• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    nimi. Podniosłem kotwicę i kilka razy mocno ruszyłem wiosłami, dopływając do pomostu.
    Wysiedliśmy z Szymonem na pokryte rosą deski pomostu. Zeszliśmy na plażę. Nurkowie
    zdjęli już butle i usiedli na łodziach odwróconych dnami do góry.
    - I co? - zapytaliśmy chórem.
    - Ciekawie - mruknął Rafał.
    - Za mało danych - Piotr był bardziej sceptyczny. - Rzeczywiście widać tu coś w
    rodzaju zatopionej drewnianej platformy. Trudno ocenić, czy mamy tu prawdziwe osiedle
    palowe czy tylko resztki starych pomostów, a może po prostu porzucone bale drewna. Nie
    wiem. Moim zdaniem, trzeba kopać.
    Niechętnie zerknęliśmy na zagajnik.
    Teren był tam podmokły, pewnie nieprzyjemny do pracy.
    - Nie mamy pieniędzy na wynajęcie robotników - dodał Piotr, jakby czytając w
    naszych myślach.
    - Ile trzeba wykonać otworów sondażowych? - zapytałem.
    - Nie pytaj - Szymon zrezygnowany machnął ręką.
    - Problemem nie jest ilość dziur w ziemi - tłumaczył mi Piotr. - Czasem wystarczy
    jeden wykop, by uznać cały teren za interesujący. Każde badanie musimy wykonać zgodnie z
    kanonami sztuki archeologicznej. Czeka nas więc wiele roboty. Potem musimy właściwie
    ocenić ewentualne znaleziska.
    - Najczęściej jest tak, że ostatni wykop, zrobiony gdy wszyscy już mają dość i chętnie
    pojechaliby do domów, jest najciekawszy - opowiadał Szymon. - Przyjeżdżasz za rok i nic, a
    po kilku latach przybywa w to samo miejsce farciarz i robi na nim habilitacjÄ™.
    - Kwestia szczęścia - smutno pokiwał głową Rafał.
    - Miejsca do kopania wybieracie według własnego uznania? - upewniałem się.
    Archeolodzy spojrzeli na mnie podejrzliwie.
    - Tak - odparł Piotr.
    - W samochodzie mam dobry wykrywacz - zaproponowałem. - Pamiętasz, jak w
    kamiennym kręgu koło zródeł Drwęcy szukaliśmy śladów wikingów?
    - Z jakiej głębokości ściągasz sygnały? - dopytywał się Rafał.
    - W dobrych warunkach, przy odpowiedniej wilgotności gleby nawet ze stu
    pięćdziesięciu centymetrów - odpowiedziałem.
    - Powinno wystarczyć - ocenił Rafał.
    - Tak - Piotr przytaknął przeciągle, jednocześnie drapiąc się po brodzie. - Mamy
    rzeczywiście mniej niż pół metra nad poziom wody, a co pod spodem? Wody gruntowe?
    Bagno? Szlam? Sterta pali? Wykrywacz złapie sygnały z takiej głębokości i z takiego
    śmietniska? A co, jeśli osada palowa jest na większej głębokości albo nie ma tam żadnych
    znalezisk z metali, bo te wówczas były bardzo cenne i pilnowane przez naszych
    praprzodków?
    - Przynajmniej spróbujemy - Basia wzruszyła ramionami. - Nic nam to nie zaszkodzi.
    - Zgoda - Piotr skinął głową.
    Pobiegłem do samochodu po sprzęt. Musiałem najpierw wspiąć się ścieżką między
    domkami na parking. Otworzyłem klapę z tyłu i zacząłem wyjmować worek z wykrywaczem.
    Wtedy przez bramę hotelową wjechał ford, za którego kierownicą siedziała Pluvia. Ciekawie
    patrzyła na to co robię. Zatrzymała swój samochód obok Rosynanta.
    - Cześć! - przywitała mnie. - Gdzie wczoraj zniknąłeś?
    - Musiałem wyjść na spacer.
    - Samochodem? - zdziwiła się. - Twojego terenowca nie było na parkingu.
    - Wybacz, Pluvio, ale nie przedstawiłem ci tego czterokołowego obywatela -
    skłoniłem się w dworskim stylu. - Oto Rosynant, mój mechaniczny rumak i dzielny towarzysz
    w podróżach.
    - Aha - dziewczyna uśmiechnęła się. - Już rozumiem, masz w sobie coś z Don
    Kichota.
    - Często mam takie wrażenie, że walczę z wiatrakami.
    - Dobrze, porozmawiamy dziś na przejażdżce - przypomniała mi o spotkaniu. - Przed
    kolacjÄ….
    Uśmiechnęła się do mnie czarująco i weszła do hotelu.
    - Miła ta dziennikarka? - nagle usłyszałem za sobą dziewczęcy głos.
    - Urzekająca - przyznałem.
    - Nic pana nie zastanawia w jej zachowaniu?
    Przyjrzałem się Kasi, która założyła strój do konnej jazdy, a włosy spięła w kucyk.
    - Co masz na myśli?
    - No, to zainteresowanie panem...
    Zaraz spłoniła się jak pensjonarka zawstydzona, że tak bardzo ingeruje w prywatne
    życie dorosłych.
    - Nie rozumiem - zdziwiłem się. - Chyba nie jestem aż taki straszny?
    - No, nie - Kasia udała, że wycenia mnie jak rzymski patrycjusz przed kupnem
    niewolnika. - Nie o to mi chodzi.
    - To o co?
    - Nie obrazi siÄ™ pan?
    - Nie.
    - Ona jest taka ładna, ma taką ciekawą pracę, świetne ubrania, pewnie jest bogata, a
    pan... - zażenowana nie dokończyła.
    - Jestem zwykłym urzędnikiem, inspektorkiem z Warszawy? - domyśliłem się, co
    miała na myśli. - Obraziłem się - dodałem.
    - Obiecał pan...
    - Niczego nie obiecywałem! Robisz błąd typowy dla młodych ludzi. Oceniasz ludzi po
    wyglądzie, zasobności portfela, a tak naprawdę wcale mnie nie znasz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl