• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    strój, sama zaproponowaÅ‚a, aby wstawić łóżka z balda­
    chimem. WyobraziÅ‚a sobie muÅ›linowÄ… zasÅ‚onkÄ™, która de­
    likatnie powiewa na wietrze, zachęcając kochanków, aby
    skryli się pod nią i spełnili swoje marzenia.
    Maxowi spodobał się ten pomysł. Zapisał go, po czym
    z uśmiechem poprosił o więcej. Ucieszyła się. Chciała
    mu pomóc, chciała też, by ludzie wyjeżdżali stąd bogatsi
    o cudowne wspomnienia. Gdyby kochała się z Maxem
    w łóżku z baldachimem, zapamiętałaby to do końca
    życia.
    ZresztÄ… wcale nie musiaÅ‚oby to być łóżko z baldachi­
    mem. Mogłaby to być kanapa, stół, podłoga. Bez różnicy.
    Chociaż nie pamiÄ™taÅ‚a przeszÅ‚oÅ›ci, podÅ›wiadomie czu­
    ła, że całe życie czekała na kogoś takiego jak Max.
    Nie, to bez sensu. Musi przestać o nim myśleć!
    PodeszÅ‚a do komody, zaczęła wyciÄ…gać szuflady, grze­
    bać w nich. Czy przed upadkiem z drabiny lubiła czytać?
    Może znajdzie jakąś książkę?
    Ubrania leżaÅ‚y w szufladach starannie zÅ‚ożone. Zmar­
    szczyła czoło. Niewiele tego było.
    Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. No cóż,
    widocznie nie przywiązywała wagi do ilości strojów, lecz
    do ich jakoÅ›ci. Wszystkie uszyte byÅ‚y z doskonaÅ‚ych ma­
    teriałów. Przypuszczalnie miała niedużo pieniędzy, więc
    kupowaÅ‚a rzeczy dobre gatunkowo, żeby na dÅ‚użej star­
    czyły.
    Tak, to brzmi logicznie.
    WzdychajÄ…c smÄ™tnie, usiadÅ‚a przy szafce nocnej. Gór­
    na szuflada była pusta. Dolna też.
    Rany boskie, czyżby nie miaÅ‚a żadnego hobby? %7Å‚ad­
    nych zainteresowań? Nie czytała książek ani nawet pism?
    Nie uważała się za osobę nudną, ale chyba wcześniej
    taka byÅ‚a. Może dlatego Max staraÅ‚ siÄ™ trzymać na dys­
    tans? Może nie wierzył w jej transformację?
    Ponieważ nie miała nic innego do roboty i ponieważ
    wciąż nie czuła się senna, otworzyła szafę. Kilka rzeczy,
    które nosiła na zmianę od prawie dwóch miesięcy, wisiało
    na wieszakach. Niżej stały dwie beżowe walizki. Wyjęła
    większą. Usłyszała, jak coś się w środku przesuwa.
    Otworzywszy walizkę, zobaczyła książkę w twardej
    oprawie. Ciekawa, cóż takiego czytaÅ‚a w swoim poprze­
    dnim życiu, wyciągnęła się na łóżku. Z książki wypadło
    coś, co służyło za zakładkę.
    ByÅ‚o to zdjÄ™cie. Duże, panoramiczne. Ale nie do­
    strzegła na nim nikogo z pracowników pensjonatu.
    PrzyglÄ…daÅ‚a siÄ™ kolejno wszystkim twarzom. Serce za­
    biło jej mocniej, kiedy zobaczyła siebie. Obok, z ręką
    na jej ramieniu, stała roześmiana rudowłosa kobieta.
    PoÅ‚ożyÅ‚a zdjÄ™cie na łóżku i zaczęła siÄ™ w nie inten­
    sywnie wpatrywać. Przedstawiało obcych ludzi.
    Obcych, a jakby znajomych.
    Tak, byli to ludzie, których kiedyÅ› musiaÅ‚a znać. Któ­
    rych na pewno znała. Zwłaszcza tę rudowłosą kobietę.
    Zaraz, zaraz...
    - Przecież to Rebeka - szepnęła Kris, jakby bała się
    wymówić głośno imię.
    Azy wezbraÅ‚y jej pod powiekami, zamgliÅ‚y oczy. Prze­
    tarÅ‚a je rÄ™kÄ… i zamrugaÅ‚a, usiÅ‚ujÄ…c odzyskać jasność wi­
    dzenia.
    - To Rebeka - powtórzyła drżącym głosem.
    Pamięta! Podniecona, skupiła się na kolejnej twarzy.
    - A to babcia.
    Babcia Kate, która zginęła w katastrofie samolotu!
    - Wtem Kris przypomniała sobie rozmowę z Rebeką,
    która nie wierzyÅ‚a w Å›mierć Kate. Boże! Z jej ust wy­
    dobył się żałosny jęk. Kiedy to było? Ile czasu minęło?
    Powoli zaczęła kojarzyć wszystkie osoby na zdjęciu.
    Nagle zobaczyła swoje odbicie w lustrze nad toaletką.
    Przysunęła się bliżej. Wpatrywała się długo i uważnie,
    jakby nie widziała się od wielu tygodni.
    Kobieta w lustrze nie była pokojówką.
    Oszołomiona, drżącą ręką dotykała swoich policzków,
    ust, brwi.
    - Nazywam siÄ™ Kristina. Kristina Fortune.
    Ledwo wypowiedziała te słowa, wszystko wróciło.
    Myśli, obrazy, wspomnienia.
    Na miękkich nogach cofnęła się do łóżka. Azy ścisnęły
    ją za gardło. Podniosła zdjęcie do oczu.
    Jest KristinÄ… Fortune, nie zaÅ› Kris Valentine. I pen­
    sjonat należy do niej, a przynajmniej pół pensjonatu. Do­
    staÅ‚a go w spadku po Kate. Zaczęła rozglÄ…dać siÄ™ po po­
    koju, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
    Tak, wszystko pamięta. Wie, kim jest i co tu robi.
    Wie też, że została haniebnie oszukana.
    Ponownie opadÅ‚a na łóżko. CzuÅ‚a siÄ™ jak balon, z któ­
    rego ktoś wypuścił powietrze. Po chwili wstąpiła w nią
    furia.
    - Co za wredny, przebiegły typ!
    A ona myślała, że jest miły, delikatny, cierpliwy. %7łe
    stara siÄ™ poskromić żądzÄ™, dopóki ona nie odzyska pa­
    mięci. Guzik prawda! Igrał z jej sercem. Podpuszczał ją.
    Naśmiewał się z niej.
    Energicznym krokiem ruszyÅ‚a do drzwi, ale w poÅ‚o­
    wie drogi zmieniła zdanie. Nie, musi się zastanowić,
    wszystko na spokojnie przemyÅ›leć. Co z tego, że wÅ›ciek­
    łym tonem wygarnie mu, co o nim myśli? Ten podły facet
    zasłużył na większą karę.
    Usiadła z powrotem na łóżku i zacisnęła dłonie
    w pięści. Azy znów napłynęły jej do oczu. Nie puści mu
    tego płazem! Ten łajdak drogo jej za to zapłaci.
    Upokorzona i nieszczęśliwa, przez całą noc obmyślała
    plan.
    Dlaczego to zrobiÅ‚? Nie byÅ‚o żadnego usprawiedli­
    wienia. Siedziała w ciemnościach i wpatrując się w sufit,
    starała się znalezć jakiś powód, który by go rozgrzeszył.
    Nie znalazła żadnego.
    Kierowała nim jedynie chęć, by ją upokorzyć. Ale dla-
    czego? Nie miaÅ‚o to najmniejszego sensu. Owszem, pier­
    wszego wieczoru pokłócili siÄ™ na plaży, kiedy on z upo­
    ­­­ maniaka sprzeciwiaÅ‚ siÄ™ jej pomysÅ‚om, ale przecież
    pózniej je zaakceptowaÅ‚; nie tylko zaakceptowaÅ‚, lecz po­
    stanowiÅ‚ wprowadzić w czyn. KoÅ›ciÄ… niezgody pozosta­
    wało zwolnienie pracowników. W końcu jednak zgodziła
    się wszystkich zatrzymać.
    Nagle zdaÅ‚a sobie sprawÄ™, że musieli być wtajemni­
    czeni w spisek. June, Sam, Sydney... Tak, grali przy­
    dzielone im role!
    Azy piekły ją w oczy. Cholera, udawali, że ją lubią,
    że są jej przyjaciółmi, a cały czas śmiali się za jej
    plecami. Ich zdrada zabolaÅ‚a jÄ… nie mniej niż zachowa­
    nie Maxa. Przecież ona naprawdÄ™ darzyÅ‚a tych ludzi sym­
    patiÄ…, uwielbiaÅ‚a z nimi przebywać. PrzybiÅ‚a jÄ… Å›wiado­
    mość, że to, co braÅ‚a za przyjazÅ„, byÅ‚o zwykÅ‚ym oszu­
    stwem.
    Do rana wszystko sobie przemyślała. Tak, gorzko tego
    pożałują, zwłaszcza Max Cooper. Pałała chęcią zemsty,
    wiedziała też, jak zadać najboleśniejszy cios.
    Wzięła prysznic, ubraÅ‚a siÄ™, po czym siÄ™gnęła po te­
    lefon. Musi zadzwonić w kilka miejsc, puścić machinę
    w ruch.
    Machinę, która zniszczy Maxa.
    Kiedy wieczorem przechodził koło recepcji, June
    z szerokim uśmiechem na twarzy powiedziała mu, żeby
    zajrzał do jadalni: Kris na niego czeka.
    Gdy tam wszedł, stanął w progu jak wryty.
    Kris siedziała przy stole dla dwóch osób, ubrana w ob-
    cisłą, brzoskwiniową sukienkę bez ramiączek, która nie
    wiadomo jakim cudem trzymaÅ‚a siÄ™ ciaÅ‚a. WyglÄ…daÅ‚a re­
    welacyjnie. Ponętnie, kusząco...
    Max poczuł, jak jego silna wola kruszeje. Miał ochotę
    porwać Kris w ramiona, zanieść do łóżka...
    W jadalni było pusto i ciemno; paliło się tylko kilka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl