-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pojęcie o wielkich namiętnościach ukształtowało się pod wpływem
obserwacji licznych romansów matki, które kończyły się zawsze bardzo
burzliwie, tak jak w przypadku Mickeya i Angel. Gdy moja matka
uznawała, że powiedziała już ostatnie słowo, wiązała się z kimś innym i
znów zaczynało się to samo. Według mojej oceny, Angel zachowywała
się podobnie i miała ten sam gwałtowny temperament. Nie myliłam się
zresztą, Malone okazała się w każdym calu równie przebiegłą lisicą, jak
moja matka.
- Ale ten drugi detektyw zauważył coś, czego ty nie dostrzegłaś.
- Tak. Nazywał się Fred Stan ton, miał trzydzieści pięć lat i był
niczym nie wyróżniającym się człowieczkiem, który większość wolnego
czasu spędzał w kinie. Być może mu się to przydało. Fred był
RS
84
przekonany, że Malone i Martin urządzili tę całą komedię, by
wyprowadzić w pole szefa policji, który od dawna deptał Mickeyowi po
piętach. Fred twierdził, iż pewne szczegóły w zachowaniu Angel i
Mickeya zdradzają, że parę tę wciąż łączy uczucie. Gdy jednak
nalegałam, by Stanton uzasadnił swoją tezę, nie potrafił powiedzieć nic
konkretnego. Myślałam wiec, że ponosi go kinowa fantazja i odrzuciłam
jego podejrzenia jako nic nie warte.
- Ale myliłaś się... - podpowiedział Wilder.
- Tak... o mały włos nie przypłaciłam tego życiem. Dzięki Bogu
jednak nikt poważnie nie ucierpiał - przynajmniej nie fizycznie - choć
zraniona została moja duma i moja ufność we własne siły...
- Stawka była wysoka - przypomniał Wilder skwapliwie. -Mów dalej.
- Dzięki sile moich argumentów szef policji dał wiarę zeznaniom
Angel i zastawił na Mickeya pułapkę, zgodnie z instrukcjami
dziewczyny. Ja i Fred udaliśmy się również na miejsce całej akcji. Przez
kilka godzin leżeliśmy na trawie przed opuszczoną szopą. Kiedy
policjant, który stał na czatach, dał znać, że limuzyna Mickeya i kilka
dużych ciężarówek zbliża się w naszym kierunku, wszyscy wczołgaliśmy
się do środka i ukryliśmy się w stogach siana.
- Gdzie ty się schowałaś? - spytał Wilder z napięciem w głosie.
- Za stogiem w pobliżu uchylonych drzwi wejściowych. Widziałam
światła samochodu Martina i ciężarówek, słyszałam z zewnątrz głosy
mężczyzn. Byli tak blisko, że dostrzegłam ich broń i żarzące się końce
papierosów. Czekali na kupca. Oczywiście, my też czekaliśmy. Policja
miała przyłapać Mickeya i jego mafię na gorącym uczynku, w trakcie
przekazywania towaru, tak by tym razem Martin nie mógł się już
wybronić.
Jane wzięła płytki oddech i przymknęła powieki, wracając myślami do
tamtych wydarzeń. Wilder lekko musnął dłonią jej policzek. Spojrzała na
mężczyznę i zobaczyła w jego twarzy wyraz współczucia. Jeśli
kiedykolwiek zastanawiała się, czy on naprawdę się o nią martwi, to w
tamtej chwili wszelkie jej wątpliwości rozwiały się.
Wyprostowała się na krześle i zaczęła mówić dalej.
- Czekaliśmy może z dziesięć minut Z zewnątrz dochodziły odgłosy
krzątaniny. Otwierano i zamykano drzwi ciężarówek, mężczyzni
krzyczeli, wydając polecenia. A wszystko po to - jak się pózniej okazało
- byśmy pomyśleli, że w tym miejscu naprawdę za chwilę dojdzie do
transakcji... I wtedy ją zobaczyłam. Jane skuliła się.
Wilder ukląkł przed nią, biorąc jej rękę.
RS
85
- Kogo zobaczyłaś?
- Angel Malone - szepnęła. - Jeden z goryli Mickeya otworzył drzwi
limuzyny i wtedy zobaczyłam Angel... tylko przez kilka sekund, ale
rozpoznałam ją natychmiast Miała na sobie jakieś białe futro i tuliła się
do Martina z drwiącym wyrazem twarzy. Z całą pewnością była to
zasadzka. Po prostu Mickey i jego gang chcieli nas jeszcze trochÄ™
pozwodzić, by potem...
Wilder ścisnął jej dłoń.
- Jestem tu, opowiedz mi dalej, proszÄ™ ciÄ™.
- Spanikowałam. Ot tak, zwyczajnie. Obezwładniła mnie świadomość
tego, że popełniłam niewybaczalny błąd. Zdawałam sobie bowiem
sprawę, jakie będą jego skutki. W tamtym momencie wyparowała mi z
głowy wszelka wiedza zawodowa. Wstałam... krzycząc, że to wszystko
jest pułapką. Oczywiście zrobiło się natychmiast wielkie zamieszanie.
Ktoś pchną] mnie na ziemię w chwili, gdy padły strzały. W powietrzu
latały kule. Z jakiegoś tam powodu zaczęłam się czołgać do tyłu szopy.
Chociaż wokół było ciemno, wiedziałam, że prawie wszyscy rzucili się
do przodu, bo tam skierowano główne natarcie. Chyba resztki rozsądku
podpowiedziały mi, że ktoś może próbować dostać się do szopy od tyłu...
Jane wstrząsnęła się na wspomnienie strachu i bezradności, jakiej
doświadczyła tamtej nocy.
- W porządku, kochanie, wyrzuć to wszystko z siebie - nalegał
Å‚agodnie Wilder.
- Do... doszłam do tylnych drzwi, gdy jeden z ludzi Mickeya wyłamał
kopnięciem spróchniałe deski... Krzyknęłam, by ostrzec swoich,
wycelowałam pistolet w miejscu, w którym spodziewałam się zobaczyć
bandytę i wtedy on... wystrzelił przez drzwi. Kula drasnęła mnie w
głowę. Wszędzie było pełno krwi... Nic nie widziałam... Przewróciłam
się na bok i gdy człowiek Mickeya wdarł się do środka, podłożyłam mu
nogę. Upadł jak długi... obok mnie. Usłyszałam, jak jego broń potoczyła
się po podłodze... Zaczęłam uderzać na oślep kolbą rewolweru... Tamten
jęknął i znieruchomiał. Wtedy przybyły nasze posiłki. Mickey i jego
gang poddali się. Kilku z nich odniosło niewielkie obrażenia. Natomiast
po naszej stronie tylko ja na tym ucierpiałam.
- Mój Boże, kochanie, byłaś niewiarygodnie odważna - pochwalił ją
Wilder. Uniósł jej dłoń i przycisnął ją do ust
- Odważna? Niezupełnie, Wilderze. Udało mi się cokolwiek zdziałać,
mimo że ogarnęło mnie przerażenie... ale nigdy nie zapomnę, że moja
pomyłka mogła kosztować życie wielu ludzi. Potem, na pogotowiu, nie
RS
86
mogłam powstrzymać się od płaczu. Zostałam detektywem, gdyż
uważałam, że potrafię mieć chłodne i racjonalne... analityczne...
podejście do każdej sprawy. Po prostu nie doceniałam znaczenia, jakie
ma w tym zawodzie zrozumienie ludzkiej psychiki, ludzkich
namiętności... Myślałam, że można przewidzieć czyny człowieka,
kierujÄ…c siÄ™ zasadami czystej logiki...
- Teraz jesteś zupełnie inna - odparł matowym głosem Wilder. - Wiesz
o tym.
Przesuwał swą dłoń po jej ramieniu w delikatnej pieszczocie.
- Tak. O wiele bardziej niż to sobie kiedykolwiek wyobrażałam.
Jane uświadomiła sobie, jak bardzo związała się z Wilderem. Po raz
pierwszy nazwała to, co czuła, miłością. Kochała Wildera. I dlatego
jeszcze bardziej niż przedtem pragnęła się przekonać, czy potrafi być
dobrym detektywem. Jeśli nie odzyska wiary w siebie, to jak może mieć
nadzieję na ich wspólną przyszłość? Jane chciała być dla Wildera
partnerką pod każdym względem... w życiu prywatnym i zawodowym.
Musiała sprawić, żeby uwierzył w jej umiejętności i nie chciała być
rozpieszczana. Inaczej bowiem oboje czuliby siÄ™ sfrustrowani, a tego by
nie zniosła.
- Wilder, proszę cię, posłuchaj, co powiem. Jestem detektywem
Zawsze chciałam nim być. Muszę sobie raz na zawsze udowodnić, że
potrafię uporać się ze wszystkimi zadaniami, jakich dostarczyć może ten
zawód. Pragnę to udowodnić także i tobie... żeby zdobyć twój szacunek,
żebyś wierzył w moje siły i nie musiał się o mnie martwić. Wiem, że
teraz niepokoisz się, ponieważ wuj Bert opowiedział ci o tej sprawie z
Malone... i o tym, że wycofałam się z zawodu detektywa.
- Opowiedz mi o tym - nalegał. - Muszę poznać całą historię.
Prośba Wildera sprawiła, że Jane poczuła silne ukłucie w piersi.
Doprawdy, nie chciała czuć się zmuszona do uzasadnienia swojej decyzji
przyjęcia oświadczyn Howarda. Lecz nagle zdecydowała, że powie
Wilderowi wszystko. Uśmiechnęła się ze spokojem. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl