-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dostarczające pociski, zwolnił blokadę. Skończywszy, poszedł do stanowiska
273
dowodzenia ogniem, pociÄ…gajÄ…c za sobÄ… wszystkich.
- Tam - Harry Shulz wskazał wzgórze, na którym wznosiła się ciemna bryła zamku
utkana żółtawymi światłami.
Sepheriades przeszukał szuflady, wyciągnął lornetkę - elektrooptyczną i podniósł
do oczu. Po chwili odłożył, wziął kartkę papieru i ołówek. Zabrał się do skomplikowanych
wyliczeń. Sprawdził jeszcze siłę wiatru na rękawie i dryf okrętu na grawimetrze.
Wreszcie odetchnÄ…Å‚ z ulgÄ….
- W porządku? - zapytał Harry z lekkim niepokojem.
- Trafił pan na najlepszego strzelca królewskiej marynarki greckiej, przyjacielu -
odparł Grek protekcyjnym tonem.
Sepheriades rozdysponował teraz ośmioma ludzmi, jacy mu pozostali. Zupełnie
jakby chodziło o prawdziwą bitwę morską.
Wszyscy dokładnie wiedzieli, co mają do roboty. Tak świetnie Grek ich wytrenował
przez pięć dni spędzonych na kalifornijskim ranczo.
W stanowisku dowodzenia ogniem Grek uruchomił głośniki i opuścił dzwignie
mechanizmu podajÄ…cego pociski.
- Kiedy osiem luf będzie załadowanych - poinformował Harry ego dla celów
edukacyjnych - wykona się próbny strzał jedną lufą, a potem cały komplet.
- A jak się nie uda próbny strzał, ile potrzeba panu czasu na korektę obliczeń? -
zaniepokoił się Harry.
- Najwyżej kilka sekund. Przy obliczeniu przewidziałem różne hipotezy strzału. Na
początek wybrałem najbardziej prawdopodobny. Jeśli nie trafi, jestem pewien
następnego. Ludzie są przygotowani. Trzeba tylko skorygować. Wiedzą, jak to zrobić,
powtarzałem im. Dobra. Może mi pan pozwoli popracować? Proszę-podał Harry -emu
lornetkÄ™ elektrooptycznÄ….
- Może pan patrzeć z mostku. Proszę nie zapomnieć o pilnowaniu trapu. Mam
nadzieję, że nie czeka nas niezapowiedziana wizyta.
Harry wziął lornetkę i odszedł.
Grek odzyskał cały autorytet oficera marynarki. Zwietnie się czuł na stanowisku
274
dowodzenia. Odżył.
Shulz z mostku rzucił okiem na drabinkę trapu, pózniej na czarne fale. Woda była
spokojna, nic nie wskazywało zbliżania się motorówki lub łodzi.
Harry nałożył specjalny kask. Sepheriades zakupił te kaski w Tulonie, żeby
ochraniały bębenki podczas odpalania pocisków. Shulz przygotował się do pierwszego
strzału podnosząc do oczu lornetkę.
Zwietny pomysł. Barto Scalisio o tym nie pomyślał!
Jego warowny zamek długo nie wytrzyma ataku dział dziewięć i pół calowych.
Wybuchnął śmiechem właśnie w chwili, gdy poszedł pierwszy strzał. Pocisk
wylądował na murach obronnych.
- Cholera! - zaklÄ…Å‚ Harry.
Spojrzał zaniepokojony na stanowisko dowodzenia ogniem. Sepheriades chybił
swój pierwszy strzał.
W wieży - powiedziała Baricha - nie na murach, schronili się Barto i jego goście!
A jeśli Sepheriades chybi także za drugim razem?
Trzeba trochę czasu, żeby mechanizm załadował pociski do luf. A kilka sekund
straty między pierwszym a drugim strzałem? To umożliwiłoby Bartowi ucieczkę!
O Boże! %7łebym...
Buuuum!
Harry Shulz nie wierzył własnym oczom: wieża zwaliła się jak domek z kart!
Najpierw niby ucięty kapelusz grzyba podniósł się wierzchołek. Potem opadł
zwalając resztę murów. Towarzyszył temu fantastyczny wybuch pomarańczowych
płomieni, jak krater rzygający lawą.
Harry Shulz zaczął szydzić.
%7Å‚egnaj Barto Scalisio! %7Å‚egnajcie jego kumple!
Francois Lyończyk będzie zadowolony.
A on sam zarobił milion dolarów, minus koszty, oczywiście, dosyć duże.
Nie mógł się nacieszyć spektaklem, taki był uszczęśliwiony. Nareszcie koniec!
Ktoś go pociągnął za rękaw. To Brian Fitzmorris.
275
- Chodzże, Harry, nie trzeba przeciągać. Turcy mogą wrócić.
Harry ściągnął kask i wrzucił go do morza, zachował jednak lornetkę, zawieszając
ją sobie na szyi. Poszedł za innymi. Wsiedli na pokład łodzi. Harry upewnił się, czy
Tommy Yodkun i Jerry Cherry Wettgren sÄ… z nimi.
- Dobrze ich zamknąłeś? - zapytał Tommy ego.
- Skuci łańcuchami!
Dick Van Dyck uruchomił silnik i łódz pełną szybkością ruszyła w kierunku okrętu
podwodnego. Jego położenie sygnalizowała cały czas latarka marynarza na wachcie.
Trzeba jeszcze spotkać się z Barichą - przypomniał sobie Shulz, ale pomyślał, że
nie musi się spieszyć.
Zanim Turcy zareagują, zanim poślą ludzi na kontrtorpedowiec, zanim zrozumieją,
co zaszło, zanim podejmą decyzję poszukiwania sprawców ataku, upłynie sporo czasu.
Może pomyślą, że to uderzenie Greków?
Nim flota odbije od brzegu, żeby ruszyć na bombardowanie Cypru...
Zaśmiał się.
- Co ci jest? - zapytał siedzący obok Dań Lishka.
- Tak sobie myślę...
- Trzeba przyznać, że twoje myśli to są gromy! Kto mógł wpaść na taki pomysł, jak
ten? Moje gratulacje!
- Tylko że te przeklęte pociski tak cholernie trudno było załadować, i te dzwignie, i
ten piekielny hałas - narzekał Jack Goeppner. - Zapamiętamy to! Jedno tylko: długo nie
trwało! Dziesięć kafli za taką krótką robotę, pierwszy raz w życiu coś podobnego mi się
trafiło!
- Masz rację z tymi dzwigniami - dodał Phil Horny DeLaYalle. - Strzaskałem
sobie palec. No, Harry! Zapłaciłeś ubezpieczenie za wypadek przy pracy?
Wszyscy się roześmieli.
Ukazał się dziób łodzi podwodnej. Skoczyli na pokład. Harry w towarzystwie Dana
Lishki, Joego Stanzyka i Frankie Zuberga przesiedli siÄ™ znowu na szalupÄ™ i popruli do
brzegu na wysokości miejsca, gdzie Shulz zostawił samochód i umówił się z Barichą.
276
Harry Shulz rozmyślał.
As z tego Sepheriadesa - przyznał w duchu. - As, który zasłużył na swoje 50 tys.
dolarów. Trzeba mu się nisko pokłonić! Tylko na podstawie zdjęć, które mu pokazał, od
razu wiedział, że akcja się uda. Zdjęcia zrobione z zatoki przedstawiały zamek i turecką
flotÄ™.
Jakże ten jego fajerwerk dobrze szedł w parze z ogniami sztucznymi na cześć
święta narodowego! Gwózdz wieczoru. Uwieńczenie dnia!
Pan Harry Shulz, Wielki Pirotechnik święta narodowego.
Diabelski Sepheriades! Za drugim razem trafił w dziesiątkę!
Niezbyt piękny widok przedstawia Barto! W kawałkach!
To fuks, że Baricha mu wspomniała o święcie narodowym. I że miał ten genialny
pomysł. Bo normalnie na okręcie wojennym byłby komplet oficerów i pełna załoga i
trzeba by całej armii, żeby osiągnąć cel.
Kil łodzi zarył się w dnie. Harry skoczył do wody. Doszedłszy do brzegu udał się
tam, gdzie zaparkował swego chevroleta. Cały czas bacznie obserwował okolicę. Nigdzie
śladu Barichy. [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl