• [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Wszystko dzwięczy jak należy.
     To schronisko stoi już sześćdziesiąt lat  powiedział Berg.  Nikt tam nigdy niczego podejrzanego
    nie odkrył.
     Nawet rozpaliliśmy ogień na kominie  ciągnął Boulain.  Ciąg jest dobry  i roześmiał się:  Jeśli
    ktoś się akurat schował do komina, to się biedak musiał uwędzić jak szynka!  Po czym Boulain dodał
    jeszcze, już poważnie:  W schronisku na Wielkim Baou nie było nikogo, chyba że jakiś duch!
    Przy tych słowach surowo popatrzył na Cezara.
    Johannot ze spuszczoną głową bawił się ołówkiem; machinalnie kręcił go w palcach. Wreszcie
    zwrócił się do Cezara, a w jego wzroku było więcej smutku niż niepokoju:
     Dzisiaj był straszny upał, może zdrzemnął się pan na chwilę, a potem to, co wam się śniło,
    wzięliście za rzeczywistość.
     Dobrze  powiedział Cezar wstając  w takim razie sam będę ich śledził.
    Przewyższał strażników wzrostem, twarz miał spokojną, pełną godności. Czy to możliwe, żeby aż tak
    mu się poplątało? Johannotowi zrobiło się go żal.
     Ufam panu, Cezarze  powiedział. Pozostali milczeli.
    Gdy stary wyszedł, Berg wzruszył ramionami.
     Szkoda  powiedział.  Niegłupi był człowiek.
    Tego wieczoru strażnicy zjedli swój obiad w znacznie gorszych humorach, niż się tego można było
    spodziewać.
    Cezar szedł na Paracole do Belli i Sebastiana. Spotkał ich pod lasem.
     Owce weszły już do zagrody  powiedział Sebastian.  Pozamykałem je. Ciebie nie było, a robiło
    się już ciemno.
     Doskonale. Nie miałeś z nimi kłopotu?
     Miałem.
    Cezar uśmiechnął się. Lubił szczerość tego małego dzikusa! Janek nigdy nie był taki; był bardziej
    zamknięty, nieśmiały. Zaczęli iść w stronę domu, Bella i Sebastian na przedzie, Cezar, swym równym
    i posuwistym krokiem, za nimi. Gdy byli nieco niżej, Sebastian odwrócił się i powiedział:
     Wiesz, Janek znowu zabierał Bellę.
     Wiem, ale pamiętam również o tym, o co cię prosiłem  odparł Cezar po prostu.  Zostaw mu
    Bellę, ona musi go pilnować.
    Sebastian zmarszczył nos.
     Nie wiem na pewno, ale zdaje mi się, że przechodzili przez Wielką Defiladę, a tego to ja już nie
    chcę.
    Cezar położył mu dłoń na ramieniu.
     Nie bój się  powiedział.
    Kłamał, aby go uspokoić. Ale czyż mógł postąpić inaczej? Szli dalej, pośród kęp tymianku, lawendy
    i rozmarynu, które pachniały silnie w wieczornym chłodzie. Bella przechodziła okrakiem karłowate
    krzaki i sztywne łodygi janowca. Gdy byli już blisko domu, Cezar przystanął.
     Sebastianie!
     Mmm?
     Zejdę do wioski, muszę pomówić z Wilhelmem. Zjedz kolację, połóż się i nie czekaj na mnie.
     Chcesz mu wszystko opowiedzieć?
     Tak.
    Sebastian popatrzył na Bellę. Pomyślał, że może doktor nie będzie jednak uważał, że powinna
    chodzić z Jankiem na te wyprawy...
     A o Belli mu powiesz?
     Przede wszystkim o niej mu powiem  rzekł Cezar.  Dobranoc, synku.
    Przy stole, siedząc z Jankiem i Norbertem, Sebastian nie odzywał się ani słowem. Słuchał. Mówili
    o ostatnim, wspaniałym wyczynie Belli i z tego dowiedział się, że Cezar nie powiedział mu prawdy.
    Rzucił na Bellę ponure spojrzenie: zwariowała czy co? Sama przecież nie pozwalała mu zapuszczać
    się do tej całej Wielkiej Defilady! I chłopiec poczuł znowu, jak suka popycha go głową i piersiami ku
    zagłębieniu w skale, potem ten potężny podmuch wiatru, taki dziwny, jakby zagubiony w jakiejś
    ogromnej, poprzedzającej burzę ciszy; i oto góry zaczynają się poruszać i iść ku niemu... a Bella zasłania
    nagle przed nim cały świat, chroni go własnym ciałem. Znowu ujrzał to wszystko w przerażającym
    wspomnieniu.
    Szeroko rozwartymi oczami wpatrywał się w Norberta i Janka. Nie zwracali na niego uwagi,
    rozmawiali o czymś, czego Sebastian nawet nie słuchał... Nie, Bella nie pójdzie więcej do Wielkiej
    Defilady. Jutro przedsięwezmie środki ostrożności...
    Cezar kończył jeść obiad w towarzystwie Angeliny i Wilhelma. Pod bacznym spojrzeniem Celestyny
    doktor wziął sobie jeszcze jedną porcję placka z poziomkami. Z tymi poziomkami, które Celestyna
    hodowała przez całe lato, troskliwie podlewając je co wieczór, i z których była słusznie dumna: przecież
    tylko ona w całym Zwiętym Marcinie posiadała ten skarb!
     Więc dziadek uważa, że strażnicy dziadkowi nie wierzą?  zapytał doktor.  Johannot też?
    Cezar pokręcił głową.
     Uważają, że albo zwariowałem, albo jestem już zbyt stary. Myślą, że bredzę od rzeczy.
    Doktor popatrzył uważnie na potężnego starca wypowiadającego te słowa. Nie miał najmniejszej
    wątpliwości: Cezar był zdrów na ciele i umyśle. Skoro mówił, że widział w schronisku jakiegoś
    człowieka, jakiegoś mężczyznę, który znikł w tajemniczy sposób  to nie należy temu wszystkiemu
    zaprzeczać, ale pomóc mu wykryć zagadkę!
     Najlepiej by było mieć schronisko na oku przez całą dobę  powiedział.
     Tak  przyznał Cezar.  I jeśli strażnicy tego nie zrobią, sam będę czuwał.
    Doktor, zatroskany, zapomniał zjeść swój deser, co rozgniewało Celestynę. Obrażona poszła do
    kuchni, do swoich zajęć, pozostawiając ich samych.
     Przy najbliższej okazji  odezwał się doktor  powiem parę słów prawdy temu Johannotowi.
     Swoją drogą  westchnęła Angelina  może byłoby najlepiej, gdyby dziadek po prostu wyrzucił
    tego Norberta za drzwi. Niech idzie do diabła! A z moim braciszkiem dziadek jest za delikatny. Jeśli
    dziadek chce, to ja z nim porozmawiam.
     Angelino, Janek jest podobny do waszej matki. Nie z twarzy, oczywiście... z twarzy to ty ją
    przypominasz. A on z charakteru. Zupełnie tak samo, gdy raz coś sobie nabiła do głowy, nie było sposobu
    jej wyperswadować... Byłem wobec niej zbyt twardy. Nie mogę teraz powtórzyć tego wobec Janka.
    Cicho i bardzo łagodnie Angelina nalegała:
     Można by mu przecież wytłumaczyć...
     Nie. Jeśli mu się powie, że ten jego Norbert to ladaco, Janek nie uwierzy. Jeśli tamtego wyrzucę
    z domu, Janek pójdzie z nim razem i... Bóg raczy wiedzieć, co się potem stanie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl