• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    Chwilę potem spadł na pas, złamał się na trzy części
    i natychmiast stanął w płomieniach...
     Boże  stęknął Galiński. Ilu ludzi jeszcze
    zginie? W imiÄ™ czego? Kto stoi za tymi wszystkimi
    tragediami?
    Przyśpieszył. Na dobre się rozpadało. Krople
    deszczu wściekle biły w przednią szybę. Ledwie
    widział drogę przed sobą. Zwolnił. Nie zabiję się
    tutaj, pomyślał. Przejechał przez dwa skrzyżowania,
    na trzecim zatrzymał się na światłach. Zaczął
    żałować, że ruszył się z domu. Powinien był jeszcze
    raz porozmawiać z Kaśką. Tylko po co? W niczym
    by mu nie pomogła, nie doradziłaby, co ma robić.
    Bóg jeden raczył wiedzieć, co. Albo i nawet on nie
    miał zielonego pojęcia.
    Sygnalizacja świetlna rozbłysła na zielono.
    Furgonetka przed nim ciągle jednak stała. Zatrąbił i
    w końcu ruszyła wolno. Jechał za nią przez dwieście
     trzysta metrów, a potem dodał gazu i wyprzedził.
    Zaparkował na jednokierunkowej wąskiej
    uliczce, obok wielkiego kubła na śmieci, z którego
    wysypywał się styropian. Wyłączył silnik i jeszcze
    przez dobre pięć minut siedział w samochodzie. Miał
    nadzieję, że przestanie padać. Nie przestało. Wysiadł
    z wozu i truchtem pokonał długość uliczki. Było mu
    zimno, deszcz zacinał w twarz, wbijał się do oczu.
    Do diabła z tym wszystkim.
    Teren, na którym stała piramida, został
    ogrodzony. Dookoła niej krążyli uzbrojeni strażnicy.
    Jeden z nich zauważył Galińskiego, ale nie wykonał
    żadnego znaku świadczącego o tym, że nie wolno
    podchodzić bliżej.
    Czubek budowli ginął w deszczu. Teraz zdawała
    się być jeszcze większa niż wtedy, kiedy ujrzał ją po
    raz pierwszy. Wielka, tajemnicza, cicha konstrukcja,
    której istnienie wykraczało poza logikę. Gdyby
    pokazać ją przypadkowemu turyście, w życiu nie
    pomyślałby, że wyrosła z ziemi niczym drzewo.
    Uznałby ją za jedną z atrakcji miasta. Pewno nawet
    nie okazałby zbytniego zaskoczenia. W końcu w
    Egipcie też są piramidy. I w Meksyku. To czemu by
    nie w Poznaniu?
    Oprócz strażników Galiński zaobserwował kilku
    reporterów telewizyjnych. Dostrzegł na mikrofonach
    logo CNN i BBC. Swoich reporterów miała także
    stacje rosyjska, niemiecka i włoska. Poza tym,
    żadnych gapiów.
    Moknąc coraz bardziej, ruszył w stronę
    zachodniej ściany budowli  tam, gdzie wcześniej
    dostrzegł płaskorzezby. Teraz, zalewane przez
    deszcz, były kompletnie niewidoczne. Nie potrafił
    nawet rozpoznać kształtów. Grunt pod jego stopami
    był tak miękki, że grzązł w nim po kostki. Breja
    zaczęła wlewać mu się do butów. Po co tu jestem?
    Czego tu szukam? Skarbów? Mumii? Grobowców?
    Zatrzymał się. Czy to możliwe? Czy przyczyna
    tego wszystkiego, co ostatnio się działo, znajdowała
    się we wnętrzu tej wielkiej piramidy? W tych starych,
    grubych murach? Jeszcze inna, bardziej natarczywa,
    myśl zelektryzowała Galińskiego. A jeśli ta
    przyczyna nie wtargnęła do środka przez przypadek?
    Może kierowała się jakimś własnym rozumem?
    Próbował odrzucić taką możliwość. Byłoby to zbyt
    fantastyczne, za bardzo przypominałoby science
    fiction. Chyba że w końcu wszystko, co się do tej
    pory wydarzyło, było równie nieprawdopodobne, a
    jednak się wydarzyło. Myśl ta nie przestawała go
    dręczyć.
    Ruszył z miejsca, stąpając cicho i czujnie, w
    obawie, że gwałtowniejszy ruch wyzwoli z jego
    wyobrazni kolejnÄ… falÄ™ strachu. Wtedy znowu
    rozdzwoniła się jego komórka. Jeśli to Kaczmarek,
    chyba urwę mu jaja... Ale to nie był wufeista, tylko
    doktor Maksymilian Płótniak z Wydziału Archeologii
    Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza.
     Proszę wybaczyć, że dopiero teraz dzwonię,
    ale mieliśmy urwanie głowy z tą nieszczęsną
    piramidą  powiedział. Coś zatrzeszczało w
    słuchawce. Po chwili Płótniak dodał:  Mam
    nadzieję, że nie ma pan mi tego za złe. Czy mógłby
    pan spotkać się ze mną jutro po południu?
    Galiński był zaskoczony, ale poczuł nieopisaną
    ulgę. A jednak facet żył. Wreszcie będzie mógł
    porozmawiać z kimś, kto jest w temacie. Kto bada tę
    budowlę i kto być może go wysłucha ze
    zrozumieniem.
     Oczywiście  odparł.  Bardzo chętnie.
    Dziękuję, że pan zadzwonił. Szczerze mówiąc,
    zaczynałem się niepokoić.
     Nie ma chyba osoby w tym mieście, która by
    się nie niepokoiła. Ale do rzeczy... Chętnie
    wysłucham, co pan ma do powiedzenia...  Płótniak
    przerwał na moment, po czym dokończył  Wie pan,
    o pańskich doświadczeniach...
     Opowiem panu o nich. I mam szczerÄ… nadziejÄ™,
    że mi pan pomoże.
     Jeśli tylko będę potrafił. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl