• [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    step sięgał aż po horyzont. Tu i ówdzie kryły się w nim ciemne doliny i rozpadliska, do których nie
    docierało światło księżyca, łagodnie pieszczące wszystkie wyniosłości terenu.
    Po chwili pojawiło się jezioro, potem drugie. Joro poklepał pilota po ramieniu. Polak kiwnął gło-
    wą i samolot począł się zniżać.
    Płaski, piaszczysty teren na wschodnim brzegu jeziora był doskonale widoczny w jasnym świetle
    księżyca. Kerensky zatoczył koło, by łagodnie podejść do lądowania. Nagle szarpnął gwałtownie
    drążek i samolot ostro wyrwał w górę.
     Co jest?!  krzyknÄ…Å‚ Chavasse.
     Chyba widziałem światło na wzgórzu nad jeziorem! Jeszcze raz zakręcę, a wy obserwujcie
    teren.  Samolot wykonał pełne okrążenie, ale nigdzie nie było widać nic podejrzanego.
     I co o tym myślicie?
    Chavasse spojrzał pytającym wzrokiem na Jora, ale Tybetańczyk wzruszył ramionami.
     Jeżeli było jakieś światło, to mogło to być jedynie ognisko pasterzy. Na tym terenie Chińczy-
    cy nie odważyliby się spędzać nocy pod gołym niebem.
     No to w porzÄ…dku.  Chavasse klepnÄ…Å‚ Polaka po ramieniu.  LÄ…duj.
    Kerensky kiwnął głową. Raz jeszcze okrążył jezioro i kierując samolot pod wiatr, elegancko wy-
    lądował na brzegu. Chavasse nie tracił ani chwili. Kiedy samolot jeszcze kołował, on już otworzył
    drzwiczki, wyskoczył na ziemię i za chwilę odbierał od Jora skrzynie z bronią i amunicją.
    Wzniecony wirującym śmigłem pęd powietrza owinął ich tumanem drobnego piasku. Mimo to
    wszystkie skrzynie w kilka chwil znalazły się na ziemi, a Joro stanął obok Chavasse'a. Kerensky
    wyciągnął rękę, aby zamknąć drzwiczki kabiny.
     Za tydzień od dziś. W tym samym miejscu, o tej samej porze  wrzasnął, przekrzykując ryk
    silnika.  I niech pan przybędzie punktualnie. Cholernie mnie drażni czekanie.
    Chavasse i Joro szybko usunęli skrzynie z drogi i patrzyli, jak Kerensky kołuje na przeciwległą
    stronę pola i wykręca pod wiatr. Po chwili samolot przelatywał już nad jeziorem, nabierając wy-
    sokości. Potem pilot skierował maszynę na północny zachód i samolot zniknął w ciemności.
    Chavasse odwrócił się do Jora, czując wciąż w głowie huk Hilnika.
     Może ukryjmy gdzieś te skrzynie, zanim twoi przyjaciele z Yalung Gompa zgłoszą się po
    nie?
    Poszedł w kierunku wąskiego żlebu, przecinającego wzgórze czterdzieści metrów dalej, zdzi-
    wiony, że huk silnika tak długo utrzymuje się w jego uszach. Doszedł do wniosku, że ten żleb
    będzie właściwą kryjówką.
    Odwrócił się, aby zawołać do Jora. W tym samym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej
    różdżki, na wierzchołku wzgórza pojawił się dżip.
    Natychmiast, w pierwszej, mrożącej krew w żyłach chwili strachu, dostrzegł wysokie czap-
    ki żołnierzy i długi ryj karabinu maszynowego zamontowanego na platformie. W sekundę potem
    biegł w stronę żlebu, sięgając jednocześnie po mauzera.  Joro! Uważaj!  krzyknął.
    Ciężkie pociski z karabinu maszynowego wznosiły już tumany piasku wokół Tybetańczyka, a
    błysk serii rozdarł ciemność.
    Joro odskoczył na bok i miotał się rozpaczliwie, aby uniknąć kul. Chavasse przyklęknął na jedno
    kolano i oddał kilka strzałów, ściągając ogień na siebie.
    Joro poderwał się na nogi i zniknął wśród głazów, piętrzących się na brzegu jeziora. Karabin wy-
    celowany był teraz w Chavasse'a, który wycofał się do żlebu. Przywarł płasko do jego dna, podczas
    gdy kule waliły o skały tuż za nim.
    Odłamek kamienia ugodził go w policzek, a kiedy powstał, aby spróbować wycofać się pod
    osłoną ciemności, jeden z pocisków zranił go w lewe ramię.
    Chavasse upadł znowu na ziemię i czekał, co będzie dalej. Wreszcie wstrzymano ogień i wokół
    zapanowała cisza, jeszcze trudniejsza do zniesienia. Ostrożnie powstał na nogi, kiedy nagle rozległ
    się huk i ostre białe światło rakiety oświetliło cały żleb.
    Patrzył bez ruchu na opadającą racę. Nie było sensu dokądkolwiek biec. Wkrótce kamienie za-
    chrzęściły i na krawędzi żlebu ukazało się dwóch chińskich żołnierzy z gotowymi do strzału au-
    tomatami. Kiedy podniósł mauzera, aby wystrzelić, pojawił sic pomiędzy nimi trzeci człowiek.
    Lekko uśmiechnięty stał tak blisko, że Chavasse widział nie tylko piórko zdobiące tyrolski kapelusz
    ale nawet każdy włosek futrzanego kołnierza jego myśliwskiej kurtki.
     Niech pan nie będzie głupcem  odezwał się po angielsku.  To nie ma sensu!
    Chavasse patrzył na niego zdziwiony, a potem, pomimo bólu w ramieniu, zaśmiał się głośno.
    Noc była pełna niespodzianek.
     To znaczy, że macie jeszcze coś w odwodzie  powiedział i odrzuciwszy mauzera, stał spo-
    kojnie, czekając, aż do niego podejdą.
    5. Upadek księcia ciemności
    Stepowy wiatr hulał po niewielkiej kotlinie, chwytając Chavasse'a w zimne szpony. Drżał na
    całym ciele. Posługując się jedną, zdrową ręką, naciągnął na głowę serdak z owczej skóry.
    Ostre, zimne powietrze znieczuliło ból w krwawiącym ramieniu, Chavasse czuł jednak rozsadza-
    jący czaszkę ucisk w tyle głowy i lekkie mdłości. Prawdopodobnie były to dolegliwości związane z
    niedostatecznÄ… aklimatyzacjÄ….
    Siedział, oparty plecami o koło dżipa. Kilka stóp dalej, przy wejściu do niewielkiego namiotu,
    wiatr igrał z płomieniem spirytusowej maszynki. Ogrzewało się przy niej dwóch chińskich żo-
    łnierzy. Jeden z nich, położywszy sobie na kolanach automat, palił papierosa, podczas gdy drugi
    podgrzewał kawę w aluminiowym kociołku.
    Chavasse zastanawiał się, co teraz robi Joro. Przynajmniej temu chłopcu udało się ujść cało,
    więc można powiedzieć, że zasadzka nie całkiem się powiodła. Jednakże trudno było przypuszczać,
    że bezbronny, samotny Tybetańczyk będzie mógł mu jakoś pomóc. Chyba, że zdoła skontaktować
    się ze swoimi przyjaciółmi. To by zmieniło postać rzeczy.
    Płachta namiotu uchyliła się i wyszedł z niego człowiek w tyrolskim kapeluszu. Trzymał w ręku
    przenośną apteczkę pierwszej pomocy.
    Przykucnął obok jeńca, uśmiechając się sympatycznie.
     Jak pan się czuje? Chavasse wzruszył ramionami.
     Myślę, że wyżyję. Jeżeli o to panu chodzi. Mężczyzna wyciągnął ku niemu paczkę
    papierosów.
     Niech się pan poczęstuje. Poczuje pan ulgę.
    Miał około trzydziestu pięciu lat: wysoki, dobrze zbudowany Płomień zapałki wyodrębnił z
    ciemności silną, wyrazistą twarz ze zmysłowymi ustami.
    Chavasse zaciągnął się i zakaszlał, kiedy dym podrażnił mu gardło.
     Rosyjskie!  wykrzyknął, podnosząc w górę papierosa. Sprawy zaczęły się wyjaśniać.
     Naturalnie  uśmiechnął się tamten.  Andriej Siergiejewicz Kurbski, do usług. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkadziecka.xlx.pl