• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    skądś znałam. To była ta sama mina, jaką zrobił tamtego dnia na wuefie - połączenie
    irytacji i rozbawienia.
    - Maggie, Petra jest mi obojętna - oznajmił.
    - Ale co ty mówisz... jest ci obojętna? - spytałam zaskoczona. - Kochasz się w
    niej.
    - Nie - zaprzeczył Zach. - Nie, nieprawda. Nigdy się w niej nie kochałem.
    - Ale jak to? - Usiadłam nieco bardziej prosto, a potem skrzywiłam się, bo
    uraziłam sobie przy tym ruchu potłuczone kolano. No ale to była taka wa\na sprawa, \e
    nie mogłam nad nią przejść do porządku dziennego. - Powiedziałeś mi, \e ją kochasz...
    - Nie - powtórzył Zach. - To ty mi powiedziałaś, \e ja ją kocham. Bo tak
    powiedział ten idiota Robert. A ja tylko wspomniałem, \e raz kiedyś był taki moment,
    kiedy Petra wydawała mi się urocza. To ty ciągle o tym mówiłaś. Ale, prawdę mówiąc,
    jest ktoÅ› inny, kto ju\ od jakiegoÅ› czasu wydaje mi siÄ™ o wiele bardziej uroczy.
    - Naprawdę? - Spojrzałam na niego, zbita z tropu... I zaniepokojona. - Nigdy mi o
    tym nie mówiłeś.
    - Faktycznie, nie - przyznał. - Uznałem, \e łatwiej po prostu pozwolić ci dalej
    wierzyć, \e kocham się w Petrze. Bo widziałem, \e nadal prze\ywasz to, co ci się
    przytrafiło tam, w Iowa, z tamtym facetem. Uznałem, \e nie jesteś gotowa...
    - Gotowa? - Pokręciłam głową. Co on wygaduje? - Ale na co gotowa?
    - Na to, \ebym powiedział ci prawdę - dokończył Zach. Patrzył na mnie bardzo
    intensywnym wzrokiem, a jego zielone oczy wydawały się tak jasne, jak świecący na
    dworze księ\yc. - śe Petra przestała mi się podobać w tej samej chwili, w której
    zobaczyłem ciebie. - A kiedy nadal patrzyłam na niego, nic nie pojmując, dodał: - Tam,
    w tej cholernej altanie... Tego dnia, kiedy przyjechałaś. Nie mów mi, \e nie pamiętasz.
    - Ja? - Nadal miałam wra\enie, \e na pewno zle go zrozumiałam. - Ja?
    - Oczywiście, \e ty - powiedział z niedowierzaniem. -Maggie, jak mogłaś tego nie
    zauwa\yć? Tory to widziała: jak sądzisz, dlaczego tak się wściekła? Przez cały czas
    mówiłaś jej, mnie, wszystkim znajomym, \e ty i ja jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi, a
     wyłącznie twój przyjaciel" to ostatnia rola, jaką chciałem przy tobie odgrywać. I Tory
    to wiedziała. Wiedziała to samo, co wszyscy inni... wszyscy inni poza tobą,
    najwyrazniej. Wystarczyło tylko na mnie spojrzeć. Wiedziała, \e szaleję na twoim
    punkcie. - Umilkł i popatrzył na mnie. - Ty mi nadal nie wierzysz, prawda?
    Jak miałam mu uwierzyć? Jak to mo\liwe, \e coś takiego spotkało mnie - akurat mnie?
    - Tego się właśnie obawiałem - westchnął. - Jak widzę, nie zostawiasz mi \adnego
    innego wyboru.
    - śadnego wyboru ni\ co? - pisnęłam przestraszona.
    - Ni\ to - szepnÄ…Å‚.
    I zanim się połapałam co się dzieje, pocałował mnie.
    Jak sądzę, ten nasz pierwszy pocałunek był nieco niezręczny. No bo, dobra, mo\e ktoś
    taki jak Tory, o lata świetlne przede mną w kwestii wyrobienia \yciowego, umiałby tak
    się całować i nie stracić przy tym kompletnie głowy.
    Mnie się to jednak nie udało. To nie tak, \e on mnie porwał w ramiona i przycisnął do
    siebie w szalonym uścisku, jak Dylan za tym pierwszym razem, kiedy się całowaliśmy.
    Aagodniejszego pocałunku ni\ ten Zacha nie umiałabym sobie wyobrazić. Prawie mnie
    nie dotykał poza miejscem, gdzie jego palce lekko spoczywały na moich ramionach.
    Ale chocia\ pocałunek był delikatny, trwał długo. Mo\na powiedzieć, \e się z nim
    nigdzie nie śpieszył.
    A ja ten pocałunek poczułam a\ w czubeczkach palców u nóg.
    Och, jak ja go poczułam.
    Kiedy znów uniósł głowę, \eby na mnie popatrzeć, ledwie to zarejestrowałam. A to
    dlatego, \e przed oczami latały mi ptaszki i gwiazdki, tak byłam oszołomiona dotykiem
    tych jego warg na moich ustach.
    Dzięki Bogu, \e siedziałam. Gdybym stała, kiedy mnie pocałował, to na pewno bym się
    przewróciła. Czułam, \e się roztapiam. Od środka.
    - A teraz - zapytał tym swoim głębokim, cichym głosem - teraz mi wierzysz?
    Ale mnie cię\ko było zdobyć się na jakąś odpowiedz, tak bardzo odrętwiały mi usta.
    - No dobra - powiedział Zach, kiedy nie odpowiedziałam od razu. - To spróbuję
    jeszcze raz.
    I pochylił się, \eby mnie znów pocałować.
    A tym razem, kiedy uniósł głowę, przed moimi oczami latały ptaszki, gwiazdki i jeszcze
    niewielkie tęcze. To było zupełnie tak, jakby ktoś w stanie niewa\kości rozsypał paczkę
    płatków Lucky Charms.
    - No i co? - spytał Zach. - Wierzysz mi teraz, \e to ciebie kocham, \e to ciebie
    zawsze kochałem, od tego dnia, kiedy mnie całego oplułaś mro\oną herbatą z Long
    Island? Wierzysz mi, \e ju\ jestem zmęczony tym, \e nie mogę się z tobą całować?
    Wierzysz, \e naprawdę mam ju\ dość bycia  wyłącznie przyjaciółmi"?
    - Uhm - mruknęłam, kiwając głową jak idiotka. A potem objęłam go ramionami
    za szyję i przyciągnęłam do siebie. I znów go pocałowałam.
    22
    Okazało się, \e kolano mam mocno otarte, ale nie zwichnięte. Lekarz powiedział, \e
    siniak sięga głęboko, prawie do kości, ale \e w końcu zblednie. Kiedyś.
    Trochę tak jak, miałam nadzieję, zbledną moje wspomnienia tego, co zaszło w nocy w
    ogrodowej altanie.
    No có\, nie wszystkie wspomnienia tej nocy, oczywiście.
    Kiedy wróciłam do Uroków, podziękować Lisie za wszystko, co dla mnie zrobiła, i
    opowiedzieć jej, co się zdarzyło - dlaczego, na przykład, chodzę o kulach - uśmiechnęła
    się i stwierdziła:
    - A więc ci się udało.
    Nie musiałam pytać, o co jej chodzi.
    - Tak - powiedziałam. - Udało się.
    A ona kazała mi spać z lawendą pod poduszką. śe niby będę miała słodsze sny.
    Nie zrobiły się słodsze.
    Ale pościel zdecydowanie ładniej pachnie.
    Pomógł mi, ostatecznie, czas. Czas i, oczywiście, przyjaciele.
    Ciocia Evelyn i wujek Ted byli wstrząśnięci, kiedy dowiedzieli się, co Tory mi zrobiła.
    Ale była, mimo wszystko, ich dzieckiem, więc, no có\, musieli stanąć po jej stronie.
    Nawet je\eli wyszło na to, \e jest tak kompletnie pomylona.
    Mogłam to zrozumieć. Przecie\ to nie tak, \e ona próbowała mnie zabić.
    Jestem prawie pewna.
    Tory chciała tylko wypić kilka kropel mojej krwi, \eby razem z nią wchłonąć to, co w
    jej przekonaniu ja odziedziczyłam, a ona nie, i zmusić mnie do wypicia jakiejś
    obrzydliwej mikstury, którą sporządziła z grzybów znalezionych na cmentarzu, a potem
    mnie wypuścić.
    Przynajmniej tak opisała rodzicom to, co się działo, zanim w całą sprawę wtrącił się
    Zach.
    Ja jej raczej wierzę. No bo, taką samą historię opowiedziały swoim rodzicom Gretchen i
    Lindsey.
    Ale, oczywiście, raczej mało prawdopodobne, \eby się przyznały, \e uczestniczyły w
    próbie zabójstwa.
    W sumie, pozostawało mi w tym wszystkim tylko jedno pytanie... No có\, to, które
    zadałam Zachowi następnego dnia, kiedy wróciłam do domu z gabinetu lekarskiego z
    okładem z lodu na kolanie i siedziałam w salonie przed telewizorem, podczas gdy
    Gardinerowie byli u terapeuty Tory... Z pacjentką, oczywiście.
    A pytanie brzmiało następująco: Skąd wiedział? To znaczy o tym, co się działo w
    ogrodowej altanie.
    - Nie spałem - odpowiedział. - Nie mogłem zasnąć. - Posłał w moją stronę cierpki
    uśmieszek. - Myślę, \e wiesz, dlaczego.
    - Te lalkę zrobiła Tory - powtórzyłam po raz enty - nie...
    - .. .nie ty. Wiem. Gretchen powiedziała wczoraj w nocy to samo, zapomniałaś?
    W ka\dym razie, nie spałem, i... Nie bardzo pamiętam... Aa, usłyszałem miauczenie
    kota. To musiała być Muszka...
    - I była - potwierdziłam. Muszka teraz siedziała spokojnie u Alice, której
    oszczędzono informacji, \e jej ulubienicę wykorzystano w taki niecny sposób. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl