• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    mózgu Lona. Odwrócił się.
    Patrzył na nią i wspominał jedyne szczęśliwe
    wakacje, które spędzili razem. Zawdzięczali je ojcu
    Clive'a. Hrabiemu udało się jakoś przekonać matkę
    Lona i ojca Sophie, że takie wspólne wakacje dobrze
    JANE PORTER
    122
    zrobiÄ… trójce przyjaciół, że w letnim domu jest mnóst­
    wo ludzi, że ktoś zawsze będzie ich miał na oku.
    Oczywiście w letnim domu Wilkinsów w Buenaven-
    tura nikt nie zwracał na nich uwagi. Clive, Lon
    i Sophie robili, co im się podobało. Chodzili spać po
    północy, sypiali do południa, wylegiwali się na plaży
    i byli szaleńczo szczęśliwi.
    Po dwóch tygodniach idylli nadeszÅ‚a pora po­
    wrotu.
    Lon na zawsze zapamiÄ™taÅ‚ minÄ™ Sophie, gdy wsia­
    dała do samochodu. Była śmiertelnie smutna, jakby
    przekonana, że resztę życia spędzi w samotności.
    - Nie mam ci czego wybaczać - powiedziaÅ‚ szorst­
    ko Lon. - Jesteśmy, jacy jesteśmy. Nie wszystko
    możemy zmienić.
    - Nie rozumiem. - Patrzyła na niego zapłakanymi
    oczami. - Co chcesz przez to powiedzieć?
    - Clive był gejem - oświadczył Lon.
    Odsunął się od ściany, podszedł do Sophie.
    - Gejem? - Była zdruzgotana.
    Lon też. Nie chciaÅ‚ jej robić krzywdy, nie zamie­
    rzaÅ‚ krzywdzić Clive'a, nie chciaÅ‚ niszczyć wspo­
    mnień. Ale Sophie przeżywała w tej chwili piekło,
    drÄ™czona żalem i wyrzutami sumienia. Clive na pew­
    no by tego nie chciał.
    - On ciebie kochaÅ‚, Sophie - mówiÅ‚ Lon, za­
    stanawiając się przy tym, ile jej może powiedzieć.
    - Bardzo cię potrzebował. Dawałaś mu alibi. Dzięki
    tobie żył tak, jak tego od niego oczekiwano.
    - Nigdy mi nic nie mówił - Sophie kręciła głową.
    WYPRAWA DO BRAZYLII
    123
    Nie mogła uwierzyć w rewelacje Lona. - Nigdy nie
    zrobił niczego... Nigdy nawet nie spojrzał na żadnego
    mężczyznę.
    Ponieważ kochał się we mnie, pomyślał Lon, ale
    tego nie zamierzał jej powiedzieć. Tego jednego
    powiedzieć nie mógł na pewno. Nie dlatego, że
    Sophie by nie zrozumiała. Nie! Ona jedna na całym
    Å›wiecie zrozumiaÅ‚aby na pewno. Nie mógÅ‚ powie­
    dzieć, bo Clive przez całe swoje życie trzymał ten
    fakt w tajemnicy. Nigdy ani słowem czy gestem nie
    okazał uczuć. Dopiero w godzinie śmierci przyznał
    się Lonowi, że zawsze go kochał, że poślubił Sophie
    tylko po to, żeby Lon przy nim został.
    Tamtej nocy Lon mu obiecał, że nikomu nie
    zdradzi sekretu Clive'a. Teraz, stojÄ…c przed Sophie,
    Lon miaÅ‚ takie wrażenie, jakby przeszÅ‚ość i przy­
    szłość zderzyły się ze sobą, jak rakiety na kolizyjnym
    kursie.
    - Byłem wściekły na Clive'a - zwierzał się Lon.
    -Uważałem, że cię opuścił, że umarł sobie i zostawił
    cię samą. Dopiero teraz rozumiem, że to nie tak. Nie
    zostawił cię samej. On cię zostawił ze mną.
    - Powinien był mi powiedzieć - szepnęła Sophie,
    spoglÄ…dajÄ…c na Lona z nadziejÄ…, z bezbrzeżnym smut­
    kiem w oczach. - Powinien był ze mną porozmawiać.
    - Nie mógł. - Alonso pokręcił głową. - Był na to
    zbyt dumny. Nie zapominaj, że nazywał się Wilkins.
    Uważał, że skoro się zdecydował na małżeństwo, to
    nie może cię zawieść i nie ma prawa sprawić zawodu
    rodzicom ani... mnie.
    124 JANE PORTER
    Było w tym ostatnim słowie coś, co sprawiło, że
    Sophie ścierpła skóra. Spojrzała Lonowi w oczy, ale
    nie dostrzegÅ‚a w nich spokoju, tylko cierpienie i niepo­
    hamowany gniew, które raczej nie miaÅ‚y nic wspól­
    nego z tą rozmową, tylko z życiem ich trojga.
    I nagle Sophie wszystko zrozumiała. Clive był
    zakochany w Lonie! Jej Clive... Nie, ich wspólny
    Clive żył w ciągłych męczarniach. Czemu sama tego
    nie zauważyła?
    - Kiedy się dowiedziałeś, że Clive jest gejem?
    - spytała.
    - Krótko przed jego Å›mierciÄ… - powiedziaÅ‚ grobo­
    wym głosem Lon.
    Sophie bez sÅ‚owa wróciÅ‚a do swego pokoju. WziÄ™­
    ła prysznic, włożyła lnianą spódnicę, bawełnianą
    bluzeczkę i wyszła na taras, z którego rozciągał się
    widok na rzekÄ™.
    Za jej plecami otworzyły się drzwi i zamknęły.
    U boku Sophie stanÄ…Å‚ Alonso.
    - Nie możesz tu przebywać - powiedział. - To
    niebezpieczne.
    - To ciebie chcą, nie mnie - przypomniała mu
    Sophie.
    Aon milczał. Przyglądał się Sophie.
    - W porządku? - zapytał po chwili.
    - Nie.
    - Może chcesz porozmawiać?
    - Nie. - NaprawdÄ™ nie chciaÅ‚a. Owszem, przyje­
    chała do Brazylii po to, żeby dowiedzieć się prawdy
    WYPRAWA DO BRAZYLII 125
    o śmierci swego męża, jednak nie takiej prawdy się
    spodziewała. - Potrzebuję czasu.
    - Dobrze, ale wejdz do domu. Nie mogÄ™ ciÄ™
    zostawić na tarasie.
    Cały dzień przesiedziała sama w swojej sypialni.
    Skuliła się na łóżku i próbowała czytać kryminał,
    który pożyczył jej Flip. Niezbyt dobrze jej szło, bo
    łzy co chwilę spływały po policzkach...
    Nic dziwnego, że wszyscy byliśmy nieszczęśliwi,
    myślała. To był nieszczęśliwy trójkąt małżeński,
    niepodobny do innych małżeÅ„skich trójkÄ…tów. Wszys­
    cy troje byliśmy w Bogocie odmieńcami i pewnie
    dlatego połączyła nas ta niezwykła przyjazń. Mimo
    wszystko udało nam się jej nie zgubić, przenieśliśmy
    ją w dorosłe życie.
    Sophie otarła łzę, ale następna już spływała z rzęs.
    Myślała o samotności Clive'a, o tym, jak musiał się
    męczyć ze swym sekretem, i serce jej omal nie pękło.
    Kochała go. Nie zostałaby jego żoną, gdyby nie
    chciaÅ‚a, żeby byÅ‚ szczęśliwy. Jednak nigdy nie kocha­
    ła go romantyczną miłością i Clive jej też nie kochał.
    Ależ byliÅ›my gÅ‚upi - myÅ›laÅ‚a Sophie. Nic dziw­
    nego, żeśmy się z Clive'em pobrali. On też był
    tchórzliwym strusiem!
    Sophie się roześmiała, a potem znów płakała.
    Czuła się okropnie. Tak bardzo chciała przeprosić
    Clive'a za to, że nie była dobrym przyjacielem,
    w każdym razie nie takim, jak by chciała. I przeprosić
    Lona. Za to, że nawet nie spróbowała życia u jego
    boku.
    126 JANE PORTER
    Bała się Lona, bała się jego niestałości. Zaufała
    uśmiechom Clive'a, pięknemu letniemu domowi Wil-
    kinsów, ich bentleyowi i - oczywiście - samemu
    hrabiemu, który byÅ‚ dobrym, uczciwym i sympatycz­
    nym człowiekiem. Tylko Lona nigdy nie obdarzyła
    zaufaniem. Nie umiała uwierzyć, że on potrafi jej
    zapewnić spokój i bezpieczeństwo, za którymi tak
    strasznie tęskniła.
    Ależ ze mnie idiotka!
    Nagle poczuła, że ktoś położył dłoń na jej głowie.
    Wiedziała, że to Lon. Nie słyszała, jak wszedł, nie
    widziała go w tej chwili, ale była absolutnie pewna,
    że po nią przyszedł i że będzie z nią już zawsze, na
    dobre i na złe.
    - Mamy za sobą ciężki dzień - powiedział.
    - Bardzo - zgodziła się Sophie, czując, jak świeże
    łzy napływają jej do oczu.
    - Clive powinien tu z nami być - mówił cicho Lon.
    - PogralibyÅ›my w karty i powiedzieli mu wszyst­
    ko, co należało powiedzieć, kiedy jeszcze żył.
    - Na przykład?
    - Choćby to, żeśmy go kochali. - Lon przysiadł
    obok niej na łóżku. - Bez względu na jego orientację
    seksualną. I że zawsze byliśmy jego przyjaciółmi.
    Sophie zapatrzyła się na Lona. Nie rozumiała, jak
    mogła się go kiedyś obawiać. Powinna dziękować
    Bogu za tego człowieka. Co by bez niego zrobiła? Nie
    tylko ostatnio, ale w ogóle, przez całe swoje życie.
    - Zpij ze mną dzisiaj - poprosiła. - Bez seksu, bez
    pocałunków. Po prostu ze mną bądz.
    WYPRAWA DO BRAZYLII 127
    ZostaÅ‚. Sophie zasnęła przytulona do niego, a kie­
    dy budziła się w nocy, on wciąż był blisko, w zasięgu
    ręki. Aż do rana był przy niej, przytulał ją do siebie,
    niezawodny, jak zawsze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl