• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    żony. Rozważał nawet, czy pod stołem jej nie
    kopnąć.
    Owen zaś uprzejmie słuchała i potakiwała. Tully wyobrażał
    sobie, że tak samo słucha swych pacjentów, zwłaszcza tych
    najbardziej narcystycznych. No ale z drugiej strony, czy jest
    ktoś bardziej skoncentrowany na sobie niż nastolatek?
    Dopiero kiedy zjadł dwa kawałki pizzy - jeden jego ulubionej
    supremę i drugi pepperoni - uprzytomnił sobie, że Gwen jakimś
    cudem odgadła ich gusty. Jeśli chodzi o niego, to było
    zrozumiałe, gdyż chodzili razem na pizzę. Ale czy kiedykolwiek
    wspominał, co lubi Emma? Czy to przypadek, że Gwen wybrała
    pepperoni? W końcu pepperoni lubi wiele osób.
    Gwen uśmiechała się do Emmy. Mój Boże, ta kobieta ma
    wspaniały uśmiech. Marszczy odrobinę jej nos i podkreśla
    maleńkie piegi. A jednak tego dnia ten uśmiech był jakiś
    sztuczny. Oznajmiła, że właśnie wraca od Maggie.
    - I jak ona się czuje? - zapytał.
    - Potem ci powiem - odparła szybko. Wyraznie nie chciała o
    tym rozmawiać podczas kolacji ani w obecności Emmy.
    Spytała za to Emmę o pantofelki bez pięt, które tradycyjnie
    noszą druhny. Tully uznał, że jest cierpiętnicą, choć całkiem
    dobrze udawała zainteresowanie.
    Wtedy właśnie doszedł do wniosku, że to nie przez przypadek
    Gwen przyniosła ich ulubioną pizzę. Gwen jest psychologiem,
    na Boga, a psycholog niczego nie zgaduje. Wszystkie
    wcześniejsze pytania Emmy na temat jego i Caroline obudziły w
    nim nostalgię. Gwen, która przyszła z ich ulubioną pizzą,
    przypomniała mu, że kiedyś Caroline kupowała mu jego
    ulubione żelkd. Nigdy nie był pewien, czy robiła to, ponieważ
    jej na nim zależało, czy chciała wzbudzić zazdrość w swoim
    byłym chłopaku. Motywy Caroline nigdy nie były do końca
    jasne i jednoznaczne.
    - Zaprosili ponad dwie setki gości - oznajmiła Emma, jakby to
    był jakiś konkurs.
    Tully pomyślał, że Caroline niewiele się zmieniła.
    Przypuszczalnie chce zrobić wrażenie na kolegach i znajomych.
    Nieraz zastanawiał się podczas ich małżeństwa, czy żałowała, że
    za niego wyszła. Zwłaszcza kiedy zaczął pracować w biurze FBI
    w Cleveland. Nie był ważniakiem ze stolicy, o którym trąbią w
    wieczornych
    wiadomościach, i nie rozwiązywał sprawy Unabombera czy
    snajperów z Beltway, nie brał nawet udziału w przeczesywaniu
    lasów w poszukiwaniu Erica Rudolpha.
    Caroline, niezależnie od swych sukcesów - była w końcu
    szefową ważnej agencji reklamowej - wciąż zdawała się szukać
    kogoÅ› albo czegoÅ›, co jeszcze doda jej znaczenia. Jestem
    niesprawiedliwy, pomyślał Tully. Może naprawdę kocha tego
    swojego VIP-a. Uświadomił sobie, że poza pewną nostalgią nie
    ma już poczucia straty, jakie towarzyszyło mu w pierwszych
    dniach po rozwodzie. Nie pamiętał nawet, kiedy zniknęło. Aż
    do tej chwili nie wiedział, że zanikło zupełnie. Ale już nie
    cierpiał i to było ważne.
    W końcu Emma zrobiła dość długą przerwę, żeby nabrać
    powietrza, i Gwen mogła się wtrącić. Kiedy Tully zaczął znowu
    przysłuchiwać się ich wymianie zdań, nie wierzył własnym
    uszom. Od różowych sukien ślub-nych i pantofli bez pięt
    przeszły do opowieści Gwen o wydziale projektowania odzieży
    na Uniwersytecie Nowojorskim.
    Boże, on kocha tę kobietę. Nagle poczuł jakiś skurcz w żołądku.
    To był wieczór objawień. Dotąd nie zdawał sobie sprawy, jak
    bardzo zależy mu na Gwen, a może nawet, jak bardzo ją kocha.
    Usiadł wygodnie i przyglądał się Emmie i Gwen. Chyba
    zapomniały, że on znajduje się w tym samym pokoju, a co
    więcej, siedzi przy tym samym stole. Harvey położył mu ufnie
    łeb na kolanie. Tully go poklepał. Więz między nimi umacniała
    się, kiedy zostali odrzuceni przez ich panie. Choć szczerze
    mówiąc, Harveyowi chodziło o kawałek pizzy.
    Rozmowę przerwała im komórka Emmy. Emma sięgnęła po
    telefon, lecz nie od razu odebrała.
     To Andrea. Mamy napisać pracę na anglika.
    Tully natychmiast zrozumiał, że to wymówka. Prawdopodobnie
    zaplanowały z Andreą tę przerwę, a raczej ucieczkę. Mimo to
    Emma czekała na pozwolenie ojca. I miała minę...
    przepraszającą, a może nawet odrobinę smutną. Jego córka
    zaskoczyła samą siebie, bo dobrze się czuła w towarzystwie
    Gwen.
     Idz!  Machnął ręką, pozwalając jej wstać od stołu.
     To nie potrwa długo- powiedziała Emma do Gwen. Tully
    odczekał, aż córka zniknie w sypialni.
     Ona cię lubi. - Wiedział, że mówi, jakby sam miał naście lat.
     Czy to ważne?
    Nie takiej reakcji się spodziewał. Oczywiście, że to ważne, a
    jednak na chwilę zamilkł. Najwyrazniej Gwen
    nie to chciała usłyszeć.
    - Czy to zle, że cieszyłbym się, gdyby dwie najważniejsze
    kobiety w moim życiu darzyły się sympatią?
    - A gdybyśmy się nie polubiły?
    Dobre pytanie. Uzasadnione. A on nawet go sobie nie zadał.
    - Przepraszam - rzekła półgłosem, nie dając mu szansy na
    odpowiedz. Oparła łokcie na stole, wsparła brodę na rękach.
    Wyglądała na przemęczoną. - Mówią, że Maggie i Cunningham
    zarazili siÄ™ wirusem.
    - Więc to nie wąglik ani rycyna? - Uznał, że to dobra
    wiadomość, ale Gwen miała dość przerażoną minę.
    - To ebola.
    - Jezu! Jak to możliwe? Skąd się tu wzięła? Ebola nie występuje
    w Stanach.
    Gwen wzruszyła ramionami.
    - Był jeden przypadek, tutaj, w Reston. W latach
    osiemdziesiątych. Rząd to zatuszował. Do prywatnego
    laboratorium przywieziono statkiem małpy. Zaczęły chorować,
    a potem zdychać. Ale to był 1989 rok. Prawie dwadzieścia lat
    temu.
    Tully uniósł brwi, zastanawiając się, skąd Gwen o tym wie.
    - Sprawdziłam to po wyjściu od Maggie - oznajmiła Gwen. - To
    był wirus ebola, ale nie przeniósł się na ludzi. Ebola reston, tak
    go nazwali. Nadają nazwy różnym odmianom wirusa od
    miejsca, gdzie występuje po raz pierwszy.
    - A Maggie i Cunningham? Czy to ebola reston?
    - Ebola zair.
    - Ten grozny?
    - NazywajÄ… go  wymiataczem".
    Tully się wzdrygnął. Gwen to zauważyła i odwróciła wzrok. Za
    pózno. Zobaczył strach w jej oczach. Potrząsnął papierowym
    talerzem z okruchami pizzy.
    - Ta informacja może pomóc odnalezć tego terrorystę. Jeśli nie
    podróżował do Afryki w ciągu ostatniego pół roku, musiał to
    mieć z jakiegoś laboratorium, może nawet rządowego czy
    uniwersyteckiego. Nie mógł sobie tego zamówić.
    Tully bębnił palcami po stole. Sytuacja jest gorsza, niż się
    spodziewał. To znaczy, że gość jest dużo bardziej
    niebezpieczny, niż uważał. Miał nie tylko motyw i okazję. Miał
    też dostęp.
    - Wąglik w 2001 - rzekł Tully, czekając, aż Gwen wróci do
    niego spojrzeniem. - Pamiętasz tę sprawę?
    - Niezbyt dobrze. Pamiętam, że listy wyglądały zwyczajnie i
    były wysłane pocztą. Jeden wylądował w biurze Toma Brokawa,
    kilka innych u kongresmanów. Tak? To było po 11 września.
    Byłam zbyt otępiała, żeby się tym przejąć.
    - Dwadzieścia dwa przypadki. Pięć śmiertelnych ofiar. Nikomu
    nie postawiono zarzutów, nikogo nie skazano.
    Tym razem Gwen uniosła brwi.
    - George Sloane, ten facet od analizy dokumentów, dzisiaj rano
    o tym wspomniał, wiec trochę poszperałem.
    Przestał bębnić palcami, podrapał się po brodzie i przekonał się,
    że zaciska zęby.
    - Jeden z podejrzanych był naukowcem - ciągnął. -Był kiedyś
    pracownikiem USAMRIID-u. Oskarżano go o kradzież próbek
    wąglika z laboratorium w Fort Detrick. - Przestraszył się tego,
    co powiedział. - Podejrzewam, że mają tam też ebolę.
    ROZDZIAA
    53
    Chicago [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl