
    Zgadza się. Usunęłam się z drogi. I pozwoliłam im zrobić to,
    co pragnęły zrobić od dłuższego czasu... Od chwili śmierci.
    Nie, nie jestem z siebie dumna. I nie mogę powiedzieć, że
    stałam, przyglądając się temu, co się dzieje, z zadowoleniem.
    Kiedy odpięty przez Michaela pas owinął się znienacka wokół
    jego szyi, a fotel zaczął nieubłaganie zbliżać się do kierownicy,
    miażdżąc mu nogi, nie czułam satysfakcji.
    Zupełnie odwrotnie niż Anioły.
    Miały swoje powody. Bardzo się rozwinęly, jeśli chodzi
    o umiejętności telekinetyczne. Nie bawiły się już wodorosta-
    mi ani nie niszczyły świątecznych dekoracji. Wspólnie miały
    dość siły, żeby włączyć światła samochodu i uruchomić wycie-
    raczki. Przez zamknięte okna dobiegał ryk radia. Britney Spe-
    ars wypłakiwała swoje serdeczne żale, podczas gdy Michael
    Meducci usiłował zerwać pas ze swojej szyi. Wóz zaczął się
    kołysać, wewnątrz rozbłysło niesamowite światło, jakby na
    desce rozdzielczej zainstalowano halogeny.
    181
    Przez cały ten czas Anioły z RLS stały w upiornej ciszy, z rę-
    kami wyciągniętymi w stronę wozu i oczami utkwionymi
    w Michaelu. To znaczy, nawet jak na duchy wyglądały przera-
    żająco - otoczone nieziemską poświatą dziewczęta w długich,
    ozdobionych kwiatami sukniach i chłopcy w eleganckich gar-
    niturach. Zadrżałam, patrząc na nich, i to nie tylko z powodu
    zimnej bryzy wiejÄ…cej od morza.
    Przyznaję to niechętnie, ale to Britney Spears wyrwała mnie
    z transu. Jest dość przyjemna, ale umrzeć, słuchając jej? To mi
    się wydawało zbyt okrutne.
    No i była jeszcze nieszczęsna pani Meducci. Straciła już jed- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl