• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    porannej penetracji obcego domostwa nie pchalo go bynajmniej wscibstwo, ale nikla nadzieja, ze trafi na
    miejsce, które bedzie choc troche bardziej zadbane. Kolejne drzwi, pchniete ostroznie, odslonily wnetrze
    zapuszczonego gabinetu. Pajaki musialy sie czuc tutaj jak w pajeczym raju. Na pólkach bibliotecznych,
    stole i nielicznych krzeslach poniewieraly sie rozmaite ksiazki i broszury, najwyrazniej rzucone tam, gdzie
    Kowal akurat skonczyl biezacy tom.
    Promien rozejrzal sie, przeslizgnal wzrokiem po tytulach. Wiele pamietal jeszcze z domowych lekcji, inne
    znal z zamkowej biblioteki. Dostrzegl charakterystyczny opasly tom zamkniety mosiezna klamra, który
    przyrzucony byl kilkoma innymi. Chlopiec, wstrzymujac oddech, zdjal je i otworzyl pamietnik Mówcy.
    Czul przy tym, ze robi cos niewybaczalnego. Nie mógl sie jednak powstrzymac.
    Pierwsze slowa w takiej ksiedze byly zawsze uwazane za najwazniejsze i bardzo starannie obmyslane
    przez autora.
     Kowal, syn Ostoi, z ojca Korzenia, Mistrz Mówca. Przez caly czas prowadzenia tej kroniki - a mam
    zamiar pisac do konca zycia - powinienem pamietac o trzech elementach. O mojej matce, której imie
    odzwierciedla wnetrze duszy. O moim ojcu i jego wyrozumialosci dla mnie oraz o zaufaniu, jakim
    obdarzyl mnie Krag, nadajac zaszczytna range Mistrza. A to oznacza uczciwosc wobec nich i siebie
    samego - przeczytal Promien. Lekkie uklucie wstydu. Nie, on sam nie byl uczciwy wobec swego
    dawnego nauczyciela, skoro wtargnal w strefe tak intymna, jak pamietnik maga. Bez przekonania zaczal
    przerzucac karty, nie czytajac tekstu. Rekopis skonczyl sie blisko tylnej okladki - juz niewiele miejsca
    zostalo w ksiedze.
    Ostatnie znaki Promien odczytal mimowolnie:
     Nie jestem w stanie sobie wybaczyc.
    Dreszcz przebiegl mu po krzyzu. Pod tekstem biegla gruba czarna krecha, jakby Kowal zakonczyl w ten
    symboliczny sposób caly swój zywot. A podsumowanie bylo ponure i pelne rozczarowania. Wzrok
    Promienia sam pobiegl wyzej, ku krawedzi stronicy.
     Lojalnosc bywa falszywie pojeta. Ale mozna to wybaczyc, jesli prowadzi tylko do nieporozumienia.
    Gdy jednak dochodzi do tragedii, nie ma przebaczenia. Milczeniem zamordowalem tych chlopców. I nie
    ma co tlumaczyc, Ze byl to nieszczesliwy zbieg okolicznosci. Powinienem ich zatrzymac. Nie jestem w
    stanie sobie wybaczyc.
    Ostatnie zdania pamietnika mialy równie wielka wage, jak te pierwsze, ale o ilez byly smutniejsze.
    Promien powoli zamknal ksiege, jakby byla nieslychanie delikatnym przedmiotem. Jeszcze dotykal
    okladki, gdy tuz obok rozleglo sie lekkie skrzypniecie, jak gdyby ktos zmienial pozycje na krzesle.
    Zamarl na chwile przestraszony, po czym rozejrzal sie szybko. Nikogo.
    Regaly nie zajmowaly wszystkich scian. W jednym miejscu niedbale zawieszono na dwóch cwiekach
    kotare i to stamtad dobiegl niepokojacy dzwiek. Za zaslona bylo jeszcze jedno pomieszczenie z malym
    oknem. I wlasnie tam siedzieli razem przy stole Kowal i Wiatr Na Szczycie. Pochylili sie ku sobie,
    opierajac lokcie na blacie. Gestykulowali oszczednie, wykonywali drobne ruchy glowami, to
    potwierdzajac cos, to przeczac. Wszystko w absolutnej ciszy. Wygladalo na to, ze nie kladli sie tej nocy
    wcale. Kowal nadal wygladal jak wlasny cien, lecz byl zupelnie trzezwy. Wlosy mial mokre, widac myl
    sie niedawno. Wiatr Na Szczycie pierwszy zauwazyl Promienia i przerwal mentalna rozmowe z Mówca.
    - Juz wstales? - rzekl pólglosem. - Ot prosze, nos wytrawnego lowcy przyprowadzil go wprost do
    swiezo zaparzonej herbaty.
    - Siadaj - zaprosil Kowal, przesuwajac sie i robiac miejsce.
    Rzeczywiscie, na stole stal parujacy dzbanek i kilka czarek rozmaitego autoramentu. W pierwszym
    odruchu Promien chcial odmówic -Herbata? Po tym, co mu sie przysnilo? Pózniej jednak usiadl pozwolil
    sobie nalac plynu pachnacego ziolami i kora ofrenu. Wlozyl pod jezyk brylke zóltego cukru i powolutku
    popijal goracy napój czujac, jak z kazdym lykiem budzi mu sie zoladek. Wiatr Na Szczycie siorbnal ze
    swojej miseczki, skrzywil sie lekko, po czym dosypal do niej sproszkowanego imbiru. Kowal równiez pil
    herbate na ostro zwyczajem Poludnia. Obaj magowie powrócili do milczacej dyskusji, a Promien
    zamyslil sie gleboko.
    Jak to bylo naprawde? Pamiec zawodzila z lekka, podsuwaja niewyrazne obrazy sprzed kilku lat. Czy
    rzeczywiscie ojciec uderzyl go wtedy w twarz? Moze tylko rozplaszczyl mu nos na stole? Tak to pamieta
    dobrze. Matka dostala ataku placzu. Nie bylo zreszta dnia, zeby nie plakala. Biedna, glupia krowa.
    Promien wsparl glowe na reku w zadumie. ,,On mnie nienawidzil, a ona sie bala. Moze powinienem byc
    dla niej milszy, moze powinienem sie z nia sprzymierzyc przeciw temu sukinsynowi? Ech... Bylem za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl