• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    misie w kostiumach z dziewiętnastego wieku. W rogu sklepu
    zauważyli udrapowany brązowym materiałem kosz, imitujący
    norę. Wokół niej hasały pluszowe króliki: duże, średnie i małe,
    czarne, białe i brązowe z długimi, opadającymi uszami,
    wykończonymi różową satyną. Każdy z nich miał inny pyszczek,
    wyrażający jego osobowość. Dory wzięła brązowego królika
    średniej wielkości. Był ubrany w dżinsowy kombinezon z
    kolorową łatką na pupie, uszy sięgały mu do kolan, a jego
    haftowany w piegi pyszczek uśmiechał się przyjaznie. Kosztował
    pięćdziesiąt dolarów.
    - Rozbój na prostej drodze - oburzył się Scott.
    - To ręczna robota - tłumaczyła Dory, oglądając metkę w
    kształcie marchewki, którą zawieszono na króliczej szyi. - Tu jest
    napisane, że każdemu z nich artysta nadał indywidualny wyraz.
    - Wciąż uważam to za rozbój na prostej drodze.
    - Nazwę go George. - Przytuliła królika do piersi.
    - Chyba żartujesz! Mieliśmy kupować prezenty gwiazdkowe.
    - To właśnie będzie prezent.
    - Nie spodoba się Adelinie - zaprotestował Scott. - Na pewno
    wolałaby misia w wieczorowej sukni z lamy.
    - To nie dla Adeliny. Dla dziecka.
    - Dzie...
    - Coś nie gra, proszę pana? Nie umiesz powiedzieć tego
    słowa? To tylko dwie sylaby: dziec-ko.
    - Uspokój się, Dory - szepnął Scott, nie chcąc, aby usłyszeli
    ich inni klienci.
    - Nie chcę się uspokajać i nie muszę. Jestem w ciąży, a matki
    mają prawo do odrobiny ludzkich uczuć. Ty patrzyłeś na tamtą
    kołyskę i widziałeś tylko drewno, a ja widziałam w niej śpiące
    dziecko. - Podstawiła mu pod nos królika. - Patrzysz na tego
    królika i widzisz pięćdziesięciodolarowe zdzierstwo, a ja widzę,
    jak maleńkie rączki ciągną go za uszy, widzę przytuloną do
    królika buzię. - Przycisnęła zabawkę do siebie i westchnęła
    ciężko. - Kupię Georga dla mojego dziecka, naszego dziecka.
    Postawię go na stoliku koło łóżka, żeby mi towarzyszył, dopóki
    nie urodzi się maleństwo. - Z trudem powstrzymywała łzy. -
    Muszę z kimś rozmawiać, Scott. Jestem teraz zupełnie sama, bo
    mój jedyny przyjaciel wpakował głowę w piasek i udaje, że nic
    nie wie o żadnym dziecku.
    - Dory! Boże, Dory! - Wyciągnął rękę, ale nie dała się
    dotknąć. Odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę kasy. Stanął
    za nią w kolejce i powiedział:
    - Przepraszam.
    Sztywne plecy i zaciśnięte wargi zdradzały, jak bardzo była
    wzburzona.
    - Przepraszam, Dory - powtórzył. - Pozwól... Pozwól mi go
    kupić dla... - Ciągle to słowo nie chciało mu przejść przez gardło.
    - Ja go kupię - powiedziała sucho. - To moja sprawa.
    - Dobrze, jeśli naprawdę chcesz. - Zaakceptował wreszcie jej
    decyzję. Upór i niezależność stanowiły jej integralną część, tak
    samo jak oczy, włosy, czy nos. - Będę w księgarni, gdybyś mnie
    potrzebowała.
    Skinęła głową. Chciał ją pogłaskać po ramieniu, ale bał się,
    że jeśli to zrobi, oboje stracą panowanie nad sobą. Zamiast jej
    dotknąć, wcisnął ręce w kieszenie kurtki. Otworzył ramieniem
    drzwi do księgarni. Zadzwięczały świąteczne dzwoneczki.
    Wszedł do działu marynistycznego i nieuważnie przeglądał
    tytuły wyłożonych na ladzie książek. Minęło pięć, dziesięć,
    piętnaście minut, a Dory wciąż nie nadchodziła. Wzruszył
    ramionami, co miał powiedzieć sprzedawcy, że nie znalazł nic
    godnego uwagi i, zaniepokojony, poszedł jej szukać.
    Stała na chodniku przed sklepem w grupce gapiów,
    przyglądających się uroczystości w Herlong Mansion. Zatrzymał
    się za nią i spojrzał ponad jej głową w stronę starego domu. Na
    ganku zobaczył parę nowożeńców w stylowych, wiktoriańskich
    strojach ślubnych. Zwrócony do nich twarzą pastor właśnie
    udzielał błogosławieństwa.
    Scott objÄ…Å‚ Dory ramieniem i westchnÄ…Å‚ z ulgÄ…, gdy siÄ™ do
    niego przytuliła. Jakby na cześć ich zbliżenia zespół muzyczny w
    starodawnych strojach zagrał marsza Mendelssohna. Scott starł
    dłonią łzę, płynącą po policzku dziewczyny. Uśmiechnęła się do
    niego.
    - Zlub to takie wzruszajÄ…ce wydarzenie.
    Jakaś stojąca obok nich kobieta wycierała oczy chusteczką.
    - Ma pani rację. Ja zawsze płaczę, nawet kiedy nie znam
    państwa młodych.
    - To takie romantyczne - dodała jej towarzyszka. - Ten dom,
    drzewa i muzyka.
    Scott pocałował ucho Dory.
    - Na lody czy do domu? - zapytał.
    - Na lody - odrzekła bez wahania i trzymając się za ręce
    poszli do cukierni.
    Niewiele rozmawiali tego popołudnia i bardzo starali się
    zapomnieć o porannej sprzeczce w sklepie. Nie poruszyli  tej
    sprawy aż do wieczora. Kąpali się osobno, a Dory nie chciała się
    kochać, tłumacząc się zmęczeniem. Nie protestowała jednak,
    kiedy objął ją czule i wtuliła się w niego tak, jak robiła to zawsze,
    gdy spali razem.
    Odważył się odezwać dopiero wtedy, kiedy już prawie spała.
    - Dory - szepnÄ…Å‚.
    - Tak?
    - Dzisiaj w Micanopy... Kiedy patrzyłaś na ten ślub... Czy
    myślałaś wtedy, że mógłby to być nasz ślub? - Zadał to pytanie
    tak poważnie, że zupełnie się rozbudziła.
    - Chyba każdy tak myśli widząc ślub. Na tym polega urok
    takich wydarzeń.
    - Ja nigdy tak nie myślałem, patrząc na nowożeńców. Nigdy
    nie chciałem być na miejscu pana młodego.
    - No dobrze, masz rację. Powinnam była powiedzieć, że
    każda kobieta, od najmniejszej dziewczynki do najstarszej,
    pomarszczonej babuleńki, kiedy widzi ślub, marzy o tym, żeby
    być piękną panną młodą. To coś takiego, jak chęć zostania
    primabalerinÄ…, kiedy oglÄ…da siÄ™ balet.
    - Ale dziś było inaczej, prawda? To z powodu...
    - Dlatego, że jestem w ciąży?
    Scott zamilkł. Westchnęła i usiadła na łóżku.
    - To jest chyba najważniejsze milczenie, jakie zdarzyło mi
    się w życiu słyszeć - stwierdziła poirytowana. - Może zapal
    światło i załatwmy to wreszcie.
    Zapalił światło i usiadł na brzegu łóżka. Wziął ją za rękę.
    - Chcesz wyjść za mnie za mąż, prawda? - zapytał.
    - Wszystkie potrzebne słowa już powiedziałeś, tylko zle je
    ustawiłeś i użyłeś niewłaściwego tonu.
    - Co, do licha, masz na myśli. - Był tak zdezorientowany, że
    nie mogła powstrzymać uśmiechu. Biedaczek! Ten dysonans
    między jego rzeczywistymi uczuciami, a tym, co uważał, że czuć
    powinien! Pogłaskała go po głowie.
    - To znaczy, że zamiast poprosić mnie o rękę zapytałeś, czy
    chcę wyjść za ciebie.
    - Czepiasz się słówek.
    - Nie. To są dwa bardzo różne pytania. Jedno jest ogólne, a
    drugie bardzo osobiste.
    - Widziałem wyraz twoich oczu.
    - Pokłóciliśmy się i byłam rozdrażniona, a ten ślub w starym
    domu był taki romantyczny. Uległam nastrojowi.
    - Ale chciałabyś wyjść za mąż - nie dawał za wygraną.
    - Tak - przyznała - oczywiście, że chciałabym wyjść za mąż.
    - Mocno zacisnęła powieki, a po chwili powoli otworzyła oczy. -
    Ale nie za faceta, który patrząc na nowożeńców myśli, że pan
    młody to skończony kretyn.
    - Nie powiedziałem...
    - Nie dzisiaj i nie dosłownie tak, ale przecież nigdy nie
    robiłeś tajemnicy ze swojego stosunku do małżeństwa.
    Chciał coś powiedzieć, ale nie dopuściła go do głosu.
    - Nie, nie przerywaj mi. Znam cię dobrze, czasami myślę
    nawet, że lepiej niż ty sam siebie. Przecież wiem, że patrząc na
    młodą parę widzisz swoich rodziców i wydaje ci się, że wszystkie
    ich nieszczęścia za chwilę spadną na tych młodych.
    - Moich rodziców? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl