-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tymczasem zrobię śniadanie. Potem wyprawię cię do
pracy i wrócę do siebie. Zobaczymy się w szpitalu.
Po wczorajszej nocy dziwnie będę się czuł, pra-
cując z tobą odparł. Bardzo dziwnie.
Godzinę pózniej wykąpany, ogolony, najedzony
i ubrany żegnał się z Lucy opatuloną jego szlafro-
kiem, tak długim, że musiała go podkasać, by ciągle
go nie przydeptywać. W jego oczach i tak była naj-
piękniejsza. Pocałował ją i odsunął się z żalem.
Do zobaczenia za parÄ™ godzin.
Nie mogę się doczekać.
Gdy był w holu, przypomniał sobie o nieprze-
czytanym liście od matki, więc wsunął go do kieszeni
płaszcza. Słońce świeciło jasno, Marc czuł się szczęś-
liwy. Ostatnia noc była wspaniała. Wiedział, że jej
nigdy nie zapomni. Podobnie jak nigdy nie zapomni
Lucy Stephens.
W szpitalu nie było nawału pracy. Marc głównie
wypisywał recepty i zakładał wenflony, potem pie-
lęgniarki poprosiły go, aby zajrzał na oddział i roz-
strzygnął, czy można podać pacjentce większą dawkę
leków przeciwbólowych. Inna słyszała, że jest Fran-
cuzem i spytała, co sądzi na temat Prowansji; plano-
wała z mężem wyjazd na wakacje i była pełna
wątpliwości.
Zakocha siÄ™ pani w Prowansji, pani Kennedy
odparł Marc. Wiosna to najlepsza pora. Wszystko
kwitnie, upały jeszcze się nie zaczęły, nie ma wielu
turystów.
A co z dzieckiem? Czy to mu nie zaszkodzi?
Będzie w siódmym niebie. Gdyby cokolwiek się
stało, choć nie widzę ku temu powodów, zawsze
może pani zwrócić się do tamtejszych lekarzy. Zape-
wniam, że francuscy specjaliści są znakomici.
Och, nie to miałam na myśli! To znaczy, prze-
cież pan jest Francuzem i...
Wiem, wiem odparÅ‚ z úsmiechem i poklepaÅ‚
ją po ramieniu. Urodzi pani dziecko i będzie
śnić o wakacjach w Prowansji. Gwarantuję, że będą
udane.
Czas powoli płynął. Na oddziale nic się nie działo,
dzięki czemu Marc mógł zająć się robotą papierkową
i spokojnie wypić kawę. Gdy pomyślał o Lucy,
natychmiast stanęła mu przed oczami taka, jaką
widział rano: potargana, bez makijażu, z błyszczący-
mi oczami i radośnie uśmiechnięta. Wyglądała pięk-
nie, promiennie jak panna młoda.
Byłaby cudowną żoną. Znali się krótko, lecz wie-
dział, że najwyższa pora stawić czoło prawdzie: jest
w niej zakochany. Oczywiście wzajemna fascynacja
może z czasem minąć, nieraz to przeżywał, jednak
szczerze wątpił, by stało się tak i tym razem. Z drugiej
strony Lucy miała swoje życie, uwielbiała brylować
w towarzystwie, otaczać się znajomymi, rodziną.
Gdy pił drugą filiżankę kawy, jego spojrzenie
zatrzymało się na liście wystającym z kieszeni ma-
rynarki. Ciekawe, co nowego w Montreval? Matka
nie miała najlepszych wiadomości: kolejni młodzi
ludzie zniechęceni ciężką pracą i niskimi płacami
wyjechali szukać szczęścia gdzie indziej. Pojawili
się rządowi komisarze, który zadawali za dużo pytań,
przeszkadzali wszystkim dookoła i budzili w lu-
dziach niepokój. Jesienne plony zapowiadały się
słabiej niż ubiegłoroczne. Zamek wymagał remontu.
Po tym suchym sprawozdaniu list stał się bardziej
osobisty.
Nie chciałam Cię martwić i dlatego wcześniej ci
o tym nie pisałam, ale dokuczają mi bóle w piersi.
Lekarz skierował mnie do konsultanta z Lyons, załą-
czam jego adres. Zadzwoń do niego, poprosiłam, aby
rozmawiał z tobą otwarcie, niemniej wypowiedział się
całkiem jasno: mam chore serce i z czasem mój stan
się pogorszy. Nie mogę tyle pracować. Pół roku jakoś
wytrzymam, ale zimy powinnam spędzać w jakimś
bardziej gościnnym miejscu niż nasze Montreval. Mój
synu, obawiam się, że niedługo przyjdzie ci wziąć
rodzinne obowiązki na własne barki...
Marc zbladł i przeczytał list jeszcze dwa razy.
Wiedział, że matka nie zwykła wpadać w przesadę.
Jest chora. Termin jego powrotu do Montreval nagle
się skonkretyzował. Wyjedzie latem, za około dzie-
sięć miesięcy, tylko co z Lucy? Czy byłaby w Mont-
reval szczęśliwa? Czy ma prawo prosić, by z nim
pojechała?
Na szczęście musiał wracać do pracy i na rozmyś-
lania zwyczajnie nie zostało mu czasu. Po kilku
godzinach poszedł do pokoju lekarskiego po sól
fizjologiczną potrzebną do przepłukania wenflonu,
i znowu pomyślał o Lucy. Usłyszał cichy trzask, ale
dopiero na widok krwi płynącej spomiędzy palców
zorientował się, że za mocno ścisnął szklaną fiolkę.
To nic, pomyślał, fiolek jest cały zapas, a sól fizjo-
logiczna to nie trucizna.
Opłukał dłoń i nakleił plaster. Wprawdzie powinno [ Pobierz całość w formacie PDF ] - zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- matkadziecka.xlx.pl