-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niej niebezpieczne. Spowodujemy wysokÄ… falÄ™.
Pokonując opór wiatru, Sam otworzył drzwi kabiny. Wychylił
się i rzucił w dół koło ratunkowe na linie. Niestety, upadło zbyt daleko
od Abby i teraz podrygiwało na białym grzbiecie fali.
Zaklął głośno. Raz jeszcze podciągnął linę, ale następna próba
też nie była udana.
- Do trzech razy sztuka-mruknÄ…Å‚.
184
RS
Tym razem koło upadło tuż obok miejsca, w którym Abby
rozpaczliwie usiłowała utrzymać się na powierzchni.
Głośny plusk podziałał na nią taki że spięła się w ostatecznym
wysiłku i w kilku ruchach podpłynęła do koła. Ciężkimi jak ołów
rękami wczepiła się w tę ostatnią deskę ratunku.
Była przerażona, skostniała z zimna i skrajnie wyczerpana. Ale
zbyt blisko otarła się o śmierć, żeby teraz dać się pokonać zmęczeniu.
W chwilę pózniej gruba pomarańczowa pętla opadła na wodę,
tuż obok koła. Abby wślizgnęła się w nią i zacisnęła zdrętwiałe palce
na szorstkiej powierzchni liny. Po chwili, z najwyższym trudem,
zapięła pas. Potem już tylko zamknęła oczy i czekała...
Pilot wykorzystał całe swoje wieloletnie doświadczenie, aby
utrzymać maszynę w możliwie nieruchomej pozycji. Sam uruchomił
dzwignię i powoli, z największą ostrożnością zaczaj podciągać Abby
do góry.
Trzymaj się, kochanie... - dodawał jej otuchy, choć nie było
żadnej szansy, by go usłyszała. - Trzymaj się, Abby, jeszcze tylko
kilka sekund.
Nagły poryw wiatru zakołysał maszyną i pętla zaczęła zataczać
szerokie kręgi zaledwie parę stóp nad powierzchnią wody.
Sam stłumił okrzyk.
Huk fal zagłuszył jęk Abby, kiedy poczuła, że znów spada w
czarną, skłębioną otchłań. Ostatnim wysiłkiem woli starała się nie
ulegać panice. Nagle poczuła ostre, bolesne szarpnięcie w górę. Oczy
wciąż miała zamknięte, ale coraz silniejszy podmuch i narastający huk
185
RS
silnika uświadamiały jej, że zaledwie sekundy dzielą ją od bezpiecznej
przystani.
Po chwili para stalowych ramion zamknęła ją w miażdżącym
uścisku. Otworzyła oczy...
- Sam... To ty!
- Tak, to ja - powiedział tak obojętnym tonem, jakby ostatnie
przerażające minuty w ogóle ich nie dotyczyły. -Mówiłem ci, Abby,
że jesteś na mnie skazana. Na zawsze.
- Dzięki Bogu - szepnęła, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. -
Nareszcie...
- Musimy natychmiast zawiezć panią do szpitala -wtrącił się
pilot.
- Jasne. - Sam ułożył ją na tylnym fotelu i troskliwie okrył
kocami. Usiadł obok i zaczaj delikatnie rozgrzewać jej skostniałe ręce.
- Czy pani wie, gdzie może być w tej chwili jacht? - spytał pilot
- Mógłbym podać jego namiary straży przybrzeżnej. Aatwiej by im
było znalezć pani brata, panno Swan.
- Do diabła z tym typem! - ostro wtrącił się Sam. - Natychmiast
wracajmy do portu!
Na wzmiankę o Kenie w oczach Abby pojawił się ból.
- Skoczyłam do wody - szepnęła z wysiłkiem. -I zaraz potem
fala przewróciła łódz. Nie mam pojęcia, jak długo płynęłam, ale
ponieważ przez cały czas znosił mnie prąd, myślę, że on musi być
gdzieś tam... -Drżącą ręką wskazała im kierunek.
Pilot przekazał straży przybrzeżnej przypuszczalną pozycję
Czarnego Aabędzia" i zawrócił do portu.
186
RS
Kiedy wylądowali, natychmiast otoczyła ich ekipa medyczna.
Sanitariusze owinęli Abby w suche koce, zmierzyli jej puls i ciśnienie
i oświadczyli, że zabierają pannę Swan do szpitala.
Ambulans czekał już na sygnale.
- Nie chcę jechać do szpitala-wzbraniała się.
- Jesteś w szoku, Abby - tłumaczył jej Sam. - Potrzebna jest ci
opieka lekarska.
- Opieka tak - zgodziła się - ale niekoniecznie szpitalna. Chcę
jechać do domu.
- No, nie wiem...-zawahał się Sam. Marzył o tym, by jak
najprędzej znalezć się z nią w domu. Z drugiej strony nie chciał jej
jednak narażać na dalsze niebezpieczeństwa.
- Ostatecznie mogę wyrazić zgodę na to, żeby zabrał pan pannę
Swan do domu - z pewnym wahaniem stwierdził lekarz. - Ale pod
jednym warunkiem: powinna spędzić kilka dni w łóżku.
- Właśnie...-odezwała się Abby.- Dokładnie to samo miałam na
myśli.
Sam przesunął ręką po włosach, wściekły na siebie za swój brak
zdecydowania.
- Naprawdę nie wiem, kochanie... - powiedział. - Może powinni
jednak zbadać cię przedtem w szpitalu.
Abby z trudem podniosła się z noszy. Wspierając się na ręce,
spojrzała przez ramię na Sama. Tonem zdumiewająco władczym jak
na osobę, która miała za sobą tak ciężkie przeżycia, oświadczyła: [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl