• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    wypadnięciem młodego człowieka z trzydziestego piętra!
    - Tego już za wiele! - krzyknął Kłysiński. - Nie ma żadnych dowodów! Niczego nie
    137
    ustalono!
    Major Kowadło nie odezwał się już więcej, ani teraz, ani pózniej, aż do końca
    raportu Wirskiego.
    - Radziłbym, towarzyszu pułkowniku, pomówić ze stroną radziecką! Miałem dziś
    rano mało przyjemną rozmowę z wysokiej rangi oficerem NKWD; po południu zaś
    razem z ministrem idziemy tłumaczyć się do ambasadora - surowo oświadczył
    Krochmalski.
    - Tym razem to my dowiadujemy się ostatni  odezwał się kwaśno starszy z
    pułkowników.  Ale trudno się dziwić, skoro to my jesteśmy winni.
    - Też coś! - zaprotestował Kłysiński. - Powtarzam, na wszystkie wrogie insynuacje,
    które usłyszeliśmy z ust Wirskiego, nie ma, nie było i nie może być jakichkolwiek
    dowodów.
    - Nie ma i nie może być dowodów? Jakich dowodów trzeba by wam dostarczyć,
    żebyście uwierzyli, towarzyszu pułkowniku? - ripostował Krochmalski. - Wy tam, na
    Koszykowej wolicie wierzyć, że nic się nie stało, że nikt nie został zrzucony z
    trzydziestego piętra, a my tu, na Puławskiej, nie podzielamy tej wiary!
    Wymiana zdań, jaka się wywiązała, sprawiła, że Wirski mógł przejść do kolejnego,
    ostatniego już punktu oskarżenia, nie będąc zmuszonym do obrony słabych punktów
    przedstawionej już części raportu. A było ich sporo: choćby ów problem tożsamości
    ofiary spod Pałacu Kultury.
    Nie było w istocie (i tu miał rację Kłysiński) żadnych dowodów na to, że młody
    mężczyzna wyrzucony z tarasu widokowego PKiN oraz Michał Brocha to jedna i ta
    sama osoba. Przecież papiery znalezione przy zwłokach to żaden dowód! Mydlenie
    oczu towarzyszom z NKWD i tyle!
    - Po serii prób nakłonienia mnie do rezygnacji z prowadzenia śledztwa - mówił
    kapitan - lub przynajmniej do rezygnacji z nadania śledztwu charakteru autentycznego
    dochodzenia zabójca zmienił taktykę. Powziął oto zamiar oskarżenia mnie: jeśli już nie
    o sprawstwo bezpośrednie śmierci Szczapy, to przynajmniej o zamiar zacierania
    śladów, mataczenia i tak dalej. Musiał się jednak spieszyć, bo nie bez podstaw obawiał
    się, że dzisiejsza odprawa ujawni wszystkie kompromitujące go fakty.
    Po ostatniej, czwartkowej próbie nakłonienia mnie do rezygnacji z dochodzenia, a
    także po egzekucji na młodym mężczyznie pozostawał mu, w zasadzie, tylko piątek,
    czyli dzień wczorajszy. Zaaranżował sytuację, w której miałem zostać zatrzymany
    przez służbę bezpieczeństwa wraz z podrzuconymi mi fałszywymi dowodami mojego
    współsprawstwa w zabójstwie oraz utrudniania śledztwa.
    Ponieważ dużą część dnia spędziłem w komendzie stołecznej na, między innymi,
    dokumentowaniu zeznań małżeństwa Ireny i Tomasza Dankowskich-Nowaków,
    pozostały mu już tylko wczorajszy wieczór oraz noc z piątku na sobotę.
    Nie wiedząc, co konkretnie planuje mój przeciwnik, postanowiłem sprowokować go
    do wydania bitwy na moim terytorium i na moich warunkach.
    Posłużyłem się więc kilkoma małymi fortelami, a w celu zapewnienia sobie zarówno
    bezpieczeństwa, jak i koniecznych świadków, postanowiłem ubrać naszych
    zwiadowców w drelichy pracowników warszawskiej sieci gazowniczej, a konkretnie
    rejonu Warszawa-Zródmieście, czyli PPPG OG 3 W-S.
    Na hasła  gazownictwo oraz  PPPP OG 3 W-S pułkownicy z Ministerstwa
    138
    Bezpieczeństwa ożywili się wyraznie, ale żaden z nich się nie odezwał.
    Ciekawe, co oni mają do tych cholernych gazowników? - zastanawiał się Wirski. - I
    dlaczego, na przykład, szefowie telewizji uparli się, by robić reportaż na temat ich
    pracy? W tym momencie wzrok kapitana padł na okrągłe metalowe pudło, które
    przytaszczył Kowadło. Tajemnicze, bo zamazane nieco znaki ułożyły się wreszcie w
    czytelną całość: Telewizja Polska - Na miejscu z ludzmi.
    Czyżby major przyniósł nagranie programu z monterami? Tylko po co?
    Pojął, że bitwa trwa i daleko jeszcze do jej zakończenia. Nieprzyjaciel w odwrocie,
    ale zaraz przegrupuje siły i przejdzie do kontrataku. Pytanie jednak, z której strony
    nastąpi uderzenie? Jakiej broni użyje?
    I czy pudło na stole to rzeczywiście cudowna broń, wunderwaffe Kowadły czy raczej
    efekt jakiegoÅ› nieporozumienia lub, po prostu, ignorancji majora?
    Rozważania te przerwał gospodarz spotkania, nakazując Wirskiemu kontynuowanie
    relacji.
    - Przebieg wydarzeń w dniu wczorajszym w mieszkaniu obywatelki Tatiany Rypnis
    przy ulicy Partyzantów trzy przez pięć opisałem dokładnie, minuta po minucie, w tym
    oto raporcie. - Kapitan wyciągnął z teczki sporej objętości rękopis i położył na stole.
    - To rezultat mojej pracy, którą zakończyłem dziś nad ranem. W tej właśnie chwili
    starszy sierżant Paprotka, sierżant Walendziak oraz kapral Cegiełka podają w
    komendzie do protokołu wszystko to, co wydarzyło się wczoraj w ich obecności.
    - Gdybyście jednak zechcieli opowiedzieć, tak w dużym skrócie, co właściwie stało
    się w mieszkaniu przy Partyzantów? - poprosił generał.
    Relacjonując, przyglądał się, w miarę możliwości, swoim przeciwnikom.
    Ich reakcje zmieniły się po raz kolejny. Przestali słuchać; najwyrazniej ta część
    przygód Kowadły i Wirskiego była już im dobrze znana. Niekiedy wymieniali
    półgłosem jakieś uwagi; najwyrazniej planowali ripostę.
    Ciekawe, komu powierzą rolę obrońcy? A może poprzestaną na oskarżycielskiej
    mowie Kowadły? Twarde, mocne słowa byłego parobka Węgleńskich zrobią na pewno
    wrażenie. Ale na kim? Przecież nie na nim i nie na generale. Nie ma też bezstronnych
    sędziów. Są tylko strony: milicja versus bezpieka.
    Oskarżenie było mocne, podobnie jak dowody. Zeznania sześciu milicjantów już
    złożone, w następnej kolejności także Tatiany Rypnis. W przeciwnym Wirskiemu
    obozie wciąż trwały konsultacje, które przerwał Krochmalski:
    - Towarzysze! Będziecie mieli sporo czasu na zapoznanie się i ustosunkowanie do
    materiału przedłożonego przez kapitana Wirskiego. Nie mogę jednak, w zaistniałej
    sytuacji, nie udzielić głosu majorowi Kowadle. W naszym socjalistycznym państwie
    obowiązują przecież zasady równości i sprawiedliwości! Majorze, macie głos!
    Czekaliście na pewno niecierpliwie na tę chwilę!
    Wreszcie padło nazwisko Kowadły! W swoim raporcie kapitan nie użył go ani razu.
    BÅ‚Ä…d z punktu widzenia sztuki prawniczej i konieczna asekuracja ze strony
    wykonawcy mission imposible.
    Wirski pomyślał, że chyba po raz pierwszy w swojej policyjnej karierze spotyka się z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl