• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    w połączeniu ze smutną konsekwencją beztroskiego zamykania tak ważnego biura po tak
    zwanych godzinach i na weekendowe dni.
    Widać było, że wzięła sobie moje uwagi do serca. Jak nic zaczną tu teraz obsługiwać
    dwadzieścia cztery na dwadzieścia cztery, zupełnie jak na dobrze prosperującej stacji
    benzynowej. To i ja się w końcu na coś przydałam. Taka mała rekompensata, bo grosza ode mnie
    nie ma złamanego.
    Uzyskawszy oczywiste w tej sytuacji i nieodwołalne potwierdzenie nakazu eksmisji, mocno
    zafrasowana opuszczam biuro i próbuję podsumować swoje raczej niezbyt wesołe położenie.
    Jedno jest pewne, że jestem goła jak przysłowiowy turecki święty. Mój ostrożny małżonek nie
    zostawił mi tu większych pieniędzy ani książeczki czekowej. Te walory spokojnie zamknął
    w domu, tak mnie przynajmniej zapewnił. Miałam przy sobie pięćdziesiąt franków i klucze od
    mieszkania i według niego powinno mi to w zupełności wystarczyć. A tu taki klops.
    Ewentualnym deficytem w kasie kliniki nie przejmowałam się znowu tak bardzo. Gdyby
    tylko o to chodziło pozostałabym sobie spokojnie pod kreską do końca. Wiedziałam jednak, że
    jeżeli kaucji nie zapłacę wszystko bierze w łeb. Nie ma mowy, aby wypuścili mnie choćby na
    jeden dzień do domu, z ostatecznym wypisaniem będą czekali na przyjazd męża, który płatności
    ureguluje, a także nie mam co nawet liczyć na utrzymanie jednoosobowego pokoju. To wszystko
    do kupy stanowiło ambaras nie lada. Chodziło już nie tylko o jakiś papier, a o żywą forsę.
    I wyjście było jedno  zapłacić. Tylko jak?
    Szukam gorączkowo inteligentnych rozwiązań. Wymyśliłam telefoniczne skontaktowanie się
    z państwem Legrand. Już oni zapewne przybyliby do mnie z odsieczą, wystawili potrzebny czek.
    Widząc powagę sytuacji, usłużna sekretarka bez szemrania wyszukała ich telefoniczny numer.
    Wykręcałyśmy go wielokrotnie i bez skutku. Były przecież wakacje, widocznie wyjechali.
    Ostateczny klops.
    Pora zwolnić pokój. Przynaglana przez pielęgniarkę i salowe ładuje wszystko byle jak
    w ogromną ortalionową torbę. Z trudem upycham w nią radiomagnetofon i mój przenośny
    telewizorek. Instaluję ten cały dobytek w korytarzu, a raczej w salonie poczekalni. Przydzielony
    mi wraz ze współlokatorką pokój na piętrze postanawiam stanowczo zignorować.
    Robię minę zawziętą i obrażoną. Nie mając prawa do osobnego pokoju, będę koczowała
    w hallu. Ja jestem pacjentka trudna, paląca, słuchająca muzyki, fanatycznie oddająca się pisaniu,
    a na dokładkę przerazliwie chrapiąca w nocy. Zdecydowanie nie mam prawa narażać drugiej
    osoby i to do tego chorej na swoje kłopotliwe towarzystwo.
    Tak sobie postanawiam, jeszcze siÄ™ jednak na razie w saloniku nie urzÄ…dzam. Zasiadam
    w fotelu i paląc papierosa za papierosem, czekam, co będzie dalej. Swoją torbę postawiłam obok
    siebie, cokolwiek na widoku, żeby wszyscy zainteresowani od razu widzieli, jak się sprawy mają.
    Kręcąca się w tę i z powrotem urzędniczka-skarbniczka, potykając się o moje gospodarstwo,
    wzrusza z lekceważeniem ramionami, jakby takie demonstracje pacjentów były w klinice na
    porządku dziennym. Widać jednak, że udaje, gdyż co jakiś czas specjalnie opuszcza swoje
    królestwo, aby sprawdzić, czy ta goła bez grosza dalej manifestuje brak dachu nad głową. Pufa
    pod nosem, robi małpie miny. Wreszcie, widać, nie wytrzymała nerwowo, bo i poleciała
    z rwetesem po  Patrona-Syna .
     Patron Syn był rozdwojony. Szarpał się między patronem jako takim, a filozofem, któremu
    leży na sercu moja sympatyczna osoba w niezachwianej równowadze ducha. Trudną miał rolę do
    spełnienia i nawet delikatnie mi zarzucił, że go postawiłam w kłopotliwym położeniu.
    Wiedziałam przecież, że był gotowy podpisać moje jutrzejsze wyjście, a nic nie powiedziałam
    w jak opłakanym stanie pozostaje finansowy aspekt sprawy. Oczywiście  tu bez większego
    przekonania zaznaczył  wobec aspektu zdrowia, jest to szczegół drugorzędny, tym niemniej, nie
    chciałabym pewnie, aby on musiał pokryć nieuregulowane koszty z własnej kieszeni. Sympatia
    i zrozumienie to jedno, a wyłożenie gotówki na stół to już zupełnie inna sprawa.
    Tu mnie dopiero naprawdę wystraszył. Pomyślałam sobie  jak już i  filozof mówi
    o pieniądzach, to znaczy, że faktycznie nóż jest na gardle. Wypytywał mnie coś jeszcze
    o przyjaciół, znajomych, którzy mogliby zapłacić kaucję, myślał chyba nawet o skontaktowaniu
    się z mężem w Polsce, potem znów się usprawiedliwiał, ale już go dalej nie słuchałam.
    Mnie wystarczyło tego, co wiedziałam. Wszystko stało się klarowne i oczywiste. Sama nie
    wiem, na co ja liczyłam do tej pory. Za to teraz już wiem, że w tej beznadziejnie głupiej sytuacji,
    w jakiej się znalazłam, mogę liczyć wyłącznie na siebie.
    Czas goni, desperacja wzrasta. Decyzja już właściwie dojrzała. Kołaczący się w mym mózgu
    od kilku godzin zwariowany zamiar zaczyna przyoblekać konkretny kształt. Już wiem, na co
    muszę się zdobyć, co zrobić. Obym tylko stanęła na wysokości zadania.
    Zataszczam swój bagaż na górę, w końcu ktoś mi musi go popilnować. Odszukuję
    wyznaczony mi pokój wraz z  Panią Starszą , która okazuje się faktycznie miła. W miły sposób
    uspokaja mnie na wstępie, że moja polska narodowość nawet jej zbytnio nie przeszkadza, abym
    tylko zachowywała się spokojnie i cicho, bo ona jest chora na nerwy i niepokoi ją nawet
    najmniejszy hałas. Uspokajam na odczepnego  Panią Starszą , że jestem cicha jak trusia, udaję,
    że słucham jej miłych narzekań, ale myślami jestem już gdzie indziej.
    Szykuję się do drogi. Nierozpakowany bagaż stawiam przy przygotowanym dla mnie łóżku.
    Nie przebieram się, pozostaję w może trochę zbyt ażurowej letniej garsonce. Do jednej kieszonki
    pakuję pięćdziesięciofrankowy banknot i małego plastykowego niedzwiadka, którego dostałam
     na szczęście od Dorotki, do drugiej wrzucam papierosy, zapalniczkę i klucze.
    Miłą  Panią Starszą informuję, że udaję się na przechadzanie po parku. Uzasadniam
    dobitnie, gdy mnie usilnie zatrzymuje, że nie chciałabym nadużywać jej gościnności i swoją
    obecnością w pokoju przeszkadzać, a i mnie mały spacerek przed kolacją dobrze zrobi, jako że
    miałam dzisiaj wyjątkowo ciężki dzień. Dochodzi godzina szesnasta.
    Już wcześniej robiłam wstępne rozpoznanie terenu. Nie żeby z potrzeby, z czystej
    ciekawości. Podczas rzadkich wprawdzie, bo chodzić nie lubię, przechadzek usilnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl