• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    la od wszelkich dróg komunikacji transoceanicznej. Tam właśnie Robur założył
    małą kolonię, tam  Albatros przybywał na odpoczynek, gdy zmęczył się lotem,
    tam popatrywał się we wszystko, co było mu potrzebne do jego ciągłych podróży.
    Na tej to wyspie X, dysponując dużymi środkami, Robur wzniósł warsztaty i zbu-
    dował swój statek powietrzny. Mógł go tam naprawić, a nawet stworzyć na nowo.
    Magazyny zawierały surowce, prowiant, wszelkiego rodzaju zapasy nagromadzo-
    ne dla utrzymania pięćdziesięciu osób  jedynych mieszkańców wyspy.
    Kilka dni wcześniej, gdy Robur minął Przylądek Horn, jego zamiarem było
    dotarcie do wyspy X przecinajÄ…c Pacyfik ukosem. Ale wiry, cyklonu pochwy-
    ciły  Albatrosa . Potem huragan uniósł go nad tereny podbiegunowe. W sumie
    doprowadzony został mniej więcej do pierwotnego kierunku i gdyby nie awaria
    pędników, opóznienie nie miałoby większego znaczenia.
     Albatros miał więc lecieć na wyspę X. Ale, jak powiedział Tom Turner,
    droga była jeszcze daleka. Trzeba będzie prawdopodobnie walczyć z przeciwny-
    mi wiatrami. Nie byłoby przesadą żądać od pojazdu o takiej mocy mechanicznej,
    ażeby przybył do celu w oczekiwanym terminie. Przy przeciętnej pogodzie, z nor-
    malną prędkością, przelot ten powinien by potrwać trzy do czterech dni.
    Dlatego też Robur postanowił zatrzymać się na wyspie Chatham. Miał tam
    lepsze warunki do zreperowania przynajmniej przedniego śmigła. A w razie, gdy-
    by zerwał się przeciwny wiatr, nie obawiał się już, że uniesie go na południe,
    skoro on chce lecieć na północ. Gdy nadejdzie noc, naprawa będzie zakończona.
    Wykona wtedy konieczne manewry, by podnieść kotwicę. A gdyby zbyt mocno
    utkwiła między skałami, przetnie w ostateczności linę i podejmie lot w kierunku
    równika.
    Jak widać ten sposób postępowania był nie tylko najprostszy i najlepszy, ale
    i przeprowadzony w samÄ… porÄ™.
    Wiedząc, że nie ma czasu do stracenia, załoga  Albatrosa ochoczo zabrała
    siÄ™ do pracy.
    Podczas gdy na dziobie statku pracowano, między Uncle Prudentem i Philem
    Evansem toczyła się rozmowa, której skutki miały się okazać wyjątkowo ważne.
     Panie Evans  powiedział Prudent  czy, podobnie jak ja, jest pan zde-
    cydowany poświęcić życie?
     Tak!
     Zastanówmy się raz jeszcze, czy rzeczywiście niczego już nie możemy
    oczekiwać ze strony Robura?
     Na pewno nie.
     Cóż, ja się zdecydowałem. Ponieważ  Albatros ma odlecieć jeszcze dziś
    116
    wieczorem, nim minie noc, nasze dzieło będzie zakończone! Połamiemy w końcu
    skrzydła ptakowi inżyniera Robura! Dzisiejszej nocy rozleci się na kawałki!
     Niech i tak będzie!
    Jak widać, we wszystkim byli jednomyślni, nawet gdy chodziło o to, by tak
    obojętnie przystać na czekającą ich straszliwą śmierć.
     Ma pan wszystko, co trzeba?. . .  zapytał Phil Evans.
     Tak!. . . Ostatniej nocy, gdy Robur i jego ludzie zajmowali siÄ™ tylko zba-
    wieniem statku, udało mi się wśliznąć do składu amunicji i zabrać kartacz dyna-
    mitowy!
     Wezmy się więc do pracy. . .
     Nie, dopiero wieczorem! Gdy zapadnie noc, wejdziemy do nadbudówki,
    a pan będzie pilnował, żeby mnie nie zaskoczyli!
    Około godziny szóstej dwaj członkowie Weldon-Institute, zgodnie ze swoim
    zwyczajem, zjedli kolację. Dwie godziny pózniej udali się do kajuty jak ludzie,
    którzy kładą się, by odespać bezsenną noc.
    Ani Robur, ani nikt z załogi nie podejrzewali nawet, co grozi  Albatrosowi .
    Oto jak Uncle Prudent zamierzał działać: zgodnie z tym, co powiedział, udało
    mu się dostać do składu amunicji znajdującego się w jednej komór pod pokładem
    statku. Zabrał stamtąd trochę prochu i kartacz podobny do tych, jakich inżynier
    użył w Dahomeju. Wróciwszy do kajuty, Prudent starannie ukrył ów ładunek,
    którym postanowił wysadzić w powietrze  Albatrosa nocą, kiedy podejmie swój
    lot powietrzny.
    Phil Evans oglądał właśnie eksplodujący pocisk wykradziony przez swego to-
    warzysza.
    Był to kartacz, a metalowa osłona zawierała około kilograma materiału wy-
    buchowego, co powinno wystarczyć do rozerwania pojazdu i zniszczenia układu
    śmigieł. Gdyby wybuch nie zburzył go od razu, reszty dokona upadek. Otóż najle-
    piej byłoby kartacz ten umieścić w kącie kabiny, w ten sposób bowiem przedziu-
    rawiłby on platformę i uszkodził kadłub aż do wręgów.
    %7łeby jednak wywołać wybuch, należało rozerwać zawierający piorunian za-
    palnik, w jaki zaopatrzony był kartacz. Była to najdelikatniejsza część przedsię-
    wzięcia, gdyż zapłon zapalnika powinien nastąpić w dokładnie obliczonej chwili.
    Uncle Prudent i o tym pomyślał: jak tylko przedni pędnik zostanie naprawiony,
    statek ma podjąć lot na północ; ale było prawdopodobne, że Robur i jego ludzie
    przeniosą się na rufę, by zreperować tylne śmigło. Obecność całej załogi w pobli-
    żu kabiny mogłaby przeszkodzić Prudentowi w jego działaniach. Dlatego też, aby
    eksplozja nastąpiła w odpowiednim momencie, postanowił posłużyć się lontem.
    Oto co powiedział Evansowi:
     Razem z kartaczem zabrałem trochę prochu. Zrobię z niego lont, którego
    długość zależeć będzie od szybkości spalania i którego koniec zanurzony będzie
    117
    w pojemniku z piorunianem. Mam zamiar spalić go w nocy, żeby wybuch wypadł
    między trzecią a czwartą nad ranem.
     Dobrze pomyślane!  odrzekł na to Phil Evans.
    Jak widać, dwaj towarzysze doszli do tego, że zastanawiali się z zimną krwią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl