-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powóz wjeżdżała na kościelny dziedziniec. Młoda kobieta o włosach koloru
imbiru, do połowy wywieszona za okno, z zapałem wymachiwała koronko
wÄ… chusteczkÄ….
- Charlotte! - krzyknęła Kate i porzuciwszy męża, skoczyła w stronę powozu.
- Miejże trochę taktu i przestań się wychylać! - zabrzmiał głos Heleny,
a potem drzwi się otworzyły i ukazała się ona sama, opanowana i pełna wdzię
ku, z uśmiechem opromieniającym jej śliczną twarzyczkę, a zza niej ener
gicznie przepychała się młodsza siostra otulona szarym aksamitem obramo
wanym norkami, z ramionami rozpostartymi do uścisków.
Charlotte zarzuciła ręce na szyję Kate i wydała dziki pisk. Helena, jak za
wsze rozważna, zatrzymała się i czekała na swoją kolej. Popatrywała na brą
zowo odzianych mężczyzn, starając się ukryć ciekawość.
- Dopiero co przyjechałyśmy! - opowiadała Charlottte. - Jedziemy pro
sto z Londynu! Markiz wysłał do Heleny powóz z listem relacjonującym tę
absolutnie nadzwyczajną historię. Domagał się, byśmy natychmiast jechały
do zamku Parnell. Helena zabrała mnie od Weltonów, kiedy byliśmy w pół
drogi do Brighton, ni mniej, ni więcej, przez co biedaczka musiała strasznie
nadłożyć drogi, i zjawiłyśmy się w zamku Parnell tylko po to, by się dowie
dzieć, że przyjechałaś tutaj, do tego opactwa, czy jak je zwą, i że wycho
dzisz za mąż! - paplała Charlotte. - Za tego Szkota! I to nie za tego przy
stojnego, tylko za tego przerażającego draba, którego...
- Hm!
Charlotte obróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z przerażającym
drabem, który mierzył ją wzrokiem z jedną brwią uniesioną pytająco. Za-
krztusiła się z wrażenia. A on uśmiechnął się. Czarująco, pomyślała Kate.
- Moja nowa siostrzyczka - zamruczał Kit. - Jestem zachwycony, że mo
żemy odnowić znajomość. - Zakreślił łuk ręką, a potem przeniósł wzrok
z Charlotte na Helenę, której spokoju ani trochę nie zachwiało dziwne oto
czenie, w jakim się znalazła.
219
Panno I Iclcno, jakże mi miło.
Dziękuję panu.
Jak pani widzi, cokolwiek mogła zawierać relacja markiza, pani siostra
jest w doskonałym zdrowiu. Teraz mnie przypadł zaszczyt dopilnowania,
żeby taką pozostała. - Nie odwrócił oczu pod pytającym spojrzeniem Hele
ny. -1 dotrzymam tego. Chyba że zginę.
- A niech mnie! - sapnęła Charlotte, wachlując dłonią zarumienione po
liczki. - Zaczynam rozumieć, dlaczego za niego wyszłaś.
- Charlotte! - Helena skarciła dziecinne zachowanie siostry. - Trochę przy
zwoitości!
- Po co? - Charlotte rozejrzała się po otaczających ich mnichach, po czym
szepnęła: - Czy oni w ogóle się znają na dobrym wychowaniu?
- W niewielkim stopniu - odpowiedział jej czyjś łagodny głos.
Obróciły się ku podchodzącemu ku nim opatowi Tarkinowi.
- Widzę, że przybyła pani rodzina.
Skąd on to wie? - Kate zamyśliła się, ale uczucie ciekawości ustąpiło radości.
- Przygotowaliśmy małe przyjęcie weselne dla nowożeńców. Czy zechcą
panie przejść do sali jadalnej?
- Jest ojciec zbyt dobry! - zawołała Kate.
- Och, chodzmy prędko! - zapaliła się Charlotte. - Umieram z głodu. -
Wzięła pod ręce Kate i Helenę i ruszyły w ślad za bratem Fidelisem, który
cały czas promiennie się uśmiechając i gawędząc, poprowadził je ku sali
jadalnej.
- Coraz więcej kobiet. Może zmienimy się od razu w żeński klasztor? -
mruczał brat Marcin za ich plecami.
Kate obejrzała się na Kita. Stał z opatem, pochylony ku niemu ze skupio
nym wyrazem twarzy. Widząc, że Kate się ogląda, uśmiechnął się i zawołał:
- Zabawiaj siostry, kochanie, zaraz do was dołączę.
Obrócił się do opata, a jego pogodny nastrój ułeciał.
- Gdzie on jest?
- W kaplicy - odparł spokojnie opat. - Widział twój ślub.
- Co ojciec mówi? Skąd wiedział?
- Zawiadomiłem go. Wysłałem różę. Tylko on odpowiedział. O ile wiem,
oczywiście.
- Ale po co posyłał ojciec różę? - spytał Kit, zerkając ku ciemnemu wej
ściu do kaplicy.
- Powiedziałeś, że musisz wiedzieć, kto was zdradził. Pomyślałem, że
może dostarczę ci odpowiedz.
220
- Tak. Zależało mi na tym, ale stare grzechy nie wydają mi się już takie
ważne. Zwłaszcza cudze.
- Może więc popełniłem błąd. W każdym razie idz do niego. Jak zauwa
żyłeś, gdyby to on był w ruinach zamku i chciał cię zabić, już byś nie żył.
Nie zrobił tego. Jeśli to on cię zdradził.
- Jest tylko jeden sposób sprawdzenia.
- Kit!
- Niech się ojciec nie martwi. Ja też nie chcę rozgniewać żony rozlewem
krwi w dzisiejszym dniu - powiedział Kit z ponurym uśmiechem i skiero
wał się do kaplicy.
Wewnątrz panował chłód i mrok, w powietrzu wciąż wisiał delikatny za
pach kadzidła. Trwało to chwilę, nim wzrok dostosował się i...
.. .Kit poczuł, jak czubek szpady dotyka z boku jego szyi.
- A słyszałem, że stałeś się żołnierzem - odezwał się kpiąco znajomy
głos. - Niech Bóg czuwa nad tym krajem.
Kit odskoczył w bok, schylił głowę, jednocześnie unosząc łokieć, odtrącił
rapier, zbliżył się. W ułamku sekundy rapier znalazł się znów na jego gardle,
ale tym razem czubek jego własnego sztyletu przyciskał się twardo do brzu
cha przeciwnika.
- Poddaję się - powiedział cicho Ramsey Munro, mrużąc piękne niebie
skie oczy.
- yle wyglądasz, Ram - stwierdził Kit od niechcenia. - Strasznie jesteś
wymęczony.
Ramsey wzruszył ramionami.
- Obawiam się, że masz rację, chłopie. Za to ty wyglądasz kwitnąco. Z pew
nością to wpływ twej oblubienicy. Aadna z niej dziewczyna. Moje błogosła
wieństwo dla waszego związku.
- Czy to znaczy, że nie, chcesz mnie zabić?
Ram uniósł czarną, skrzydlatą brew.
- No, to będzie zależało od tego, czy ty zamierzasz zabić mnie. %7łycie jest
nędzne, przyznaję, ale moje własne. - Uśmiechnął się z tą samą wiełkopań-
ską uprzedzającą grzecznością, która go cechowała już jako chłopca.
Kit powoli wycofał sztylet, a Ram równie powoli opuścił koniec szpady.
- Ram, nie zabiję cię, jeśli to zrobiłeś, przez wzgląd na przyjazń, która
nas łączyła w chłopięcych latach. Ale muszę wiedzieć, czy to ty wydałeś nas
Francuzom?
Ram przekrzywił głowę. W mrocznej pustej kaplicy jego twarz wydawała
się nieziemsko piękna, jak znużone oblicze świętego wojownika.
- Nie.
221
Kit schował sztylet.
- Przypuszczam, że to znaczy, że ty też jesteś bez winy.
Kit prychnÄ…Å‚.
- Tego bym nie powiedział, ale tego jednego grzechu nie popełniłem.
- A to znaczy...
- Dand.
- Albo Touissaint.
Ram pokiwał głową zamyślony.
- Kate i ja odpływamy statkiem pocztowym z Portsmouth w przyszłym
tygodniu. Pod koniec miesiąca będę na kontynencie w mojej nowej jednost
ce. Nie mam czasu szukać odpowiedzi.
- Ja mam czas. - Ram uśmiechnął się. Przez długą minutę obaj mężczyz
ni patrzyli sobie w oczy. Cokolwiek zobaczyli, zadowoliło obydwu.
- Jeśli kiedyś będziesz mnie potrzebował... -powiedział Kit szorstko. -
Wiesz, jak się ze mną skontaktować?
- Tak. - Ram nagle się uśmiechnął, a jego twarz złagodniała i znów dało
się w nim poznać brata z młodzieńczych lat. - Tęskniłem za tobą, Kit.
- A ja za tobą. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl